Towarzysko po czterokroć
Urodziny Ciastka
Zaczęło się od urodzin Ciastka na obrzeżach cywilizacji. Mieszkanie odmalowane i wysprzatane na tę okoliczność. Tłumu wprawdzie nie było, ale za to można było zobaczyć inne twarze niż zazwyczaj. Ciastko zaprosił też kobiety w liczbie sztuk dwóch, co było dosyć zaskakujące. Ale też "kobieta największą przyjaciółką geja", od czego wyjątkiem jest Gejowski, któremu własna kobiecość całkowicie wystarcza i konkurencji nie toleruje. Nowopoznani u Ciastka byli bardzo męscy, i to tak do bólu nawet, a jeden zdaje się jakiejś agresji nawet dostał; nie do końca wiem jednak o co chodziło. Były pyszne tartinki i sałatka, tort urodzinowy o kolorystyce prosto z fabryki chemikaliów (o dziwo nie świecił) i danie na ciepło: połączenie wołowiny z ogórkami konserwowymi, którego przeżuwanie trochę obniżyło intensywność konwersacji. Niestety Ciastko nie przygotował oprawy muzycznej, więc tańców nie było. Trochę szkoda, bo parkiet aż prosił się o mocne udeptanie.
Ze znanych byli: Metka, Gwiazda, Gejowski (sam!), Xell, Jakiś, Raand i Ego, o Ja-Kubie jako współgospodarzu nie wspominając.
U Metki i Gwiazdy 1
Metka i Gwiazda także podjęli swoich znajomych na odległej orbicie miasta (gdzie przebywali celem dokarmiania futrzaków) na przeuroczym garden party z grilem. Najcieplej nie było niestety. Strasznie długo czekaliśmy na Xella, któren to wdał się niemal w bójkę z jakimś debilem, który zastawił jego samochód swoim. Mimo ad hoc przygotowanej imprezy żarcia (i to dobrego żarcia) było w bród. Jednak nie mogę pojąć czemu tylko ja jadłem krewetki. Dziewczyny, odwagi, to nie są robaki! Po zjedzeniu wszystkiego skryliśmy się przy kominku. Syci i trzeźwi (wszyscy zmotoryzowani) odbyliśmy przeuroczą pogawędkę, której tematem był między innymi jeden nasz znajomy przeżywający ciężkie chwile. Spotkanie przy kominku, to jednak coś zupełnie innego niż przy stole.
Dotarli: Ego, Raand, Fioletowy, Gejowski, Xell, Marcysia, Sylwia.
Jajeczko 2011 (wersja mini)
Miałem nadzieję na zorganizowanie większej imprezy, ale zaproszeni zbyt długo ociągali się z potwierdzeniem przybycia. RSVP niby każdy wie, co znaczy, ale jak przychodzi, co do czego, to się gubią. Wysłałem smsy, zapraszałem przez inne media, napisałem nawet stronę informacyjną... nie pomogło. Liczyłem na spotkanie z ludźmi, których nie widziałem od ostatniego jajeczka, ale widać mieli inne plany. W końcu stwierdziłem, że OK zaryzykuję i zrobię imprezę w domu. Ryzyko polegało na tym, że świeżo wyremontowana norka nie nadaje się na takie imprezy jak drzewiej. Im więcej luda, tym większa szansa na zdarzenia niekontrolowane, a nie zamierzałem po imprezie odgruzowywać mieszkania. Zaprosiłem więc tylko tych, którzy zaangażowali się w ideę Jajeczka i albo odpowiedzieli na moje wezwanie w odpowiednim czasie, albo wręcz się o to upomnieli wcześniej. Było więc kameralnie, bo tylko w gronie 20 osób, mnie i Jakisia wliczając.
Kaczka utracił nimb posiadacza najtwardszych jaj na rzecz Krowy Morskiej. Walka była zajadła, skorupki, a i spore części jajek zaściełały podłogę, w zadziwiająco wielu przypadkach pojedynki kończyły się rozbiciem obu jaj. Przy okazji: widziałem program o zwyczajach wielkanocnych; takie tłuczenie się jajkami nazywało się kiedyś "walatka" lub "na wybitki".
Potłukł się tylko jeden kieliszek, a i tak odłamki zostały rozniesione po całym mieszkaniu - tego się najbardziej bałem, ale skończyło się dobrze.
Jakisiowe sałatki jajeczne cieszyły się sporym wzięciem, a jego smalec zszedł w całości - oj wyposzczone były cooleżanki strasznie. Niestety zapomniałem, że był też nagotowany barszcz czerwony i dopiero w końcówce imprezy wziąłem się za częstowanie. W efekcie jemy z Jakisiem ten barszcz do dziś i jeszcze zostało.
Wszystko było przygotowane na wariackich papierach i nie zdążyłem przygotować oprawy muzycznej, ale wyratował mnie Gejowski. Nie prosiłem go, nie wspominałem nawet, ale to dzięki jego zapobiegliwości goście mieli przy czym tańczyć. Dzięki wielkie!
Dodatkowych atrakcji w postaci gier i zabaw nie było, ale i tak mam nadzieję, że wieczór był udany.
Ciekawe wejście miał Raand, cały w motocyklowym kombinezonie. Pod domem młodzieńcy hetero z troską poinformowali go, że "na górze bawią się pedały"... tylko nie wiem, co im odpowiedział i jak nisko im szczęki opadły. Ale podobno zastanawiali się, czy się nie wprosić.
Wespół z Jakisiem gościłem następujące indywidua: ZPP, Fioletowy, Miszal, Ego, Raand, Gejowski, Hiszpan, Kaczka, Krowa Morska, Szparka, Ciastko, Ja-Kub, Xell, Metka, Szparka, Skorek, Bluszcz, Nasus.
U Metki i Gwiazdy 2
Chłopcy się rozbawili i ostatni dzień świąt wielkomocznych spędziliśmy gromadnie u nich. Tym razem było ciasto zamiast grilla i wódka zamiast soczków. Zaczęło się niewinnie od rzucania okiem na film o Wiliamie i Kate. Już nie wiem dlaczego znienacka zeszło na politykę i poszło na noże. Metka prezentował swoje przemyślenia, ja i Jakiś wręcz przeciwne, tonował Xell, Bluszcz wtrącał uwagi, Gejowski, co niezwykłe, siedział cicho, Gwiazda był nie wiedzieć czemu zadowolony, a Raand i Ego się nudzili.
Metka dosyć szokował usprawiedliwianiem PRLowskiego systemu, jego rządzących i ich działań. Ja i Jakiś – pewno jako najlepiej pamiętający te czasy – absolutnie nie mogliśmy się na to zgodzić. Metka nie widział problemu w monopartyjnojści PRLu i zdaje się nie dostrzegać walorów dzisiejszej konkurencji o władzę. Wszyscy nie do końca jesteśmy zadowoleniu z systemu w jakim żyjemy. Ale żyjemy w nim. Xell porównał to do mentalnego więzienia jakie tworzymy, każdy na swoją miarę. Brakowi zainteresowania u Raanda i Ego nie dziwię się; kiedy codziennie oddycha się wolnością i ma ona tylko jeden zapach, przestaje być czymś niezwykłym, wartym rozważań.
Gejowski jak się okazało milczał, bo nie chciał brać udziału w, jak to określił, „kłótni pijanych cioturzyc”. Pizda głupia, mógł się podzielić swym trzeźwym osądem i może przystopowałby Metkę w jego nieprzemyślanych i, z mojego punktu widzenia, zakłamanych poglądach. Tylko bez dyskusji tu na blogu, zostawmy to na kolejne spotkanie. Wieczór był intensywny i wart takiego spędzenia czasu.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Hiszpan. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Hiszpan. Pokaż wszystkie posty
czwartek, 28 kwietnia 2011
piątek, 28 stycznia 2011
Zimowy zastój
Bezruch
Jakiś wyjechał i nigdzie mnie nie zabiera, Metka ciągle w rozjazdach, Gejowski zajęty randkowaniem (podobno), Ego i Raand zajęci własnymi sprawami, Krowa Morska i Hiszpan pewno mają sporo zajęć ze swoim zwierzyńcem, Xell milczy... no to i nic się nie dzieje, i nie mam o czym pisać. Wszyscy się zahibernowali?
Jakiś wyjechał i nigdzie mnie nie zabiera, Metka ciągle w rozjazdach, Gejowski zajęty randkowaniem (podobno), Ego i Raand zajęci własnymi sprawami, Krowa Morska i Hiszpan pewno mają sporo zajęć ze swoim zwierzyńcem, Xell milczy... no to i nic się nie dzieje, i nie mam o czym pisać. Wszyscy się zahibernowali?
sobota, 15 stycznia 2011
Odwilż, Matiz, getto
Matizem poza getto
Po uwerturze zimowej zostało mi na drzwiach wgniecenie i rysy na zderzaku. Samochód powędrował do blacharza, a ja przesiadłem się w czerwonego Matiza, jako samochodu zastępczego. To niewiarygodne, ale ta konserwa miała lepsze przyspieszenie od mojego auta. Możliwości parkowania tym samochodzikiem ujęły mnie. Niestety, jak to z samochodami zastępczymi bywa hamulce były w nim takie nie do końca. Jeździłem z żołądkiem w gardle. Szczęście, że moje kursowanie tym pojazdem przypadło na nadal trwającą odwilż.
A propos odwilży. Nie pamiętam stycznia z temperaturami sięgającymi 11 stopni na plusie. Owszem zdarzało się to w lutym, ale w styczniu!
