Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ciastko. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ciastko. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 28 kwietnia 2011

Prywatne imprezy gejowskie kwietnia

Towarzysko po czterokroć

Urodziny Ciastka

Zaczęło się od urodzin Ciastka na obrzeżach cywilizacji. Mieszkanie odmalowane i wysprzatane na tę okoliczność. Tłumu wprawdzie nie było, ale za to można było zobaczyć inne twarze niż zazwyczaj. Ciastko zaprosił też kobiety w liczbie sztuk dwóch, co było dosyć zaskakujące. Ale też "kobieta największą przyjaciółką geja", od czego wyjątkiem jest Gejowski, któremu własna kobiecość całkowicie wystarcza i konkurencji nie toleruje. Nowopoznani u Ciastka byli bardzo męscy, i to tak do bólu nawet, a jeden zdaje się jakiejś agresji nawet dostał; nie do końca wiem jednak o co chodziło. Były pyszne tartinki i sałatka, tort urodzinowy o kolorystyce prosto z fabryki chemikaliów (o dziwo nie świecił) i danie na ciepło: połączenie wołowiny z ogórkami konserwowymi, którego przeżuwanie trochę obniżyło intensywność konwersacji. Niestety Ciastko nie przygotował oprawy muzycznej, więc tańców nie było. Trochę szkoda, bo parkiet aż prosił się o mocne udeptanie.

Ze znanych byli: Metka, Gwiazda, Gejowski (sam!), Xell, Jakiś, Raand i Ego, o Ja-Kubie jako współgospodarzu nie wspominając.


U Metki i Gwiazdy 1

Metka i Gwiazda także podjęli swoich znajomych na odległej orbicie miasta (gdzie przebywali celem dokarmiania futrzaków) na przeuroczym garden party z grilem. Najcieplej nie było niestety. Strasznie długo czekaliśmy na Xella, któren to wdał się niemal w bójkę z jakimś debilem, który zastawił jego samochód swoim. Mimo ad hoc przygotowanej imprezy żarcia (i to dobrego żarcia) było w bród. Jednak nie mogę pojąć czemu tylko ja jadłem krewetki. Dziewczyny, odwagi, to nie są robaki! Po zjedzeniu wszystkiego skryliśmy się przy kominku. Syci i trzeźwi (wszyscy zmotoryzowani) odbyliśmy przeuroczą pogawędkę, której tematem był między innymi jeden nasz znajomy przeżywający ciężkie chwile. Spotkanie przy kominku, to jednak coś zupełnie innego niż przy stole.

Dotarli: Ego, Raand, Fioletowy, Gejowski, Xell, Marcysia, Sylwia.


Jajeczko 2011 (wersja mini)

Miałem nadzieję na zorganizowanie większej imprezy, ale zaproszeni zbyt długo ociągali się z potwierdzeniem przybycia. RSVP niby każdy wie, co znaczy, ale jak przychodzi, co do czego, to się gubią. Wysłałem smsy, zapraszałem przez inne media, napisałem nawet stronę informacyjną... nie pomogło. Liczyłem na spotkanie z ludźmi, których nie widziałem od ostatniego jajeczka, ale widać mieli inne plany. W końcu stwierdziłem, że OK zaryzykuję i zrobię imprezę w domu. Ryzyko polegało na tym, że świeżo wyremontowana norka nie nadaje się na takie imprezy jak drzewiej. Im więcej luda, tym większa szansa na zdarzenia niekontrolowane, a nie zamierzałem po imprezie odgruzowywać mieszkania. Zaprosiłem więc tylko tych, którzy zaangażowali się w ideę Jajeczka i albo odpowiedzieli na moje wezwanie w odpowiednim czasie, albo wręcz się o to upomnieli wcześniej. Było więc kameralnie, bo tylko w gronie 20 osób, mnie i Jakisia wliczając.

Kaczka utracił nimb posiadacza najtwardszych jaj na rzecz Krowy Morskiej. Walka była zajadła, skorupki, a i spore części jajek zaściełały podłogę, w zadziwiająco wielu przypadkach pojedynki kończyły się rozbiciem obu jaj. Przy okazji: widziałem program o zwyczajach wielkanocnych; takie tłuczenie się jajkami nazywało się kiedyś "walatka" lub "na wybitki".

Potłukł się tylko jeden kieliszek, a i tak odłamki zostały rozniesione po całym mieszkaniu - tego się najbardziej bałem, ale skończyło się dobrze.

