Sam sobie kucharzem
Jakiś sobie służbowo wyjechał porzucając mnie niecnie. Jedyną atrakcją było odbieranie służbowo-reklamowych telefonów. To posprzątałem całą chałupę. Na jutro planuję okna, a do jego powrotu pewno pół osiedla doprowadzę do ładu.
Przykro mi, że nikt mnie nigdzie nie zaprasza nawet. Ze znajomych w każdym razie, bo na rodzinę jak się okazuje zawsze można liczyć. Trudno, do końca tygodnia jakoś przeżyję.
Niedzielę ja, Jakiś i Siostra spędziliśmy na podziwianiu koni. O tym, że Siostra ma konia i to całkiem naturalnej wielkości już tu wspominałem, ale teraz dodam, że ma do niego obecnie 6 minut jazdy samochodem. To trochę niesamowite, że w ciągu tych paru minut można się wyrwać z miasta na pole wypełnione zwierzętami. Ani ja, ani Jakiś nie pałamy wprawdzie jakąś końską namiętnością, ale stajnia jest wyposażona w miłe kąciki rekreacyjne. My wypoczywaliśmy (czytaj: chowalismy sie przed wiatrem), ona ogrzana końskim ciepłem zażywała ekskursji wierzchem. Jeśliby Polska miałaby zebrać dywizję ułanów dziś, to chyba składałaby się z samych kobiet.
Jednak od rana jestem słomianym wdowcem do wzięcia i... nic ;( Do tego w łeb wzięły moje żywieniowe ambicje. Dla siebie samego zupełnie nie chce mi się gotować.
darling, to może opera? :)))
OdpowiedzUsuńNie wierzę Ci, że nigdy nie pałałeś "końską namiętnością". Pamiętam bowiem Teresę jako wielbicielkę i znawczynię koni różnej maści i wielkości. Byłeś po prostu zapaloną hippiczką.
A teraz Teresa lubi jedną maść. Na reumatyzm :)
OdpowiedzUsuń