Ponad tydzień temu wyskoczyłem na miasto z Krową Morską i Hiszpanem. Zjedliśmy smacznie w Presto, a potem zaprowadzili mnie do małego klubiku "Owoce i Warzywa" przy Traugutta. Owszem, nie można tam palić, ale atmosfera jest miła, wybór napojów i alkoholi spory, ceny umiarkowane, ludzie sympatyczni. Pogadaliśmy sobie o różnych sprawach mniej i bardziej ważnych, bez skrępowania w doborze tematów. Gejowski wspominał mi ostatnio, że poszedł do Narraganset z zamiarem zaszycia się w ciszy (ja bym tego ciszą nie nazwał) pubu. A tu niespodzianka, Narraganset pub jest zamknięty, gdy czynna jest dyskoteka. Szkoda, że nie ma o tym informacji na stronie klubu. Art Cafe ze względu na chorobę współwłaścicielki nadal jest nie do końca otwarte. Szkoda, bo ten lokal był fajną alternatywą.
Wniosek jest prosty, zacznijmy chodzić do innych klubów zamiast zamykania się w wątpliwej proweniencji gettach.
Jestem do niedzieli w Warszawie. Jutro będzie notka z wystawy Katarzyny Kozyry.
Po uwerturze zimowej zostało mi na drzwiach wgniecenie i rysy na zderzaku. Samochód powędrował do blacharza, a ja przesiadłem się w czerwonego Matiza, jako samochodu zastępczego. To niewiarygodne, ale ta konserwa miała lepsze przyspieszenie od mojego auta. Możliwości parkowania tym samochodzikiem ujęły mnie. Niestety, jak to z samochodami zastępczymi bywa hamulce były w nim takie nie do końca. Jeździłem z żołądkiem w gardle. Szczęście, że moje kursowanie tym pojazdem przypadło na nadal trwającą odwilż.
A propos odwilży. Nie pamiętam stycznia z temperaturami sięgającymi 11 stopni na plusie. Owszem zdarzało się to w lutym, ale w styczniu!
Ponad tydzień temu wyskoczyłem na miasto z Krową Morską i Hiszpanem. Zjedliśmy smacznie w Presto, a potem zaprowadzili mnie do małego klubiku "Owoce i Warzywa" przy Traugutta. Owszem, nie można tam palić, ale atmosfera jest miła, wybór napojów i alkoholi spory, ceny umiarkowane, ludzie sympatyczni. Pogadaliśmy sobie o różnych sprawach mniej i bardziej ważnych, bez skrępowania w doborze tematów. Gejowski wspominał mi ostatnio, że poszedł do Narraganset z zamiarem zaszycia się w ciszy (ja bym tego ciszą nie nazwał) pubu. A tu niespodzianka, Narraganset pub jest zamknięty, gdy czynna jest dyskoteka. Szkoda, że nie ma o tym informacji na stronie klubu. Art Cafe ze względu na chorobę współwłaścicielki nadal jest nie do końca otwarte. Szkoda, bo ten lokal był fajną alternatywą.
Wniosek jest prosty, zacznijmy chodzić do innych klubów zamiast zamykania się w wątpliwej proweniencji gettach.
Jestem do niedzieli w Warszawie. Jutro będzie notka z wystawy Katarzyny Kozyry.
wtorek, 11 maja 2010
Prada... bez urazy
Agatha Ruiz de la Prada to zdaje się nie "TA" Prada, ale pokaz niedzielny był wyśmienity. Na wszystkich pokazach "wieszaki", czyli modelki, były sztywne, z twarzami pozbawionymi wszelkich emocji. Na tym pokazie uśmiechały się, były radosne. Stworzyło to zupełnie inny klimat. Dobrze poczuli się nie tylko oglądający, ale i same modelki. Jedna poczuła się tak swobodnie, że aż dostała brawa. Bo to przecież ludzie, choć modelki.
Ale nie kryję, uczestniczenie w tych wszystkich pokazach zmęczyło mnie. Nie potrafię się zaangażować emocjonalnie w to, co widzę. Bo, co ja widzę?! Tempo pokazów nie jest takie, jak można sądzić po relacjach telewizyjnych. Jest sporo dłużyzn, które jakoś trzeba sobie wypełnić. Bardziej intrygowała mnie atmosfera, w której największe nawet dziwactwo było akceptowane. Nieważne, czy jesteś homo, hetero, metro, itp., czy nosisz spodnie, sukienkę, czy wolisz stroje kolorowe, czy mundurki wszystko staje się się częścią całości i jej cennym uzupełnieniem. Poczułem się tam na tyle dobrze, że wyjście do zuniformizowanego, zewnętrznego świata może nie było torturą, ale dysharmonia była odczuwalna.
Utrwaliło się we mnie przekonanie, że mój może nazbyt kolorowy styl ubierania się (bardzo piętnowany przez Starą Gropę) jest jak najbardziej na miejscu. Jest wyrazem mojego indywidualizmu, czegoś czego nie powinno się wstydzić ani przed sobą, ani przed innymi.
A propos stylu. Tak dyskusyjnie podsumuję innych.
Stara Gropa - trendy, ale bez szaleństw; raczej zgodnie z oczekiwaniami i nastawieniem na epatowanie, niż z nutą indywidualizmu,
Metka Boska - budowanie wizerunku przez markę noszonych ciuchów, a nie własną koncepcję na swój wygląd,
Jakiś - totalna ekspresja odzieżowa,
Xell - dobra jakość, ale trochę bez wyrazu,
Radix - powinien pójść do wojska, "za mundurem ciotki sznurem",
Krowa Morska - liczy się tylko fryzura?
Ego, Raand, Lucy, Marcysia, Sylwia, Gwiazda, Hiszpan i wielu innych - sorki, ale równie dobrze moglibyście chodzić nago i może zrobiłoby to większe wrażenie.
Bez urazy ;)
Ale nie kryję, uczestniczenie w tych wszystkich pokazach zmęczyło mnie. Nie potrafię się zaangażować emocjonalnie w to, co widzę. Bo, co ja widzę?! Tempo pokazów nie jest takie, jak można sądzić po relacjach telewizyjnych. Jest sporo dłużyzn, które jakoś trzeba sobie wypełnić. Bardziej intrygowała mnie atmosfera, w której największe nawet dziwactwo było akceptowane. Nieważne, czy jesteś homo, hetero, metro, itp., czy nosisz spodnie, sukienkę, czy wolisz stroje kolorowe, czy mundurki wszystko staje się się częścią całości i jej cennym uzupełnieniem. Poczułem się tam na tyle dobrze, że wyjście do zuniformizowanego, zewnętrznego świata może nie było torturą, ale dysharmonia była odczuwalna.
Utrwaliło się we mnie przekonanie, że mój może nazbyt kolorowy styl ubierania się (bardzo piętnowany przez Starą Gropę) jest jak najbardziej na miejscu. Jest wyrazem mojego indywidualizmu, czegoś czego nie powinno się wstydzić ani przed sobą, ani przed innymi.
A propos stylu. Tak dyskusyjnie podsumuję innych.
Stara Gropa - trendy, ale bez szaleństw; raczej zgodnie z oczekiwaniami i nastawieniem na epatowanie, niż z nutą indywidualizmu,
Metka Boska - budowanie wizerunku przez markę noszonych ciuchów, a nie własną koncepcję na swój wygląd,
Jakiś - totalna ekspresja odzieżowa,
Xell - dobra jakość, ale trochę bez wyrazu,
Radix - powinien pójść do wojska, "za mundurem ciotki sznurem",
Krowa Morska - liczy się tylko fryzura?
Ego, Raand, Lucy, Marcysia, Sylwia, Gwiazda, Hiszpan i wielu innych - sorki, ale równie dobrze moglibyście chodzić nago i może zrobiłoby to większe wrażenie.
Bez urazy ;)
niedziela, 9 maja 2010
Kenzo i inni
Nie było jak dotrzeć na pokazy OFF o 12, bo przecież nijak nie mogłem się z domu wygrzebać po nocce. Dziś zresztą też nie zdążyłem. W pędzie piszę tę notkę, żeby zdążyć na kolejne.
Wczoraj dojechałem dopiero na pokaz Łukasza Jemioły (albo Jemioła, nie wiem jak mu odmieniać nazwisko). Ale że kolejny pokaz miał być dopiero 2 godziny później, to się urwałem i pojechałem do domu coś zjeść, nauczony doświadczeniem, że jak nie zjem, to umrę z głodu, a jego samego nawet nie poczuję.
Na pokaz Paprockiego&Brzozowskiego umówiłem się ze Starą Gropą, która zadeklarowała się, że będzie mnie wozić, a ja będę mógł pić. Udało nam się zająć strategiczną pozycję przy wejściu na salę pokazów i weszliśmy w pierwszej dziesiątce. Stroje były niezłe, ale ja się nie znam, obejrzyjcie sobie ten naprędce zmontowany filmik.
Pokaz zaszczycił Kenzo wraz z oszałamiająco przystojnym facetem. Nie mogłem od niego ócz oderwać mych chabrowych. Wyglądał na czterdzieści parę lat, Stara Gropa dawała mu nawet pięćdziesiąt kilka, ale nieważne i tak wyglądał świetnie. I jak się uśmiechał!
Od razu mówię, że nie chodzi mi o tę zołzę w goglach, tylko tego pośrodku.
I jeszcze szybka adoracja ;)
Po pokazie polecieliśmy do VIP roomu na wódkę. Stanąłem w kolejce, postałem i mało mnie szlag nie trafił, kiedy dla osoby tuż przede mną zabrakło szklanek i bar się zawiesił. Wódka była, soki były, a nie było z czego pić!