Jakisiowe sałatki jajeczne cieszyły się sporym wzięciem, a jego smalec zszedł w całości - oj wyposzczone były cooleżanki strasznie. Niestety zapomniałem, że był też nagotowany barszcz czerwony i dopiero w końcówce imprezy wziąłem się za częstowanie. W efekcie jemy z Jakisiem ten barszcz do dziś i jeszcze zostało.

Wszystko było przygotowane na wariackich papierach i nie zdążyłem przygotować oprawy muzycznej, ale wyratował mnie Gejowski. Nie prosiłem go, nie wspominałem nawet, ale to dzięki jego zapobiegliwości goście mieli przy czym tańczyć. Dzięki wielkie!

Dodatkowych atrakcji w postaci gier i zabaw nie było, ale i tak mam nadzieję, że wieczór był udany.

Ciekawe wejście miał Raand, cały w motocyklowym kombinezonie. Pod domem młodzieńcy hetero z troską poinformowali go, że "na górze bawią się pedały"... tylko nie wiem, co im odpowiedział i jak nisko im szczęki opadły. Ale podobno zastanawiali się, czy się nie wprosić.

Wespół z Jakisiem gościłem następujące indywidua: ZPP, Fioletowy, Miszal, Ego, Raand, Gejowski, Hiszpan, Kaczka, Krowa Morska, Szparka, Ciastko, Ja-Kub, Xell, Metka, Szparka, Skorek, Bluszcz, Nasus.


U Metki i Gwiazdy 2

Chłopcy się rozbawili i ostatni dzień świąt wielkomocznych spędziliśmy gromadnie u nich. Tym razem było ciasto zamiast grilla i wódka zamiast soczków. Zaczęło się niewinnie od rzucania okiem na film o Wiliamie i Kate. Już nie wiem dlaczego znienacka zeszło na politykę i poszło na noże. Metka prezentował swoje przemyślenia, ja i Jakiś wręcz przeciwne, tonował Xell, Bluszcz wtrącał uwagi, Gejowski, co niezwykłe, siedział cicho, Gwiazda był nie wiedzieć czemu zadowolony, a Raand i Ego się nudzili.

Metka dosyć szokował usprawiedliwianiem PRLowskiego systemu, jego rządzących i ich działań. Ja i Jakiś – pewno jako najlepiej pamiętający te czasy – absolutnie nie mogliśmy się na to zgodzić. Metka nie widział problemu w monopartyjnojści PRLu i zdaje się nie dostrzegać walorów dzisiejszej konkurencji o władzę. Wszyscy nie do końca jesteśmy zadowoleniu z systemu w jakim żyjemy. Ale żyjemy w nim. Xell porównał to do mentalnego więzienia jakie tworzymy, każdy na swoją miarę. Brakowi zainteresowania u Raanda i Ego nie dziwię się; kiedy codziennie oddycha się wolnością i ma ona tylko jeden zapach, przestaje być czymś niezwykłym, wartym rozważań.

Gejowski jak się okazało milczał, bo nie chciał brać udziału w, jak to określił, „kłótni pijanych cioturzyc”. Pizda głupia, mógł się podzielić swym trzeźwym osądem i może przystopowałby Metkę w jego nieprzemyślanych i, z mojego punktu widzenia, zakłamanych poglądach. Tylko bez dyskusji tu na blogu, zostawmy to na kolejne spotkanie. Wieczór był intensywny i wart takiego spędzenia czasu.

poniedziałek, 26 lipca 2010

Podchody 2010 zakończone

Tłumu nie było, bo tylko 15 osób, z czego w podchodach wzięło udział 10. Cieszę się, że wszyscy dali się podzielić na pary niezależnie od tego, kto z kim przyszedł. Celem podchodów była integracja i ważne było, żeby w parach były osoby nie znające się od podszewki.

Większość wyznaczonej trasy wszyscy pokonali sprawnie, ale końcówka okazała się dramatyczna: tylko jedna para nie zgubiła się, pozostałe szukały po omacku. Największe zaskoczenie przeżyłem, gdy w drzwiach pojawili się Metka Boska i Ciastko, którzy wyszli jako trzecia para! Aż zacząłem podejrzewać, że wcześniejszym parom coś się stało, a imprezy przecież nie ubezpieczyłem. Uczestnicy pokonali trasę w 44 do 88 minut.

