Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Prawie Żonaty. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Prawie Żonaty. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 16 listopada 2010

Wybory Samorządowe 2010 Łódź i nie tylko, czyli radni, bezradni i prezydent

Kandydaci widma

Prawie Żonaty zapytał mnie niedawno na kogo głosować w najbliższych wyborach. Nie potrafiłem mu nic doradzić, bo byłem w trakcie własnych poszukiwań i analiz.

Gejowski pokazał mi wyniki sondaży: blisko 50% zgarnie Platforma Obywatelska. Sugerowałoby to, że wynik wyborów jest przesądzony.

Metka Boska tradycyjnie wyklina wszystkie ciotki głosujące na bogobojne PO, a ekskomunikuje te ściery, które głosują na PISdę. Nie może pojąć, że ciotki nie wybierają SLD, które przynajmniej w deklaracjach wspiera ludzi LGBT.

Jakiś rzucił mi dziś, że w wyborach do łódzkiej Rady Miasta odda głos na kogoś środkowego z listy SLD, ale na kandydata tej partii w wyborach prezydenta miasta głosu nie odda – w ogóle nie odda głosu na żadnego ze zgłoszonych kandydatów.

Mamy misz-masz. Uporządkujmy to trochę. W dniu wyborów oddajemy swoje głosy na jednego z kandydatów na prezydenta miasta (lub burmistrza, czy wójta), na jednego (powtarzam: jednego!) kandydata na radnego Rady Miasta, na jednego (znowu powtarzam: jednego!) kandydata na radnego sejmiku wojewódzkiego i na jednego (powtarzam po raz trzeci: jednego!) kandydata na radnego Rady Osiedlowej.

Większość kandydatów jest związanych z jakąś partią polityczną. W Radach Osiedla wielu jest kandydatów indywidualnych, nie reprezentujących żadnej opcji politycznej.

Zacznijmy od Rad Osiedla. Szukałem w Internecie jakichś śladów ich działalności. Kicha. Automatycznie nic nie wiadomo o działających w nich ludziach. Rady Osiedla nie mają dużych kompetencji, ale są najbliżej nas i mają wpływ np. na to gdzie będzie sprzedawany alkohol na osiedlu, czy zainterweniują w jakiejś sprawie dotyczącej mieszkańców. Sugeruję głosowanie na ludzi, których znacie, i którzy się sprawdzili. Jeśli takich nie ma i w ogóle nic nie wiecie o działalności tej Rady, to wybierzcie młodych. Młodzi są na ogół skłonni do aktywnego działania. I nie zapomnijcie przyjść na dyżur tego radnego. Głosowanie według klucza partyjnego wydaje mi się tu nieporozumieniem. Omijajcie z daleka PISdę i inne konserwatywne ugrupowania, bo będą wam kościoły pod nosem stawiać.

Wybory do Rady Miasta to już poważniejsza sprawa. Ja zagłosuję na najmłodszych z listy SLD płci męskiej. W Łodzi wygra PO, chcę by mieli przeciwwagę i by było to SLD, a nie PISda. Czemu płci męskiej? A czy ja bronię lesbijkom głosowania na kobiety? Jest jednak duże ALE. Możliwe, że w waszych okręgach startują geje (lub lesbijki). Wtedy obowiązkowo głosujcie na nich.

Co wy na to? O wyborach prezydenta miasta i radnych sejmiku wojewódzkiego w kolejnej notce.

wtorek, 4 maja 2010

Uchmieleni

To już drugi dzień, kiedy w godzinach mocno porannych coś mi pod domem warczy i spać nie daje. Nie wiem, co to jest. Może sąsiedzi traktor sobie kupili i będą teraz co rano odpalać go, bynajmniej nie ku mojej uciesze.

Wieczór spędziłem miło. Wraz z Krową Morską publicznie dojechaliśmy do centrum miasta tramwajem linii 11. W "One-21" napotkaliśmy Drużynową z aktualnym oraz naszli Hiszpan i Kaczka. Ten fragment wieczoru upamiętnił się zwrotem 1 (słownie: jednej) złotówki zapłaty za Kaczkowe piwo. Bo otóż Kaczka wychłeptał małe piwo, które na rachunku kosztowało 6 zł, a w ofercie publicznie, na widoku było za 5 zł. Obsługa bardzo dyskretnie zrobiła nam zdjęcia do katalogu "Tych gości nie obsługujemy".