Z pokazu Eymeric'a Francois mógłbym też zrobić filmik, ale to tylko jeśli będzie takie życzenie PT publiczności.
Natychmiast po wyjściu z Expo popędziliśmy do Kokoo, gdzie zorganizowano after party. Szalonego tłumu nie było, ale był Kenzo ze swoim przystojniakiem. Lampiłem się na niego, ale chyba nie zwróciło to jego uwagi. Stara Gropa chciała mnie nawet wepchnąć za nim do kibla, ale nie zwykłem w ten sposób zawierać znajomości. Poza tym przystojniak ślinił się raczej do modeli, których paru przyszło, więc ze zgaszoną miną poszliśmy na kolejną zamkniętą imprezę tym razem w Art Caffe.
Tam aftera mieli plastikowi z pokazów OFF. Na miejscu upadła Krowa Morska, rozanielony Hiszpan i o dziwo trzeźwa Kaczka. Reszta cooleżanek nie miała siły przebicia i do arta ich nie wpuszczono, to rozsiadły się z fochem w Fufu. A arcie nie zabawiliśmy długo i dołączyliśmy do cooleżanek. Ale one zamiast ucieszyć się na nasz widok, to siedziały jakieś zgnębione i szybko poszły sobie. Stara Gropa przytuliła jednego młodego, który o dziwo mnie znał. Pogadaliśmy, ja popiłem i grzecznie do domciu.
Wczoraj dojechałem dopiero na pokaz Łukasza Jemioły (albo Jemioła, nie wiem jak mu odmieniać nazwisko). Ale że kolejny pokaz miał być dopiero 2 godziny później, to się urwałem i pojechałem do domu coś zjeść, nauczony doświadczeniem, że jak nie zjem, to umrę z głodu, a jego samego nawet nie poczuję.
Na pokaz Paprockiego&Brzozowskiego umówiłem się ze Starą Gropą, która zadeklarowała się, że będzie mnie wozić, a ja będę mógł pić. Udało nam się zająć strategiczną pozycję przy wejściu na salę pokazów i weszliśmy w pierwszej dziesiątce. Stroje były niezłe, ale ja się nie znam, obejrzyjcie sobie ten naprędce zmontowany filmik.
Pokaz zaszczycił Kenzo wraz z oszałamiająco przystojnym facetem. Nie mogłem od niego ócz oderwać mych chabrowych. Wyglądał na czterdzieści parę lat, Stara Gropa dawała mu nawet pięćdziesiąt kilka, ale nieważne i tak wyglądał świetnie. I jak się uśmiechał!
Od razu mówię, że nie chodzi mi o tę zołzę w goglach, tylko tego pośrodku.
I jeszcze szybka adoracja ;)
Po pokazie polecieliśmy do VIP roomu na wódkę. Stanąłem w kolejce, postałem i mało mnie szlag nie trafił, kiedy dla osoby tuż przede mną zabrakło szklanek i bar się zawiesił. Wódka była, soki były, a nie było z czego pić!
Z pokazu Eymeric'a Francois mógłbym też zrobić filmik, ale to tylko jeśli będzie takie życzenie PT publiczności.
Natychmiast po wyjściu z Expo popędziliśmy do Kokoo, gdzie zorganizowano after party. Szalonego tłumu nie było, ale był Kenzo ze swoim przystojniakiem. Lampiłem się na niego, ale chyba nie zwróciło to jego uwagi. Stara Gropa chciała mnie nawet wepchnąć za nim do kibla, ale nie zwykłem w ten sposób zawierać znajomości. Poza tym przystojniak ślinił się raczej do modeli, których paru przyszło, więc ze zgaszoną miną poszliśmy na kolejną zamkniętą imprezę tym razem w Art Caffe.
Tam aftera mieli plastikowi z pokazów OFF. Na miejscu upadła Krowa Morska, rozanielony Hiszpan i o dziwo trzeźwa Kaczka. Reszta cooleżanek nie miała siły przebicia i do arta ich nie wpuszczono, to rozsiadły się z fochem w Fufu. A arcie nie zabawiliśmy długo i dołączyliśmy do cooleżanek. Ale one zamiast ucieszyć się na nasz widok, to siedziały jakieś zgnębione i szybko poszły sobie. Stara Gropa przytuliła jednego młodego, który o dziwo mnie znał. Pogadaliśmy, ja popiłem i grzecznie do domciu.
wtorek, 4 maja 2010
Uchmieleni
To już drugi dzień, kiedy w godzinach mocno porannych coś mi pod domem warczy i spać nie daje. Nie wiem, co to jest. Może sąsiedzi traktor sobie kupili i będą teraz co rano odpalać go, bynajmniej nie ku mojej uciesze.
Wieczór spędziłem miło. Wraz z Krową Morską publicznie dojechaliśmy do centrum miasta tramwajem linii 11. W "One-21" napotkaliśmy Drużynową z aktualnym oraz naszli Hiszpan i Kaczka. Ten fragment wieczoru upamiętnił się zwrotem 1 (słownie: jednej) złotówki zapłaty za Kaczkowe piwo. Bo otóż Kaczka wychłeptał małe piwo, które na rachunku kosztowało 6 zł, a w ofercie publicznie, na widoku było za 5 zł. Obsługa bardzo dyskretnie zrobiła nam zdjęcia do katalogu "Tych gości nie obsługujemy".
W Sphinxie spożyliśmy pięć półtoralitrowych dzbanów piwa marki Okocim w cenie 13 zł sztuka, czyli prawie darmo. Kaczka ponadto zajadał się zupą cebulową najprawdopodobniej marki Knorr. Obecni uznali, że z Kaczką mamy się ku sobie.
Kontynuując narzeczeństwo spróbowaliśmy wejść do Esplanady, ale tam palić nie wolno, więc udaliśmy się na z góry upatrzone pozycje w Ganimedesie. Konsumpcja kolejnych piw obnażyła nietrwałość związku z Kaczką. Przytuliliśmy do naszego grona Xell'a, który niczym nimfa z pary się objawił. Wyściskaliśmy się z Prawie Żonatym, który owąż porą był też obecny i to całkiem nie sam. Chmielnie osłabli skierowaliśmy się do legowisk.
Wieczór spędziłem miło. Wraz z Krową Morską publicznie dojechaliśmy do centrum miasta tramwajem linii 11. W "One-21" napotkaliśmy Drużynową z aktualnym oraz naszli Hiszpan i Kaczka. Ten fragment wieczoru upamiętnił się zwrotem 1 (słownie: jednej) złotówki zapłaty za Kaczkowe piwo. Bo otóż Kaczka wychłeptał małe piwo, które na rachunku kosztowało 6 zł, a w ofercie publicznie, na widoku było za 5 zł. Obsługa bardzo dyskretnie zrobiła nam zdjęcia do katalogu "Tych gości nie obsługujemy".
W Sphinxie spożyliśmy pięć półtoralitrowych dzbanów piwa marki Okocim w cenie 13 zł sztuka, czyli prawie darmo. Kaczka ponadto zajadał się zupą cebulową najprawdopodobniej marki Knorr. Obecni uznali, że z Kaczką mamy się ku sobie.
Kontynuując narzeczeństwo spróbowaliśmy wejść do Esplanady, ale tam palić nie wolno, więc udaliśmy się na z góry upatrzone pozycje w Ganimedesie. Konsumpcja kolejnych piw obnażyła nietrwałość związku z Kaczką. Przytuliliśmy do naszego grona Xell'a, który niczym nimfa z pary się objawił. Wyściskaliśmy się z Prawie Żonatym, który owąż porą był też obecny i to całkiem nie sam. Chmielnie osłabli skierowaliśmy się do legowisk.
niedziela, 2 maja 2010
Międzynarodowa Wystawa Psów Rasowych
Mam zaległości, bo powinienem napisać o wystawach w Krakowie, imprezie u Starej Gropy i wizycie w Narraganset. Będzie o czymś innym.
Dziś wylądowałem w zupełnie abstrakcyjnym miejscu, bo na XVIII Międzynarodowej Wystawie Psów Rasowych, która rokrocznie odbywa się w Łodzi rzut beretem od mojego miejsca zamieszkania. W życiu bym tam nie trafił, gdyby nie Krowa Morska, który jak się okazało w temacie jest oblatany i nawet potrafi odróżnić jedną psią rasę od drugiej. Hiszpan zabrał swojego zupełnie nierasowego, ale przeuroczego psa i spędziliśmy tam przy piwkach całe popołudnie. Atmosfera piknikowa, pieski biegają wraz z właścicielami, my oglądamy. Psiaki urocze, ale właściciele nie mniej interesujący. W pewnym momencie jeden pan poprosił nas o aplauz dla swojego pupila, co też uczyniliśmy. Przewidział nawet, że w jego kategorii wygra mops jakiejś pani prezes od piesków. Jego zwierzak zajął trzecie miejsce. Dumny i blady odszedł od podium z pucharem i workiem karmy. Opakowanie było różowe. Przechodząc koło nas właściciel powiedział "I nawet kolor dobrali!". Krowa Morska bystro zauważył "Skąd wiedzieli?!", na co właściciel z uśmiechem odparł "No sam nie wiem". Ciotolandia była totalna. Nawet zawarłem ciekawe znajomości. Za tydzień mam zaproszenie na wystawę kotów do Zgierza. Nastrój ma być hipisowski. Tam już nie będzie ciotolandu, będzie ciotowisko. Ktoś chętny by mi towarzyszyć?