Wykonanie zadań nastręczyło uczestnikom sporo trudności. Tylko jedna para trafnie odgadła, że na pytanie "Co szumi w parku poza drzewami?" jedyną odpowiedzią jest "muszla". Również jedna tylko para ustaliła, że Janina Nowak pochodzi z Gniezna, a nie z Makowa, czy Głogowa (aż 3 odpowiedzi). "Janina Nowak" widnieje obecnie na większości skrzynek pocztowych we wzorze adresowania. Z kolei tylko jedna para nie wpadła na to, że twórcą pierwszej aksjomatycznej definicji przestrzeni był Stefan Banach, a nie, jak wykombinowali, Eliza Orzeszkowa. Pytanie o adres siedziby IPN w Łodzi było zadane tak podchwytliwie, że tylko dwie pary rozgryzły, o co chodzi.

Oficjalnie obwieszam, że w podchodach wygrali Metka Boska i Ciastko, brawo!!!

Drugie miejsce zajęli Xell z I., trzecie S. z A. (podaję literki, bo nie znam ich ksywek, jak ktoś zna, to proszę mi podać, głupio pytać samych zainteresowanych, albo wymyślmy jakieś).

Jak zawsze spóźniona dotarła Stara Gropa. Cezaria wymyślił, by sprawdzić jak się pary sfraternizowały po drodze. Pytania zadawał na zmianę ze Starą Gropą. Wszystkim parom poszło całkiem dobrze, choć po podliczeniu okazało się, że S. i A. spadli na 4 miejsce, a na trzecie wysunęli się Radix i Santorini (Fioletowy, jeśli ktoś go tak zapamiętał).
Gwiazda i Ja-Kub zajęli ostatnie miejsce, ale chyba mieli najwięcej zabawy, bo uchachani wrócili po pachy, ciekawe czemu?

Pogoda nie pozwoliła na zrobienie grilla w ogródku, więc kiełbaski były z piekarnika. Po długim spacerze cieszyły się sporym wzięciem.

Nastąpiła tradycyjna wymiana prezentów. Ego dostał fioletowy strój tancerki brzucha z prześlicznym staniczkiem, co było spóźnionym prezentem urodzinowym nabytym w Tunezji przeze mnie i Metkę Boską. Stara Gropa dostała urodzinową płytkę ceramiczną z Tunezji ode mnie, a on z kolei podarował mi poliestrową koszulkę a la koszykarska, tylko z frędzlami. Z Metką poszedłem przymierzyć to cudo. Co z tego wyszło wiedzą tylko ci, którzy na imprezie byli - efekt był kapitalny, Lady Gaga wysiada ze swoimi strojami.

Następnie impreza przeniosła się do Manufaktury do Copacabany. Ja nadal w tej szalonej koszulce, choć reszta zmieniona, ale i tak pozostali klienci patrzyli dosyć zszokowani. Przepraszam wszystkich za swoje szaleństwo odzieżowe tamtego wieczoru, ale jak się bawić, to się bawić.

Co się działo dalej w Fufu i Narraganset nie wiem dokładnie, bo wycofałem się na z góry upatrzone pozycje, ale słyszałem, że dalsza część wieczoru była dla wszystkich równie udana.

Zebrałem trochę doświadczeń i może za jakiś czas znowu coś podobnego zorganizuję. Może znowu będę mógł liczyć na pomoc Jakisia, bez którego nie poradziłbym sobie. Santorini podpowiedział mi coś, co może jeszcze bardziej podkręcić atmosferę. No ale to za jakiś czas.

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Manufaktura, Narraganset i dacza

W sobotę spotkałem się ze Starą Gropą w Manufakturze, gdzie w ramach odchudzania ciągle jadł. Przy okazji popatrzyliśmy na koszykarzy, którzy w tym sezonie będą chyba tłumnie dostępni na rynku Manufaktury. Niestety urodą nie powalali.

Potem posiedzieliśmy w knajpce i dokonywaliśmy przeglądu idących do i z Manufaktury. Niestety również bez zaskoczeń.

Pouzgadniałem z Metką Boską wypad do Narraganset. Nawet rozesłałem trochę smsów. Zjawili się Stara Gropa, Metka Boska, Gwiazda, Raand i Ego oraz parę osób na blogu nie występujących. Spędziłem czas wzdychając do Przytulaka Drugiego (wymienionego kiedyś tutaj), całkiem bez wzajemności. Ludzi ciut mało, zapewne z powodu długiego weekendu, ale jakoś się wypełniło. Wytańczyłem się, popiłem i nawet o dziwo nie musiałem Starej Gropy wyciągać do domu, sam się zdeklarował - wcale się nie dziwię, sądząc po towarzystwie, jakie sobie naraił.