W Sphinxie spożyliśmy pięć półtoralitrowych dzbanów piwa marki Okocim w cenie 13 zł sztuka, czyli prawie darmo. Kaczka ponadto zajadał się zupą cebulową najprawdopodobniej marki Knorr. Obecni uznali, że z Kaczką mamy się ku sobie.

Kontynuując narzeczeństwo spróbowaliśmy wejść do Esplanady, ale tam palić nie wolno, więc udaliśmy się na z góry upatrzone pozycje w Ganimedesie. Konsumpcja kolejnych piw obnażyła nietrwałość związku z Kaczką. Przytuliliśmy do naszego grona Xell'a, który niczym nimfa z pary się objawił. Wyściskaliśmy się z Prawie Żonatym, który owąż porą był też obecny i to całkiem nie sam. Chmielnie osłabli skierowaliśmy się do legowisk.

niedziela, 28 lutego 2010

Bez wytrysku

W sobotę nawiedziłem Narraganset. Powody były dwa. Pierwszy - ważę 71,5kg, BMI 22.5, mam więc wagę idealną dla mojego wzrostu i wyglądam równie idealnie, co chciałem światu okazać. Gejowski jak mnie zobaczył po raz pierwszy od paru tygodni, jak zwykle rzucił "O, przytyłaś!", ale to dlatego, że mówił to do siebie codziennie przed lustrem przez te tygodnie i weszło mu w krew. Drugi powód - występ Lola Lou. Nigdy nie widziałem tej śpiewającej drag queen, a tyle dobrego słyszałem, że postanowiłem wreszcie zobaczyć.

Zaczęło się od beforka u Gejowskiego. Raand miał do mnie pretensje, że za rzadko się odzywam. Zupełnie nieuzasadnione, bo przecież się odzywam ... na blogu. Eguś piękniał, Lucy promieniała, a starsza pani, znaczy gospodyni, gdzieś się starzała i pewno coś cichcem żarła, gości racząc jedynie fasolą, szumnie zwaną orzeszkami ziemnymi. Przedyskutowaliśmy sierpniowy wyjazd na ciotowski spęd, na który cudem udało mi i Metce Boskiej się zakwalifikować. Jak się okazało tylko dzięki płomiennemu uczuciu jakie żywi do mnie prezes stowarzyszenia dostaliśmy dwa ostatnie wolne miejsca - Metka Boska wprawdzie jako dostawka, ale też miło. Potem było nudno, bo zamiast rozmawiać wszyscy patrzyli w to szatańskie urządzenie jakim jest telewizor. W ogóle jestem otoczony telemaniakami. Jeden to się nawet zapiera, że mi kupi telewizor, bo nie wyobraża sobie, że bez niego można żyć - zapewne chodzi mu o to, żeby mógł siedzieć ze mną przed nim jak wpadnie - niedoczekanie, ze mną się nie siedzi, ze mną jest się w stałym ruchu.

Do Narra dotarliśmy na ostatnią chwilę przed występem Lola Lou. Tia, no fajną miała kieckę, i fajnie śpiewała, ale występ mnie nie porwał. Z Ego zgodnie uznaliśmy, że Lola Lou nadaje się do kameralnych występów, a nie wielkoscenicznych. Całość nazwana Farewell Party bardziej przypominała Funeral Party.
Popląsałem z Ego, ale prawdziwą taneczną jazdę miałem z Prawie Żonatym. Ile ja go znam? Kilka miesięcy, może pół roku, a chłopak, dziecko prawie, przeszedł kompletną metamorfozę. Nowy włos, nowy ciuch, nowe zachowanie. Nie ta myszka, co poprzednio. Jeśli nie przegnie, to wyrośnie z niego młodzieniec do schrupania.
Z niekłamaną przyjemnością popatrzyłem sobie na Radixa, mimo że heteroseksualizującego się z jakimiś kobietami na parkiecie, dumając czemu los jest dla mnie taki niełaskawy. Po czym oddaliłem się do z góry upatrzonego łóżka.

niedziela, 10 stycznia 2010

Mężo-rwanie

17 stycznia 2010 Kropa no more
Obecność obowiązkowa. Obwody głosowania Chuj w czapce nie wywiesił obwieszczeń i ludzie nie wiedzą, gdzie głosować.