Dziś wylądowałem w zupełnie abstrakcyjnym miejscu, bo na XVIII Międzynarodowej Wystawie Psów Rasowych, która rokrocznie odbywa się w Łodzi rzut beretem od mojego miejsca zamieszkania. W życiu bym tam nie trafił, gdyby nie Krowa Morska, który jak się okazało w temacie jest oblatany i nawet potrafi odróżnić jedną psią rasę od drugiej. Hiszpan zabrał swojego zupełnie nierasowego, ale przeuroczego psa i spędziliśmy tam przy piwkach całe popołudnie. Atmosfera piknikowa, pieski biegają wraz z właścicielami, my oglądamy. Psiaki urocze, ale właściciele nie mniej interesujący. W pewnym momencie jeden pan poprosił nas o aplauz dla swojego pupila, co też uczyniliśmy. Przewidział nawet, że w jego kategorii wygra mops jakiejś pani prezes od piesków. Jego zwierzak zajął trzecie miejsce. Dumny i blady odszedł od podium z pucharem i workiem karmy. Opakowanie było różowe. Przechodząc koło nas właściciel powiedział "I nawet kolor dobrali!". Krowa Morska bystro zauważył "Skąd wiedzieli?!", na co właściciel z uśmiechem odparł "No sam nie wiem". Ciotolandia była totalna. Nawet zawarłem ciekawe znajomości. Za tydzień mam zaproszenie na wystawę kotów do Zgierza. Nastrój ma być hipisowski. Tam już nie będzie ciotolandu, będzie ciotowisko. Ktoś chętny by mi towarzyszyć?
czwartek, 15 kwietnia 2010
Wieczór Poezji Funeralnej
W sobotę 17 kwietnia u Gejowskiego ma się odbyć Wieczór Poezji Funeralnej. W programie recytacja wierszy funeralnych cudzych i własnych. Każdy uczestnik ma przynieść alko, popitkę, wiersz cudzy i wiersz własny.
Ale ja mam problem, bo w tym samym czasie mam być na urodzinach u Hiszpana. Do tego impra Hiszpana ma się odbyć u Krowy Morskiej, który cierpi na świńską grypę (jak media donoszą) i z 39 stopniową gorączką, może robić za kominek, a nie atrakcję towarzyską. Mimo przegrzania mózgu Krowa Morska zasugerował, że może by połączyć obie impry w VIP roomie Art Caffee (Piotrkowska 83). Ja jadę oglądać scyzoryki w Szkieletczyźnie w piątek. Wracam i może jakieś koncepcje się pojawią. Proszę dyskutujcie do woli jak to ustawić, bo ja i tak dostępu do netu mieć nie będę.
P.S. Radixa, tak pożądanego przez wielu, nie będzie, bo że tak eufemistycznie to ujmę, jest "zajęty" ;) I nic więcej nie powiem, bo mi zabronił.
Ale ja mam problem, bo w tym samym czasie mam być na urodzinach u Hiszpana. Do tego impra Hiszpana ma się odbyć u Krowy Morskiej, który cierpi na świńską grypę (jak media donoszą) i z 39 stopniową gorączką, może robić za kominek, a nie atrakcję towarzyską. Mimo przegrzania mózgu Krowa Morska zasugerował, że może by połączyć obie impry w VIP roomie Art Caffee (Piotrkowska 83). Ja jadę oglądać scyzoryki w Szkieletczyźnie w piątek. Wracam i może jakieś koncepcje się pojawią. Proszę dyskutujcie do woli jak to ustawić, bo ja i tak dostępu do netu mieć nie będę.
P.S. Radixa, tak pożądanego przez wielu, nie będzie, bo że tak eufemistycznie to ujmę, jest "zajęty" ;) I nic więcej nie powiem, bo mi zabronił.
sobota, 3 kwietnia 2010
Po Jajeczku
I po Jajeczku 2010.
Nie będę pisał, czy było fajnie, czy nie, bo jako gospodarzowi nie bardzo mi wypada. Dość, że ostatni goście wyszli o 6:40. W sumie, co obliczyłem bardzo dokładnie, było 36 gości plus ja i przewspaniały Bartender, czyli razem 38 chłopa.
Wszystkim jeszcze raz bardzo serdecznie dziękuję za przybycie. Szczególnie chciałbym podziękować Xellowi za muzykę, Jakisiowi za smalec i pomoc kuchenną, Techno i Mięcie za lód i wspaniałe paszteciki, Ja-Kub'owi za pomoc przy naklejkach imiennych, Santoriniemu za pomoc przy zakupach i sprzątaniu, Miszalowi za obecność oraz Bartenderowi za kreatywne drinki i wspaniały kontakt z ludźmi.
Jasne, że norka wygląda jak po tajfunie, ale taki urok domowych imprez. Nigdy mnie to nie przerażało. Dobrze, że pojemniki na śmieci są puste, bo muszę wyrzucić około 120 litrów odpadów (szkła, papieru, śmieci, plastiku). Wypiliśmy ocean alkoholu i napojów. Idealnymi przekąskami okazały się smalec i paszteciki. Ale sałatka jajeczna i czerwony barszcz też się z tym komponowały.
Tegorocznym zwycięzcą konkursu na najtwardsze jaja, ku zaskoczeniu samego zainteresowanego, został Kaczka. Nagrodę ufundował Gejowski. Mam nadzieję, że wibratorem w kształcie złotego jaja Kaczka będzie się delektował przez długie lata. Życzę wielu niezapomnianych wibracji.
Nie opiszę wszystkich obecnych, ale przynajmniej tych z jakimiś pseudonimami.
Sylwia - znalazł wspaniały nowy teren łowów i oczywiście nie wyszedł sam,
Gejowski - zwyczajowo zaplatał nogi w warkoczyk i perrorował; pogubiłem się w jego zamierzeniach małżeńskich,
Lucy - fundnął sobie nową fryzurę, która jeszcze lepiej uwydatnia jego odstające uszy; szybkie tempo sprawiło, że odpadł na dlugo przed końcem imprezy,
Metka Boska - tak schlanej Metki już dawno nie widziałem, zachowywał się skandalicznie, do tego chodził najpierw w koszuli potem t-shircie noszącym wyraźne ślady jakichś płynów ustrojowych, Metka Boska zupełnie nie wyglądała na Niepokalaną,
Gwiazda - nie pił, bo prowadził i jak widziałem najwięcej czasu spędził z Bluszczem,
Raand - usłyszałem o nim, że jest "przezabawnym i przesympatycznym łysolkiem", a do tego największą ciotą ze wszystkich,
Ego - sporządniał i mam nadzieję nie dzwonił do wszystkich sąsiadów jak wychodził,
Xell - niestety nie zrobił niczego skandalicznego... tym razem,
Krowa Morska - jak wypił, to się rozszalał parkietowo, a jak się rozszalał, to ja tylko wyobrażałem sobie ten bujajacy się u sąsiadów żyrandol,
Hiszpan - jak zawsze słodki i śliczny, a jak spał to aż się prosił, żeby go wziąć na śpiocha,
Kaczka - najbardziej bał się zdjęć, a już w zupełne przerażenie wprawiło go wygranie konkursu - znienacka stał się sławny,
Jakiś - zaległ na tapczanie w kuchni i nie chcial się stamtąd ruszyć; zaskarbił sobie takie względy u Bartendera, że nawet nie musiał się podnosić po drinki, ba, po Jajeczkowym doświadczeniu może się pojawi w Narra,
Miszal - miało go nie być i do ostatniej chwili zapierał się, że z Londynu nie przyjedzie, a tu znienacka podchody pod drzwiami, kogut na wycieraczce, a potem Miszal we własnej osobie,
Radix - ja nie wiem jak on to robi, że po dwóch piwach bezalkoholowych bawi się jak ja po połówce; mam nadzieję, że przeżył i cieszę się, że mimo trudności dotarł i wspaniale się bawił,
Techno i Mięta - ci to poszaleli, widziałem, że wszędzie ich pełno, a i wspólnych znajomych jak się okazało mamy wielu, na pewno odchorują swoje wyrąbiste, ale zdradliwe drinki,
aRRo - a ten tym razem jakiś spokojniutki, aż podejrzewam, że coś zmalował, tylko jeszcze o tym nie wiem,
Bluszcz - no ten to się zmienił, a w swoim moro wyglądał tak, że klękajcie narody przed tym maczizmem,
Ja-Kub - siedział przy Ciastku i nie chciał się ruszyć, a podobno ciążenie było na obu, tylko osobno.
Były też skandaliki. Dwóm osobom nie wytrzymały żołądki. Jeden z obecnych miał takie wzięcie, że jak słyszałem obciagały mu dwie osoby naraz. Nie wiem czy się cieszyć tym, czy martwić, ale żółty pokój jakoś naturalnie stał się darkroomem. Wpadałem tam znienacka co jakiś czas skontrolować sytuację, ale nikogo na flagrancie nie złapałem.
Zadziwiała liczba łysych. To nowy trend, do którego nie zamierzam się dostosowywać, ale lubię łysych facetów, fajnie się ich głaszcze po glacy.
Nowością Jajeczka było też oklejenie każdego naklejką z imieniem. Bardzo przydatne przy zapamiętywaniu ludzi, poznawaniu ich, a w tym tłumie łatwe to nie było. Chyba tylko ja rozpoznawałem wszystkich z imienia. Gejowski umyślił sobie udoskonalenie tego pomysłu i każdemu podopisywał "A", "P" i "U", a czasem w złożeniach "P/U", co przy bardziej niestarannym zapisie wyglądało jakby, ci ostatni mieli coś wspólnego z ojcem Pio. Tylko wciąż nie wiem, czy to było według deklaracji zainteresowanych, czy widzimisię Gejowskiego. No i czy czemukolwiek się przysłużyło.