W niedzielę szkoda mi było pogody, więc na siłę wprosiłem się na daczę do Ciastka i Ja-Kuba, gdzie Ego i Raand również gościli. Matka Ciastka miała niepowtarzalna okazję zetknąć się z ciotowską nawałą i muszę przyznać Ciastko dobrze ją wychował. Na siłę się wprosiłem, bo cooleżankom nie przyszło do głowy, że mogę mieć ochotę na rustykalne rozrywki. Słońce było straszne. Ale ja jeden miałem kremy do opalania. Czyście dziewczyny oszalały z tym opalaniem?! Przecież to nie chodzi o to, żeby zacząć skwierczeć! Skórę trzeba chronić, bo ma wystarczyć na dosyć długi czas! Szczęśliwie ulegli mojemu autorytetowi i przynajmniej niektórzy trochę się posmarowali. A potem pedałowali do domu, a ja rozkoszowałem się klimatyzacją w Toytoyu.

środa, 2 czerwca 2010

Eurowizja

Jestem fanem... Eurowizyjnych fanów. I tylko dlatego skorzystałem z zaproszenia Egusia i Raanda na biesiadne oglądanie finału eurowizyjnego konkursu. Chłopaki zorganizowali imprezę wspaniale. Nawet nie wytrzymałem i podjadłem trochę tartinek, jak słyszałem przygotowanych wspólnie z Ciastkiem i Ja-Kubem. Była to też dobra okazja do spotkania się z dawno nie widzianymi znajomymi oraz ludźmi znanymi tylko wirtualnie dotąd.

Usiłowałem wczuć się w atmosferę, ale niestety większość z tego, co słyszałem, wydawała mi się wtórna. Trochę to było tak, jakbym miał się zachwycać kolejnym wykonaniem "Sto lat". Nie zachwycałem się i przez to piłem, żeby złagodzić frustrację. Ale za tartinki wziąłem się za późno i alkohol wypity na pusty żołądek zrobił swoje - odleciałem. Jeśli ktoś mnie przez przypadek zgwałcił, to bardzo przepraszam, to było niechcący.

Jak dotąd tylko Metka doniósł mi, że zachowywałem się skandalicznie - nie wiem, co w tym dziwnego! Podobno oskarżyłem go publicznie, że się spierdział. A przecież sam doskonale czuł, że od jego strony jedzie dosyć nietęgo. Mówił coś o serku - oj myjcie się dziewczyny, nie znacie dnia, ani godziny.

sobota, 8 maja 2010

Showroom -> herbata

I jak tu kurwa, relacjonować coś na bieżąco jak się do domu wraca o drugiej w nocy! Wszystko przez Starą Gropę, który naciągnął mnie na niby krótki wypad do Narraganset. Gdzie grzecznie piłem wodę z tonikiem, nie tańczyłem i nawet nie zaczepiałem obcych mężczyzn delektując się nimi tylko z daleka. W takich okolicznościach notka będzie krótka.

Wybrałem się z Ciastkiem, bo się na modzie zna i mógł mi coś podpowiedzieć. Zaczęliśmy od pokazów OFF. Odbyły się we wnętrzach Uniontexu przy Tymienieckiego 3. Terenu o niesamowitej urodzie, który pierwszy raz zobaczyłem na własne oczy.



Kogoś może razić pewien nieład wnętrz, gdzie odbywały się pokazy OFF, ale właśnie w tym cały urok. Powiem więcej, Wenecja ze swoim Arsenałem wykorzystywanym podczas Biennale może się schować.
Niestety z trzech pokazów tylko jeden był wartościowy. Pierwszy sprowadzał się do wykorzystywania różnych ekologicznych ścinków. W drugim raziły kiepsko zszyte materiały i byle jakie zestawienia. Dopiero trzeci, w elektrowni, robił wrażenie. Panowie, już niedługo zaopatrzyć się będziemy musieli w jakieś odjazdowe "pączochy".


Po pokazach zażyliśmy z Ciastkiem atrakcji eventowej o nazwie Dinner In The Sky na rynku Manufaktury. Polega to na tym, że biesiadników wciąga się wraz ze stołem na kilkadziesiąt metrów w górę i tam biesiadują. Przyznaję, że dosyć emocjonujące, choć obiadu nie dostałem, a tylko drinka.