Na Darwina, jestem nieżywy. Pytałem Gejowskiego, czy może nie skrobnąłby jakiejś notki o wczorajszej imprezie, ale on okazuje się jest nieżywy jeszcze bardziej. Jak nieżywa jest Xellia nie sprawdzałem.
Niezaproszonych informuję, że pretekstem do imprezy były urodziny Lucy i Prawie Żonatego. Tych co nie dotarli informuję, że było fajnie. No i nie mam siły pisać dalej. Może uczestnicy coś napiszą? Ja przekopiuję z komentarzy do notki. Pliz!

Od siebie dodam tylko, że zdaniem Metki zachowywałem się skandalicznie rwąc jednocześnie męża innego męża i męża innej żony, czyli dwa najgorętsze ciała imprezy. Pozostałym na otarcie łez zostawiłem trzecie gorące ciało.

poniedziałek, 7 grudnia 2009

Teatr Nowy "Brygada szlifierza Karhana"

Ale maraton, teatr dzień po dniu. Tym razem w towarzystwie Wiedźmy, Homofoba, Katołodzianki, Prawie Żonatego i Gejowskiego. Spektakl świetny. Recenzja tutaj. Nie byłeś, to idź, polecam. Nie rozpisuję się na temat tej sztuki, chyba wystarczy, że polecam.
Po teatrze popijawa u Gejowskiego. I sporo rozmów i o sztuce, którą zobaczyliśmy, i o życiu.

czwartek, 29 października 2009

Czwartek

W kwestii prezentów choinkowych nastąpił poważny przełom. Zauroczony pomaga bezinteresownie, ale jak ja mu się zrewanżuję, to nie wiem.
Rozmawiałem z Gejowskim, chwilowo tylko on czyta moje notki, nim udostępnię je szerzej. Sama idea obnażania się publicznie na blogu jest dla mnie chora. Sam nie wiem, czy to ma jakikolwiek sens. Ale czemu nie spróbować?! Gejowski twierdzi, ze przejdzie mi jak tylko będę szczęśliwy. A czy ja nieszczęśliwy jestem teraz? Nie, nie jestem nieszczęśliwy. Problem raczej tkwi w tym, że jestem sam i nie mam się z kim dzielić wrażeniami z dnia. To dzielę się ze wszystkimi ... jakby to kogokolwiek interesowało. Fatalne jest w takiej sytuacji, że nie ma żadnego feedback'u. Gadam, jak dziad do obrazu ... a obraz ni razu.

Czy dlatego łączymy się w pary, by znaleźć kogoś, kto zainteresuje się tym, jak minął nasz dzień? przejmie naszymi sukcesami i porażkami? pocieszy nas lub zachwyci się nami? W ogóle jakoś tak wygląda, że idea parowania się jest passe. Ludzie przestają w tym dostrzegać jakąś wartość dodaną. A ja wciąż ją widzę, choćby w efekcie synergii. Jeśli nawet nie ma efektu synergii, to przynajmniej niech to będzie uzupełnianie się! Nie umiem gotować, ale lubię dobrze zjeść. Najlepiej znaleźć kogoś, kto jest dobry w tym, w czym ja jestem beznadziejny.

Wieczorem Ganimedes. Ja, jak zwykle z Gejowskim, ale dołączył Ego, Prawie Żonaty (PŻ), a dosiadł się Podpalany. Oczywiście tylko ja mam w sobie tyle luzu, żeby coś zaśpiewać. Atmosfera taka sobie, w ogólnym hałasie ciężko się rozmawia. Jakoś przetrwaliśmy. Jednak już w trakcie zadawałem sobie pytanie: "Co ja tu robię?". Wokół te same twarze, których i tak nie mam ochoty poznawać bliżej. Oplotkowywanie wszystkich dookoła nie bawi mnie - zresztą losy tych ludzi obchodzą mnie tyle, co zeszłoroczny śnieg. To gdzie pójść? Gdzie zobaczyć inne twarze, innych ludzi?