Nie wiem czy wszyscy zainteresowani wymienili się telefonami. Jeśli nie, a jest jakieś ciążenie, to postaram się jakieś schadzki zorganizować. Ale to już bardziej kameralnie. Tylko żeby nie było, że ja ciotka-swatka jestem, ja też chcę poszaleć na tym polu.
Nie będę pisał, czy było fajnie, czy nie, bo jako gospodarzowi nie bardzo mi wypada. Dość, że ostatni goście wyszli o 6:40. W sumie, co obliczyłem bardzo dokładnie, było 36 gości plus ja i przewspaniały Bartender, czyli razem 38 chłopa.
Wszystkim jeszcze raz bardzo serdecznie dziękuję za przybycie. Szczególnie chciałbym podziękować Xellowi za muzykę, Jakisiowi za smalec i pomoc kuchenną, Techno i Mięcie za lód i wspaniałe paszteciki, Ja-Kub'owi za pomoc przy naklejkach imiennych, Santoriniemu za pomoc przy zakupach i sprzątaniu, Miszalowi za obecność oraz Bartenderowi za kreatywne drinki i wspaniały kontakt z ludźmi.
Jasne, że norka wygląda jak po tajfunie, ale taki urok domowych imprez. Nigdy mnie to nie przerażało. Dobrze, że pojemniki na śmieci są puste, bo muszę wyrzucić około 120 litrów odpadów (szkła, papieru, śmieci, plastiku). Wypiliśmy ocean alkoholu i napojów. Idealnymi przekąskami okazały się smalec i paszteciki. Ale sałatka jajeczna i czerwony barszcz też się z tym komponowały.
Tegorocznym zwycięzcą konkursu na najtwardsze jaja, ku zaskoczeniu samego zainteresowanego, został Kaczka. Nagrodę ufundował Gejowski. Mam nadzieję, że wibratorem w kształcie złotego jaja Kaczka będzie się delektował przez długie lata. Życzę wielu niezapomnianych wibracji.
Nie opiszę wszystkich obecnych, ale przynajmniej tych z jakimiś pseudonimami.
Sylwia - znalazł wspaniały nowy teren łowów i oczywiście nie wyszedł sam,
Gejowski - zwyczajowo zaplatał nogi w warkoczyk i perrorował; pogubiłem się w jego zamierzeniach małżeńskich,
Lucy - fundnął sobie nową fryzurę, która jeszcze lepiej uwydatnia jego odstające uszy; szybkie tempo sprawiło, że odpadł na dlugo przed końcem imprezy,
Metka Boska - tak schlanej Metki już dawno nie widziałem, zachowywał się skandalicznie, do tego chodził najpierw w koszuli potem t-shircie noszącym wyraźne ślady jakichś płynów ustrojowych, Metka Boska zupełnie nie wyglądała na Niepokalaną,
Gwiazda - nie pił, bo prowadził i jak widziałem najwięcej czasu spędził z Bluszczem,
Raand - usłyszałem o nim, że jest "przezabawnym i przesympatycznym łysolkiem", a do tego największą ciotą ze wszystkich,
Ego - sporządniał i mam nadzieję nie dzwonił do wszystkich sąsiadów jak wychodził,
Xell - niestety nie zrobił niczego skandalicznego... tym razem,
Krowa Morska - jak wypił, to się rozszalał parkietowo, a jak się rozszalał, to ja tylko wyobrażałem sobie ten bujajacy się u sąsiadów żyrandol,
Hiszpan - jak zawsze słodki i śliczny, a jak spał to aż się prosił, żeby go wziąć na śpiocha,
Kaczka - najbardziej bał się zdjęć, a już w zupełne przerażenie wprawiło go wygranie konkursu - znienacka stał się sławny,
Jakiś - zaległ na tapczanie w kuchni i nie chcial się stamtąd ruszyć; zaskarbił sobie takie względy u Bartendera, że nawet nie musiał się podnosić po drinki, ba, po Jajeczkowym doświadczeniu może się pojawi w Narra,
Miszal - miało go nie być i do ostatniej chwili zapierał się, że z Londynu nie przyjedzie, a tu znienacka podchody pod drzwiami, kogut na wycieraczce, a potem Miszal we własnej osobie,
Radix - ja nie wiem jak on to robi, że po dwóch piwach bezalkoholowych bawi się jak ja po połówce; mam nadzieję, że przeżył i cieszę się, że mimo trudności dotarł i wspaniale się bawił,
Techno i Mięta - ci to poszaleli, widziałem, że wszędzie ich pełno, a i wspólnych znajomych jak się okazało mamy wielu, na pewno odchorują swoje wyrąbiste, ale zdradliwe drinki,
aRRo - a ten tym razem jakiś spokojniutki, aż podejrzewam, że coś zmalował, tylko jeszcze o tym nie wiem,
Bluszcz - no ten to się zmienił, a w swoim moro wyglądał tak, że klękajcie narody przed tym maczizmem,
Ja-Kub - siedział przy Ciastku i nie chciał się ruszyć, a podobno ciążenie było na obu, tylko osobno.
Były też skandaliki. Dwóm osobom nie wytrzymały żołądki. Jeden z obecnych miał takie wzięcie, że jak słyszałem obciagały mu dwie osoby naraz. Nie wiem czy się cieszyć tym, czy martwić, ale żółty pokój jakoś naturalnie stał się darkroomem. Wpadałem tam znienacka co jakiś czas skontrolować sytuację, ale nikogo na flagrancie nie złapałem.
Zadziwiała liczba łysych. To nowy trend, do którego nie zamierzam się dostosowywać, ale lubię łysych facetów, fajnie się ich głaszcze po glacy.
Nowością Jajeczka było też oklejenie każdego naklejką z imieniem. Bardzo przydatne przy zapamiętywaniu ludzi, poznawaniu ich, a w tym tłumie łatwe to nie było. Chyba tylko ja rozpoznawałem wszystkich z imienia. Gejowski umyślił sobie udoskonalenie tego pomysłu i każdemu podopisywał "A", "P" i "U", a czasem w złożeniach "P/U", co przy bardziej niestarannym zapisie wyglądało jakby, ci ostatni mieli coś wspólnego z ojcem Pio. Tylko wciąż nie wiem, czy to było według deklaracji zainteresowanych, czy widzimisię Gejowskiego. No i czy czemukolwiek się przysłużyło.
Nie wiem czy wszyscy zainteresowani wymienili się telefonami. Jeśli nie, a jest jakieś ciążenie, to postaram się jakieś schadzki zorganizować. Ale to już bardziej kameralnie. Tylko żeby nie było, że ja ciotka-swatka jestem, ja też chcę poszaleć na tym polu.
sobota, 13 lutego 2010
Narraganset
Jak zaznaczyłem w poprzedniej notce od momentu udania się do Narra moje wersje zdarzeń mogą się różnić od pozostałych.
Xell tradycyjnie nie mógł się z nami udać, zresztą miał pracę na trzecią zmianę, ale jest światełko w tunelu na przyszłość. Pozostali zapierali się, że mają jakieś obowiązki w sobotę, ale i tak większość na Gdańskiej 129 wylądowała. Odpuszczę sobie chronologię zdarzeń, bo ma to najmniejsze znaczenie.
W Narra już nie wypiłem dużo, żeby się nie zrobiło za dużo. Ciekawa była zabawa z wysyłaniem imion różnych męskich par do Vivy, czy czegoś w tym guście i obserwowanie na ekranie procentu zmaczowania. Nie schodziło poniżej 80%. Ktoś kto oglądał Vivę poza Narra musiał się zdziwić nawałem zapytań o związki męsko-męskie.
Zgrzytem było dla mnie, kiedy Metka Boska umyśliła sobie pogodzić mnie z pewną osobą. Jako idealne miejsce wybrała kibel. Niestety to nie może się odbywać po pijaku i byle jak, a już na pewno nie z udziałem osób trzecich.
Tańczyłem też z jakimś młodzieńcem. Gejowski wytykał wprawdzie, że młodzieniec jest grubszy od niego (jakby to było możliwe). Poza tym pomacałem i mogę Gejowskiego zapewnić, że dominowały mięśnie, czyli coś, co u Gejowskiego akurat nie występuje.
Przyznaję nie wiem jaka wczoraj była w Narra muzyka, bo po latach nie najlepszych doświadczeń jakoś udaje mi się jej już tam nie słyszeć. Co może i dobrze, bo to nie filharmonia przecież. Jeden z barmanów mnie zupełnie powalił - oni się robią już tak perfekcyjni, że potrafią flirtować z poszczególnymi klientami w trakcie obsługiwania wielu z nich. Jak tak dalej pójdzie, to nikt mnie w Narra od baru nie oderwie.
Wyszliśmy koło 6 rano. Zasadniczo jako ostatni. Metka Boska wspaniałomyślnie zaprosił mnie, Gejowskiego i Lucy na śniadanie do siebie. Było pysznie i chyba tylko dzięki temu jakoś w tej chwili żyję. Pojęcia nie mam jak Hiszpan i Lucy dali radę wstać rano i udać się do swoich obowiązków. Kiedy o 7 dotarłem do domu zadzwonił Hiszpan, który właśnie wstał do pracy. Jego głos trudno było nazwać trzeźwym. Ale sednem nocy specjalnie na ponawiane życzenia czytelników były moje wypady do darkroomu. O czym w następnej notce już niebawem.