Ja-Kub strzelił focha, więc Ciastko porzucił mnie i na Złotą Nitkę pojechałem sam. Dobrze, że Xell tam dotarł, bo nie miałem do kogo gęby otworzyć. Do woli mogłem konsumować "fashion weekowe" drinki korzystając z przywilejów jakie miałem - to trochę pomogło. Ponieważ na modzie, szczególnie damskiej, nie znam się nic, a nic więc tylko tępo patrzyłem na kolejne kroczące wieszaki. Wokół mnie byli jacyś ludzie o VIPowym statusie, ale jakoś nieszczególnie przejęci tym, co się dzieje na wybiegu. Pojawił się Michał Piróg, który galę prowadził, na wyciągnięcie ręki minął mnie Kenzo (dobrze, że Xell powiedział mi, że on, to on). Tomasz Jacyków tokował do wszystkich wyciągniętych mikrofonów tak długo, dopóki już nikt o nic nie chciał go pytać. Aż wreszcie przyznano z tuzin nagród i wyróżnień i mogłem pójść coś zjeść. A w Art Caffe piłem to, o czym marzyłem cały dzień - herbatę.

poniedziałek, 3 maja 2010

Sobotni Narraganset

Metka Boska chciał iść do Narra już w piątek, ale nieszczególnie to komukolwiek, w tym mnie, pasowało, więc padło na sobotę. A potrzebę pogibania się miałem dużą. Wysłałem smsy do znanych imprezujących i część udało mi się zachęcić. To chyba jedyny, choć kosztowny sposób na dotarcie do wszystkich. Bloga nie każdy sprawdza, podobnie z NK i FB. Szukam możliwości przez Google Calendar. Zobaczymy, czy to zda egzamin.

Poza wspomnianym Metką Boską był Raand i Ego, Ciastko i Ja-Kub, Radix, Xell, Południowiec z D. Po raz pierwszy w życiu ten przybytek nawiedził Jakiś i nawet spotkał swoich znajomych.

Nie ma za bardzo, co się rozpisywać, bo niby, co wyjątkowego miało się wydarzyć. Ja, Metka i Radix szaleliśmy na parkiecie, czasem z Xellem i Jakisiem, reszta zaległa przy barze. Może tylko Raand jak zwykle zaszalał, bo jak wieść gminna niesie oralnie zapoznał Murzyna... z wzajemnością zresztą. O tym, co miał w ustach, musi już sam opowiedzieć.

Poniżej test kalendarza. Będę go jeszcze modyfikował.

sobota, 3 kwietnia 2010

Po Jajeczku

I po Jajeczku 2010.

Nie będę pisał, czy było fajnie, czy nie, bo jako gospodarzowi nie bardzo mi wypada. Dość, że ostatni goście wyszli o 6:40. W sumie, co obliczyłem bardzo dokładnie, było 36 gości plus ja i przewspaniały Bartender, czyli razem 38 chłopa.

Wszystkim jeszcze raz bardzo serdecznie dziękuję za przybycie. Szczególnie chciałbym podziękować Xellowi za muzykę, Jakisiowi za smalec i pomoc kuchenną, Techno i Mięcie za lód i wspaniałe paszteciki, Ja-Kub'owi za pomoc przy naklejkach imiennych, Santoriniemu za pomoc przy zakupach i sprzątaniu, Miszalowi za obecność oraz Bartenderowi za kreatywne drinki i wspaniały kontakt z ludźmi.

Jasne, że norka wygląda jak po tajfunie, ale taki urok domowych imprez. Nigdy mnie to nie przerażało. Dobrze, że pojemniki na śmieci są puste, bo muszę wyrzucić około 120 litrów odpadów (szkła, papieru, śmieci, plastiku). Wypiliśmy ocean alkoholu i napojów. Idealnymi przekąskami okazały się smalec i paszteciki. Ale sałatka jajeczna i czerwony barszcz też się z tym komponowały.

Tegorocznym zwycięzcą konkursu na najtwardsze jaja, ku zaskoczeniu samego zainteresowanego, został Kaczka. Nagrodę ufundował Gejowski. Mam nadzieję, że wibratorem w kształcie złotego jaja Kaczka będzie się delektował przez długie lata. Życzę wielu niezapomnianych wibracji.

Nie opiszę wszystkich obecnych, ale przynajmniej tych z jakimiś pseudonimami.