Xell tradycyjnie nie mógł się z nami udać, zresztą miał pracę na trzecią zmianę, ale jest światełko w tunelu na przyszłość. Pozostali zapierali się, że mają jakieś obowiązki w sobotę, ale i tak większość na Gdańskiej 129 wylądowała. Odpuszczę sobie chronologię zdarzeń, bo ma to najmniejsze znaczenie.
W Narra już nie wypiłem dużo, żeby się nie zrobiło za dużo. Ciekawa była zabawa z wysyłaniem imion różnych męskich par do Vivy, czy czegoś w tym guście i obserwowanie na ekranie procentu zmaczowania. Nie schodziło poniżej 80%. Ktoś kto oglądał Vivę poza Narra musiał się zdziwić nawałem zapytań o związki męsko-męskie.
Zgrzytem było dla mnie, kiedy Metka Boska umyśliła sobie pogodzić mnie z pewną osobą. Jako idealne miejsce wybrała kibel. Niestety to nie może się odbywać po pijaku i byle jak, a już na pewno nie z udziałem osób trzecich.
Tańczyłem też z jakimś młodzieńcem. Gejowski wytykał wprawdzie, że młodzieniec jest grubszy od niego (jakby to było możliwe). Poza tym pomacałem i mogę Gejowskiego zapewnić, że dominowały mięśnie, czyli coś, co u Gejowskiego akurat nie występuje.
Przyznaję nie wiem jaka wczoraj była w Narra muzyka, bo po latach nie najlepszych doświadczeń jakoś udaje mi się jej już tam nie słyszeć. Co może i dobrze, bo to nie filharmonia przecież. Jeden z barmanów mnie zupełnie powalił - oni się robią już tak perfekcyjni, że potrafią flirtować z poszczególnymi klientami w trakcie obsługiwania wielu z nich. Jak tak dalej pójdzie, to nikt mnie w Narra od baru nie oderwie.
Wyszliśmy koło 6 rano. Zasadniczo jako ostatni. Metka Boska wspaniałomyślnie zaprosił mnie, Gejowskiego i Lucy na śniadanie do siebie. Było pysznie i chyba tylko dzięki temu jakoś w tej chwili żyję. Pojęcia nie mam jak Hiszpan i Lucy dali radę wstać rano i udać się do swoich obowiązków. Kiedy o 7 dotarłem do domu zadzwonił Hiszpan, który właśnie wstał do pracy. Jego głos trudno było nazwać trzeźwym. Ale sednem nocy specjalnie na ponawiane życzenia czytelników były moje wypady do darkroomu. O czym w następnej notce już niebawem.
Beforek w Art Caffe
Piątkowy wieczór i noc można zaliczyć do udanych. Przynajmniej z tego, co pamiętam, bo wersji może być kilka. Wspomnienia tego wieczora podzielę na kilka notek, każdy przeczyta, co go zainteresuje.
Art Caffe
Krowa Morska i Hiszpan zachęcili mnie, by wieczór rozpocząć w Art Caffe (Piotrkowska 83). Lokal miał być kolejną wersją Hokus Pokus z leżącej zaraz obok piwnicy. Pogrzebałem w necie i okazało się, że lokal o tej nazwie istniał już w tym miejscu wcześniej i słynął z kawy. Zaprawdę historia to już, bo jako żywo nikogo pijącego kawę wczoraj nie widziałem. Art Caffe ma przyjemny, kameralny wystrój. Wybór alkoholi i napojów obszerny. Obsługa jeszcze się dociera, ale nie jest źle. Małe stoliki sprzyjają konwersacji. W ogóle właściciel musiał się nieźle wzbogacić na Hokus Pokus, albo mocno zapożyczyć, że stać go było na takie wyposażenie wnętrza. Świetnej jakości sprzęt do karaoke dopełnia całości. W porównaniu z ofertą Ganimedesa pod tym względem jest niebiańsko (dobre głośniki, świetni prowadzący, i banalna rzecz a jakże pożyteczna - na każdym stoliku zeszyt z dużą liczbą utworów posortowanych na polskie i zagraniczne oraz po nazwie wykonawcy, szacun). Mankamentem jest toaleta - jedna to ciut mało jak na spory tłumek gości.
Klientela jakaś dziwna, bo w Hokus Pokus tych ludzi nie widziałem. Może to ludzie, którzy przychodzili do wcześniejszego Art Caffe. W każdym razie nasz ciotoland czuł się tam dobrze i swobodnie. Dodam, że cenowo też jest atrakcyjnie w zestawieniu z innymi miejscami na Piotrkowskiej.
Towarzysko było gęsto, bo poza Krową Morską i Hiszpanem była Coca-Cola, Xell, doszedł Kaczka chyba ze swoim facetem, Metka Boska i Gejowski z Lucy. W sumie z 10 osób. Były śmichy-chichy i ogólne radośnie podpite pierdu-pierdu. Miałem okazję być profesjonalnie zapowiedzianym przez Xell'a i wystąpiłem ze swoim żelaznym repertuarem, czyli Katie Melua" Nine Million Bicycles". Nawet miałem trzy tancerki ze spontanicznym układem choreograficznym. Biedne tańcowały nie zdając sobie sprawy, że nieco zmieniłem słowa piosenki czyniąc ich występ dwuznacznym.
Następnie zmyliśmy się do Narraganset. I od tego momentu moje wersje zdarzeń mogą się różnić od pozostałych.
Art Caffe
Krowa Morska i Hiszpan zachęcili mnie, by wieczór rozpocząć w Art Caffe (Piotrkowska 83). Lokal miał być kolejną wersją Hokus Pokus z leżącej zaraz obok piwnicy. Pogrzebałem w necie i okazało się, że lokal o tej nazwie istniał już w tym miejscu wcześniej i słynął z kawy. Zaprawdę historia to już, bo jako żywo nikogo pijącego kawę wczoraj nie widziałem. Art Caffe ma przyjemny, kameralny wystrój. Wybór alkoholi i napojów obszerny. Obsługa jeszcze się dociera, ale nie jest źle. Małe stoliki sprzyjają konwersacji. W ogóle właściciel musiał się nieźle wzbogacić na Hokus Pokus, albo mocno zapożyczyć, że stać go było na takie wyposażenie wnętrza. Świetnej jakości sprzęt do karaoke dopełnia całości. W porównaniu z ofertą Ganimedesa pod tym względem jest niebiańsko (dobre głośniki, świetni prowadzący, i banalna rzecz a jakże pożyteczna - na każdym stoliku zeszyt z dużą liczbą utworów posortowanych na polskie i zagraniczne oraz po nazwie wykonawcy, szacun). Mankamentem jest toaleta - jedna to ciut mało jak na spory tłumek gości.
Klientela jakaś dziwna, bo w Hokus Pokus tych ludzi nie widziałem. Może to ludzie, którzy przychodzili do wcześniejszego Art Caffe. W każdym razie nasz ciotoland czuł się tam dobrze i swobodnie. Dodam, że cenowo też jest atrakcyjnie w zestawieniu z innymi miejscami na Piotrkowskiej.
Towarzysko było gęsto, bo poza Krową Morską i Hiszpanem była Coca-Cola, Xell, doszedł Kaczka chyba ze swoim facetem, Metka Boska i Gejowski z Lucy. W sumie z 10 osób. Były śmichy-chichy i ogólne radośnie podpite pierdu-pierdu. Miałem okazję być profesjonalnie zapowiedzianym przez Xell'a i wystąpiłem ze swoim żelaznym repertuarem, czyli Katie Melua" Nine Million Bicycles". Nawet miałem trzy tancerki ze spontanicznym układem choreograficznym. Biedne tańcowały nie zdając sobie sprawy, że nieco zmieniłem słowa piosenki czyniąc ich występ dwuznacznym.
Następnie zmyliśmy się do Narraganset. I od tego momentu moje wersje zdarzeń mogą się różnić od pozostałych.
poniedziałek, 8 lutego 2010
Tu i tam
Głosowanie na najlepsze cytaty na stronie Głosowanie (dostępna też w lewym panelu w części "Najlepsze cytaty na blogu").
NIE ZWLEKAJ! ZAGŁOSUJ JUŻ DZIŚ!
W sobotę pojechałem na beforek do Hiszpana. Nie wiem, czy będę u niego bywać, bo dotarcie na to zadupie kosztuje tyle, co pół litra, trochę szkoda. Mieszkanko przytulne, prawie pozbawione umeblowania, a stan tego które jest wskazuje, że Hiszpan nieco zbyt długo zwlekał z decyzją przytaszczenia sprzętów spod śmietnika. Na Darwina, a ja miałem kompleksy. Wreszcie zobaczyłem słynnego psa Hiszpana. Urocze zwierzę. Od razu zapałaliśmy do siebie sympatią. Co więcej pies jest ewidentnie homoseksualny i Teresofilny, usiłował mnie pokryć. Określenie "pies cię jebał" w moim przypadku ma już teraz inne znaczenie.
Uczestnikami były osoby w większości mi nieznane, choć widziane tu i tam. Z Krową Morską vel Blondie uzgodniliśmy, że będzie już tylko Krową, co jest uzasadnione o tyle, że po obmacaniu mnie publicznie obwieściła, że przytyłem, krowa. Owszem ciut przytyłem, ale to ciut najwyżej można wymacać, a nie zobaczyć.
Ciekawa sytuacja miała miejsce przed moim przybyciem. Krowa Morska obwieściła zebranym, że "Teresa już jedzie". Jeden z obecnych, Południowiec, zainteresował się, o jaką Teresę chodzi. I okazało się, że zagląda na mojego bloga! Świat jest mały. Ciekawe było zderzenie jego wyobrażeń o mnie z rzeczywistością. Otóż sądził, że ważę 130kg. Nie wiem czemu akurat 130. Skoro tu zagląda, to niech sam opisze swoje wrażenia.
W Narraganset pędzę ci ja za pewną kraciastą koszulką, a tu bach Gejowski. Buzi, buzi, "ach co tu robisz", a koszulka się oddala. Wyrywam się z objęć, po to tylko żeby wpaść na Lucy. "Och, Ty też tu jesteś!". Nie odrywam wzroku od pleców kraciastej koszulki. Uśmiecham się wymijająco do Lucy, robię krok za koszulką ... Person. Chyba mu nie powiedziałem, że się śpieszę, a może ... daję kolejny krok, Ego, koszulka jest już w takiej odległości, że najwyżej list mógłbym napisać. Żadnego kroku już nie zrobiłem, trzymał mnie Raand, kraciasta koszulka zniknęła. Sam siebie zacytuję "zaplątałem się między pedałami".
Wielkie dzięki za szalone tańce dla Persona i Hiszpana.
Do kraciastej koszulki udało mi się w końcu podejść. Wysłał esa, odpisałem ... i chyba obu nam jest teraz przykro, a mnie na pewno.
NIE ZWLEKAJ! ZAGŁOSUJ JUŻ DZIŚ!
W sobotę pojechałem na beforek do Hiszpana. Nie wiem, czy będę u niego bywać, bo dotarcie na to zadupie kosztuje tyle, co pół litra, trochę szkoda. Mieszkanko przytulne, prawie pozbawione umeblowania, a stan tego które jest wskazuje, że Hiszpan nieco zbyt długo zwlekał z decyzją przytaszczenia sprzętów spod śmietnika. Na Darwina, a ja miałem kompleksy. Wreszcie zobaczyłem słynnego psa Hiszpana. Urocze zwierzę. Od razu zapałaliśmy do siebie sympatią. Co więcej pies jest ewidentnie homoseksualny i Teresofilny, usiłował mnie pokryć. Określenie "pies cię jebał" w moim przypadku ma już teraz inne znaczenie.
Uczestnikami były osoby w większości mi nieznane, choć widziane tu i tam. Z Krową Morską vel Blondie uzgodniliśmy, że będzie już tylko Krową, co jest uzasadnione o tyle, że po obmacaniu mnie publicznie obwieściła, że przytyłem, krowa. Owszem ciut przytyłem, ale to ciut najwyżej można wymacać, a nie zobaczyć.
Ciekawa sytuacja miała miejsce przed moim przybyciem. Krowa Morska obwieściła zebranym, że "Teresa już jedzie". Jeden z obecnych, Południowiec, zainteresował się, o jaką Teresę chodzi. I okazało się, że zagląda na mojego bloga! Świat jest mały. Ciekawe było zderzenie jego wyobrażeń o mnie z rzeczywistością. Otóż sądził, że ważę 130kg. Nie wiem czemu akurat 130. Skoro tu zagląda, to niech sam opisze swoje wrażenia.
W Narraganset pędzę ci ja za pewną kraciastą koszulką, a tu bach Gejowski. Buzi, buzi, "ach co tu robisz", a koszulka się oddala. Wyrywam się z objęć, po to tylko żeby wpaść na Lucy. "Och, Ty też tu jesteś!". Nie odrywam wzroku od pleców kraciastej koszulki. Uśmiecham się wymijająco do Lucy, robię krok za koszulką ... Person. Chyba mu nie powiedziałem, że się śpieszę, a może ... daję kolejny krok, Ego, koszulka jest już w takiej odległości, że najwyżej list mógłbym napisać. Żadnego kroku już nie zrobiłem, trzymał mnie Raand, kraciasta koszulka zniknęła. Sam siebie zacytuję "zaplątałem się między pedałami".
Wielkie dzięki za szalone tańce dla Persona i Hiszpana.
Do kraciastej koszulki udało mi się w końcu podejść. Wysłał esa, odpisałem ... i chyba obu nam jest teraz przykro, a mnie na pewno.
czwartek, 28 stycznia 2010
Rozpracowany
To się staje nieznośne. Pamiętacie notkę z 6 stycznia 2010 pt."Przytulaki trzy i pół"? Otóż kontakt z Przytulakiem trzecim, którego odtąd będę nazywać Radixem (poprzednio Korzonkiem, ale zainteresowany poprosił o zmianę), utrzymał się. I wszystko szło nawet sympatycznie. Jakieś rozmowy, jakieś esy, aż wpadłem na pomysł, żeby zaprosić Radixa do siebie. I wpadł. Oczywiście jak to mam w zwyczaju rzuciłem go na głęboką wodę, bo zaprosiłem na kameralną imprezę z udziałem między innymi Blondie i Hiszpana. Radix wyzwanie podjął i wybrnął znakomicie. Niestety jak zawsze można liczyć na dyskrecję cooleżanek, co w połączeniu z bystrością Radixa zaowocowało tym, że dołączył do szanownego grona czytelniczego tego bloga. Więcej, raczył już napisać sprostowanie do wzmiankowanej wyżej notki. Swoje wrażenia z bloga ujął zwięźle pisząc mi, że jestem "zabawny". Nie wiem, czy cieszyć się taką opinią, czy zacząć zamartwiać. Zażenowanie osiągnąłem pełne. Mam tylko nadzieję, że dalsze opinie o mnie będzie sobie wyrabiać osobiście, a nie na podstawie bloga - to do Radixa ;)
Dodam, że Radix ma dosyć alternatywny gust muzyczny - całkiem mi zresztą pasujący - czego wyrazem może być ten podesłany przez niego utwór.
Dodam, że Radix ma dosyć alternatywny gust muzyczny - całkiem mi zresztą pasujący - czego wyrazem może być ten podesłany przez niego utwór.
sobota, 2 stycznia 2010
Sylwestrowo
Domówka sylwestrowa u Ego i Raanda była miła i sympatyczna. Zaczęła się z hukiem od zalania drinkiem Raandowego laptopa, co nie wprawiło go w szampański nastrój. Szczęśliwie następnego dnia laptop ożył, mimo że zmartwychwstanie przypada na inny okres. Miało być sporo ludzi, których nie znam, ale jednak większość znałem. Nie wiem, jakie feromony wydzielałem, ale najpierw odbiło Raandowi i chciał mnie gwałcić niemal publicznie, a potem jeszcze jednemu gościowi odbiło podobnie. Pozostali zapewne z trudem się powstrzymywali ;) Mam też ładne zdjęcie, na którym Lucy ssie mi sutka - poczułem się jak Matka Polka. Udało mi się pogmerać w futerku Marcysi i poprzytulać do Sylwii. Niestety nie zatańczyłem z Ego, za to Metka jakieś straszne figury ze mną wyczyniał. aRRo był z przyległością więc nie wypadało z nim grzeszyć, ale popodziwiałem jego garnitur. Pozostali jakoś mi nie zapadli w pamięć.
Metka i Gwiazda zabrali mnie z tego gniazda rozpusty, ale i tak wylądowałem w innym łóżku, niż to było planowane. Nie sam rzecz jasna.
Kaca nie miałem, choć 14 godzin po imprezie wydychałem 0,1 czegoś - nie przeszkodziło mi to w jeździe samochodem nic a nic. Jednak pod wieczór padłem z wyczerpania.
Wybudził mnie Blondie i zaproponował wyjście na miasto. Już wie, jak mnie wyciągnąć, bo zaznaczył, że Hiszpan też będzie. Transport zapewniła Coca-cola. W Garnku tańczyłem z Blondie, którego upodobanie do disco-polo nieco mnie zaskoczyło. Do Hiszpana jak zwykle się kleiłem, a z Coca-colą rozmawiałem. Wygnali nas z lokalu o 2 w nocy rozprowadzając po podłodze maź jebiącą (inne słowo nie byłoby adekwatne) lizolem. Tanecznym, acz nieco rozchwianym krokiem - ja przyklejony do Hiszpana - poszliśmy żreć do Gyrosa, Ramzesa, czy jak mu tam. W trakcie posiłku najchętniej karmiłbym Hiszpana dzióbek w dzióbek, co nie uszło uwadze zalegających tam ABSów. Jednak tipsiary żegnały nas czule, by nie powiedzieć wylewnie. I hops do łóżka - sam.
Metka i Gwiazda zabrali mnie z tego gniazda rozpusty, ale i tak wylądowałem w innym łóżku, niż to było planowane. Nie sam rzecz jasna.
Kaca nie miałem, choć 14 godzin po imprezie wydychałem 0,1 czegoś - nie przeszkodziło mi to w jeździe samochodem nic a nic. Jednak pod wieczór padłem z wyczerpania.
Wybudził mnie Blondie i zaproponował wyjście na miasto. Już wie, jak mnie wyciągnąć, bo zaznaczył, że Hiszpan też będzie. Transport zapewniła Coca-cola. W Garnku tańczyłem z Blondie, którego upodobanie do disco-polo nieco mnie zaskoczyło. Do Hiszpana jak zwykle się kleiłem, a z Coca-colą rozmawiałem. Wygnali nas z lokalu o 2 w nocy rozprowadzając po podłodze maź jebiącą (inne słowo nie byłoby adekwatne) lizolem. Tanecznym, acz nieco rozchwianym krokiem - ja przyklejony do Hiszpana - poszliśmy żreć do Gyrosa, Ramzesa, czy jak mu tam. W trakcie posiłku najchętniej karmiłbym Hiszpana dzióbek w dzióbek, co nie uszło uwadze zalegających tam ABSów. Jednak tipsiary żegnały nas czule, by nie powiedzieć wylewnie. I hops do łóżka - sam.
czwartek, 26 listopada 2009
Co randka, to porażka
Wczoraj miałem dwie randki i dwie porażki.