Sylwia - znalazł wspaniały nowy teren łowów i oczywiście nie wyszedł sam,
Gejowski - zwyczajowo zaplatał nogi w warkoczyk i perrorował; pogubiłem się w jego zamierzeniach małżeńskich,
Lucy - fundnął sobie nową fryzurę, która jeszcze lepiej uwydatnia jego odstające uszy; szybkie tempo sprawiło, że odpadł na dlugo przed końcem imprezy,
Metka Boska - tak schlanej Metki już dawno nie widziałem, zachowywał się skandalicznie, do tego chodził najpierw w koszuli potem t-shircie noszącym wyraźne ślady jakichś płynów ustrojowych, Metka Boska zupełnie nie wyglądała na Niepokalaną,
Gwiazda - nie pił, bo prowadził i jak widziałem najwięcej czasu spędził z Bluszczem,
Raand - usłyszałem o nim, że jest "przezabawnym i przesympatycznym łysolkiem", a do tego największą ciotą ze wszystkich,
Ego - sporządniał i mam nadzieję nie dzwonił do wszystkich sąsiadów jak wychodził,
Xell - niestety nie zrobił niczego skandalicznego... tym razem,
Krowa Morska - jak wypił, to się rozszalał parkietowo, a jak się rozszalał, to ja tylko wyobrażałem sobie ten bujajacy się u sąsiadów żyrandol,
Hiszpan - jak zawsze słodki i śliczny, a jak spał to aż się prosił, żeby go wziąć na śpiocha,
Kaczka - najbardziej bał się zdjęć, a już w zupełne przerażenie wprawiło go wygranie konkursu - znienacka stał się sławny,
Jakiś - zaległ na tapczanie w kuchni i nie chcial się stamtąd ruszyć; zaskarbił sobie takie względy u Bartendera, że nawet nie musiał się podnosić po drinki, ba, po Jajeczkowym doświadczeniu może się pojawi w Narra,
Miszal - miało go nie być i do ostatniej chwili zapierał się, że z Londynu nie przyjedzie, a tu znienacka podchody pod drzwiami, kogut na wycieraczce, a potem Miszal we własnej osobie,
Radix - ja nie wiem jak on to robi, że po dwóch piwach bezalkoholowych bawi się jak ja po połówce; mam nadzieję, że przeżył i cieszę się, że mimo trudności dotarł i wspaniale się bawił,
Techno i Mięta - ci to poszaleli, widziałem, że wszędzie ich pełno, a i wspólnych znajomych jak się okazało mamy wielu, na pewno odchorują swoje wyrąbiste, ale zdradliwe drinki,
aRRo - a ten tym razem jakiś spokojniutki, aż podejrzewam, że coś zmalował, tylko jeszcze o tym nie wiem,
Bluszcz - no ten to się zmienił, a w swoim moro wyglądał tak, że klękajcie narody przed tym maczizmem,
Ja-Kub - siedział przy Ciastku i nie chciał się ruszyć, a podobno ciążenie było na obu, tylko osobno.

Były też skandaliki. Dwóm osobom nie wytrzymały żołądki. Jeden z obecnych miał takie wzięcie, że jak słyszałem obciagały mu dwie osoby naraz. Nie wiem czy się cieszyć tym, czy martwić, ale żółty pokój jakoś naturalnie stał się darkroomem. Wpadałem tam znienacka co jakiś czas skontrolować sytuację, ale nikogo na flagrancie nie złapałem.

Zadziwiała liczba łysych. To nowy trend, do którego nie zamierzam się dostosowywać, ale lubię łysych facetów, fajnie się ich głaszcze po glacy.

Nowością Jajeczka było też oklejenie każdego naklejką z imieniem. Bardzo przydatne przy zapamiętywaniu ludzi, poznawaniu ich, a w tym tłumie łatwe to nie było. Chyba tylko ja rozpoznawałem wszystkich z imienia. Gejowski umyślił sobie udoskonalenie tego pomysłu i każdemu podopisywał "A", "P" i "U", a czasem w złożeniach "P/U", co przy bardziej niestarannym zapisie wyglądało jakby, ci ostatni mieli coś wspólnego z ojcem Pio. Tylko wciąż nie wiem, czy to było według deklaracji zainteresowanych, czy widzimisię Gejowskiego. No i czy czemukolwiek się przysłużyło.

Nie wiem czy wszyscy zainteresowani wymienili się telefonami. Jeśli nie, a jest jakieś ciążenie, to postaram się jakieś schadzki zorganizować. Ale to już bardziej kameralnie. Tylko żeby nie było, że ja ciotka-swatka jestem, ja też chcę poszaleć na tym polu.