Pierwszy był Nieudacznik. Głupi byłem, że nie poprosiłem go o zdjęcie przed spotkaniem. Jednak staram się nie prosić o zdjęcia, bo sam tego nie lubię, ocenianie po wyglądzie może być mylące. Facet twierdzi, że ma 42 lata. Przyciskałem go do muru i twardo trzymał się tej wersji. Przede mną siedział facet, który wyglądał na 52 lata. Niemożliwe, żeby miał 42, faceci w tym wieku wyglądają dużo lepiej. Niezależnie od wieku intelektualnie też mnie nie porwał. Strata czasu. Przy pożegnaniu chyba to wyczuł.
Później był Niemiec. Autentyczny Niemiec. Ten z kolei twierdził, że ma 44 lata. Już nawet go nie pytałem o to, bo wyglądał na 60. Załamka. Uprzejmie pokazałem mu Łódź i opowiedziałem trochę o mieście. Podyskutowaliśmy o obyczajach w różnych krajach, a następnie poszliśmy do sauny Ganimedes, na tym Niemcowi najbardziej zależało. Nie byłem tam z 5 lat, to stwierdziłem, czemu nie. Cooleżanki mam tak świętojebliwe, że bez dewocjonaliów nie przekroczyłyby progu tego przybytku bezeceństw wszelakich.
W środku miło i sympatycznie, o dziwo. Grono spragnionych uciech cielesnych nieliczne i nieatrakcyjne. Mnie miło było, bo dowiedziałem się, że mam zgrabną figurę i boskie nogi. Wszyscy słyszeli moje rozmowy z Niemcem, co spowodowało, że uznano mnie za wyższą pierdolencję i większość czuła się za szara dla mnie. I chyba słusznie ;)
Wszedłem do Garnka jeszcze, a tam Hiszpan cały w umizgach do Blondie, a Blondie zimny jak królowa śniegu. Powinienem się od niego uczyć. Na razie tylko zazdroszczę.
Do tego jeszcze zadzwonił jakiś gość i chce się ze mną umówić. Mój telefon nie wie, kto to jest, a ja tym bardziej. Gość rozmawia ze mna tak, jakbym go ze 100 lat znał! Kto mnie dziś uratuje i pójdzie ze mną na 22 do Garnka?!
Pierwszy był Nieudacznik. Głupi byłem, że nie poprosiłem go o zdjęcie przed spotkaniem. Jednak staram się nie prosić o zdjęcia, bo sam tego nie lubię, ocenianie po wyglądzie może być mylące. Facet twierdzi, że ma 42 lata. Przyciskałem go do muru i twardo trzymał się tej wersji. Przede mną siedział facet, który wyglądał na 52 lata. Niemożliwe, żeby miał 42, faceci w tym wieku wyglądają dużo lepiej. Niezależnie od wieku intelektualnie też mnie nie porwał. Strata czasu. Przy pożegnaniu chyba to wyczuł.
Później był Niemiec. Autentyczny Niemiec. Ten z kolei twierdził, że ma 44 lata. Już nawet go nie pytałem o to, bo wyglądał na 60. Załamka. Uprzejmie pokazałem mu Łódź i opowiedziałem trochę o mieście. Podyskutowaliśmy o obyczajach w różnych krajach, a następnie poszliśmy do sauny Ganimedes, na tym Niemcowi najbardziej zależało. Nie byłem tam z 5 lat, to stwierdziłem, czemu nie. Cooleżanki mam tak świętojebliwe, że bez dewocjonaliów nie przekroczyłyby progu tego przybytku bezeceństw wszelakich.
W środku miło i sympatycznie, o dziwo. Grono spragnionych uciech cielesnych nieliczne i nieatrakcyjne. Mnie miło było, bo dowiedziałem się, że mam zgrabną figurę i boskie nogi. Wszyscy słyszeli moje rozmowy z Niemcem, co spowodowało, że uznano mnie za wyższą pierdolencję i większość czuła się za szara dla mnie. I chyba słusznie ;)
Wszedłem do Garnka jeszcze, a tam Hiszpan cały w umizgach do Blondie, a Blondie zimny jak królowa śniegu. Powinienem się od niego uczyć. Na razie tylko zazdroszczę.
Do tego jeszcze zadzwonił jakiś gość i chce się ze mną umówić. Mój telefon nie wie, kto to jest, a ja tym bardziej. Gość rozmawia ze mna tak, jakbym go ze 100 lat znał! Kto mnie dziś uratuje i pójdzie ze mną na 22 do Garnka?!
sobota, 21 listopada 2009
Nie - Przytulanki
Jestem wściekły, to się spróbuję rozładować pisząc.
Wczoraj - piątek - z Zauroczonym byłem na wernisażu wystawy Sławka Beliny "Norma" w Atlasie Sztuki. Zachęcam do odwiedzenia. Nie mogę pojąć, że ludzie potrafią spędzać godziny oglądając "M jak Mydło", a nie znajdą czasu na chwilę odchamienia.
Było zabawnie, bo Zauroczony przedstawiał mnie wszystkim jakbym był jego partnerem. Dobrze, że Gejowski też dotarł, bo już całkiem byłbym skazany. Wystawa interesująca i wiele wiem o jej genezie. Wernisaż nie był najlepszym momentem na oglądanie, za dużo ludzi zwaliło. Dlatego w tygodniu proszę się przejść, namiary tutaj.
Poznałem i dotknąłem, a raczej byłem dotknięty przez Ryszarda "Rysię" Czubak, który/która dotarł/dotarła na wystawę. W ogóle najazd warszaffki był oszałamiający. Ale niestety wrażenia specjalnego nie wywarł.
Po wernisażu skromną grupą udaliśmy się do Łodzi Kaliskiej. Jak to w piątek nie było gdzie usiąść, a nic specjalnego się nie działo. Poszliśmy do Ganimedesa. Tam dla odmiany straszyły puste przestrzenie. Doszedł Blondie z Hiszpanem i zrobiło się fajnie. Potańczyłem z Zauroczonym. To jedyny jak dotąd facet, ktory umie mnie poprowadzić. I robi to rewelacyjnie. Wybawiłem się fantastycznie.
W sobotę starałem się dojść do siebie po piciu wódki, wina i piwa poprzedniego wieczoru. Jakoś się udało. Wylizałem mieszkanie - które Metka określa mianem "skrzynki kontaktowej z czasów okupacji" - pod Biblijnego z nadzieją, że wpadnie. Zapowiedział, że jednak nie wpadnie. Trudno. Umówiłem się z Zauroczonym na przygotowywanie moich prezentów dla znajomych. Ale Biblijny zadzwonił, że jednak wpadnie. Cool, jakoś wypchnąłem Zauroczonego. I wtedy Biblijny ponownie napisał, że jednak nie wpadnie. Kurna, co ci Młodzi Geje sobie wyobrażają!
Do tego Piszczel popił pewno, bo znowu wpadł w tony pretensji do mnie.
A ja znowu nie mam się do kogo przytulić ;(
Wczoraj - piątek - z Zauroczonym byłem na wernisażu wystawy Sławka Beliny "Norma" w Atlasie Sztuki. Zachęcam do odwiedzenia. Nie mogę pojąć, że ludzie potrafią spędzać godziny oglądając "M jak Mydło", a nie znajdą czasu na chwilę odchamienia.
Było zabawnie, bo Zauroczony przedstawiał mnie wszystkim jakbym był jego partnerem. Dobrze, że Gejowski też dotarł, bo już całkiem byłbym skazany. Wystawa interesująca i wiele wiem o jej genezie. Wernisaż nie był najlepszym momentem na oglądanie, za dużo ludzi zwaliło. Dlatego w tygodniu proszę się przejść, namiary tutaj.
Poznałem i dotknąłem, a raczej byłem dotknięty przez Ryszarda "Rysię" Czubak, który/która dotarł/dotarła na wystawę. W ogóle najazd warszaffki był oszałamiający. Ale niestety wrażenia specjalnego nie wywarł.
Po wernisażu skromną grupą udaliśmy się do Łodzi Kaliskiej. Jak to w piątek nie było gdzie usiąść, a nic specjalnego się nie działo. Poszliśmy do Ganimedesa. Tam dla odmiany straszyły puste przestrzenie. Doszedł Blondie z Hiszpanem i zrobiło się fajnie. Potańczyłem z Zauroczonym. To jedyny jak dotąd facet, ktory umie mnie poprowadzić. I robi to rewelacyjnie. Wybawiłem się fantastycznie.
W sobotę starałem się dojść do siebie po piciu wódki, wina i piwa poprzedniego wieczoru. Jakoś się udało. Wylizałem mieszkanie - które Metka określa mianem "skrzynki kontaktowej z czasów okupacji" - pod Biblijnego z nadzieją, że wpadnie. Zapowiedział, że jednak nie wpadnie. Trudno. Umówiłem się z Zauroczonym na przygotowywanie moich prezentów dla znajomych. Ale Biblijny zadzwonił, że jednak wpadnie. Cool, jakoś wypchnąłem Zauroczonego. I wtedy Biblijny ponownie napisał, że jednak nie wpadnie. Kurna, co ci Młodzi Geje sobie wyobrażają!
Do tego Piszczel popił pewno, bo znowu wpadł w tony pretensji do mnie.
A ja znowu nie mam się do kogo przytulić ;(
Subskrybuj:
Posty (Atom)