Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Lucy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Lucy. Pokaż wszystkie posty

sobota, 3 kwietnia 2010

Po Jajeczku

I po Jajeczku 2010.

Nie będę pisał, czy było fajnie, czy nie, bo jako gospodarzowi nie bardzo mi wypada. Dość, że ostatni goście wyszli o 6:40. W sumie, co obliczyłem bardzo dokładnie, było 36 gości plus ja i przewspaniały Bartender, czyli razem 38 chłopa.

Wszystkim jeszcze raz bardzo serdecznie dziękuję za przybycie. Szczególnie chciałbym podziękować Xellowi za muzykę, Jakisiowi za smalec i pomoc kuchenną, Techno i Mięcie za lód i wspaniałe paszteciki, Ja-Kub'owi za pomoc przy naklejkach imiennych, Santoriniemu za pomoc przy zakupach i sprzątaniu, Miszalowi za obecność oraz Bartenderowi za kreatywne drinki i wspaniały kontakt z ludźmi.

Jasne, że norka wygląda jak po tajfunie, ale taki urok domowych imprez. Nigdy mnie to nie przerażało. Dobrze, że pojemniki na śmieci są puste, bo muszę wyrzucić około 120 litrów odpadów (szkła, papieru, śmieci, plastiku). Wypiliśmy ocean alkoholu i napojów. Idealnymi przekąskami okazały się smalec i paszteciki. Ale sałatka jajeczna i czerwony barszcz też się z tym komponowały.

Tegorocznym zwycięzcą konkursu na najtwardsze jaja, ku zaskoczeniu samego zainteresowanego, został Kaczka. Nagrodę ufundował Gejowski. Mam nadzieję, że wibratorem w kształcie złotego jaja Kaczka będzie się delektował przez długie lata. Życzę wielu niezapomnianych wibracji.

Nie opiszę wszystkich obecnych, ale przynajmniej tych z jakimiś pseudonimami.

Sylwia - znalazł wspaniały nowy teren łowów i oczywiście nie wyszedł sam,
Gejowski - zwyczajowo zaplatał nogi w warkoczyk i perrorował; pogubiłem się w jego zamierzeniach małżeńskich,
Lucy - fundnął sobie nową fryzurę, która jeszcze lepiej uwydatnia jego odstające uszy; szybkie tempo sprawiło, że odpadł na dlugo przed końcem imprezy,
Metka Boska - tak schlanej Metki już dawno nie widziałem, zachowywał się skandalicznie, do tego chodził najpierw w koszuli potem t-shircie noszącym wyraźne ślady jakichś płynów ustrojowych, Metka Boska zupełnie nie wyglądała na Niepokalaną,
Gwiazda - nie pił, bo prowadził i jak widziałem najwięcej czasu spędził z Bluszczem,
Raand - usłyszałem o nim, że jest "przezabawnym i przesympatycznym łysolkiem", a do tego największą ciotą ze wszystkich,
Ego - sporządniał i mam nadzieję nie dzwonił do wszystkich sąsiadów jak wychodził,
Xell - niestety nie zrobił niczego skandalicznego... tym razem,
Krowa Morska - jak wypił, to się rozszalał parkietowo, a jak się rozszalał, to ja tylko wyobrażałem sobie ten bujajacy się u sąsiadów żyrandol,
Hiszpan - jak zawsze słodki i śliczny, a jak spał to aż się prosił, żeby go wziąć na śpiocha,
Kaczka - najbardziej bał się zdjęć, a już w zupełne przerażenie wprawiło go wygranie konkursu - znienacka stał się sławny,
Jakiś - zaległ na tapczanie w kuchni i nie chcial się stamtąd ruszyć; zaskarbił sobie takie względy u Bartendera, że nawet nie musiał się podnosić po drinki, ba, po Jajeczkowym doświadczeniu może się pojawi w Narra,
Miszal - miało go nie być i do ostatniej chwili zapierał się, że z Londynu nie przyjedzie, a tu znienacka podchody pod drzwiami, kogut na wycieraczce, a potem Miszal we własnej osobie,
Radix - ja nie wiem jak on to robi, że po dwóch piwach bezalkoholowych bawi się jak ja po połówce; mam nadzieję, że przeżył i cieszę się, że mimo trudności dotarł i wspaniale się bawił,
Techno i Mięta - ci to poszaleli, widziałem, że wszędzie ich pełno, a i wspólnych znajomych jak się okazało mamy wielu, na pewno odchorują swoje wyrąbiste, ale zdradliwe drinki,
aRRo - a ten tym razem jakiś spokojniutki, aż podejrzewam, że coś zmalował, tylko jeszcze o tym nie wiem,
Bluszcz - no ten to się zmienił, a w swoim moro wyglądał tak, że klękajcie narody przed tym maczizmem,
Ja-Kub - siedział przy Ciastku i nie chciał się ruszyć, a podobno ciążenie było na obu, tylko osobno.

Były też skandaliki. Dwóm osobom nie wytrzymały żołądki. Jeden z obecnych miał takie wzięcie, że jak słyszałem obciagały mu dwie osoby naraz. Nie wiem czy się cieszyć tym, czy martwić, ale żółty pokój jakoś naturalnie stał się darkroomem. Wpadałem tam znienacka co jakiś czas skontrolować sytuację, ale nikogo na flagrancie nie złapałem.

Zadziwiała liczba łysych. To nowy trend, do którego nie zamierzam się dostosowywać, ale lubię łysych facetów, fajnie się ich głaszcze po glacy.

Nowością Jajeczka było też oklejenie każdego naklejką z imieniem. Bardzo przydatne przy zapamiętywaniu ludzi, poznawaniu ich, a w tym tłumie łatwe to nie było. Chyba tylko ja rozpoznawałem wszystkich z imienia. Gejowski umyślił sobie udoskonalenie tego pomysłu i każdemu podopisywał "A", "P" i "U", a czasem w złożeniach "P/U", co przy bardziej niestarannym zapisie wyglądało jakby, ci ostatni mieli coś wspólnego z ojcem Pio. Tylko wciąż nie wiem, czy to było według deklaracji zainteresowanych, czy widzimisię Gejowskiego. No i czy czemukolwiek się przysłużyło.

Nie wiem czy wszyscy zainteresowani wymienili się telefonami. Jeśli nie, a jest jakieś ciążenie, to postaram się jakieś schadzki zorganizować. Ale to już bardziej kameralnie. Tylko żeby nie było, że ja ciotka-swatka jestem, ja też chcę poszaleć na tym polu.

wtorek, 30 marca 2010

Komp alive

Jakie to cudowne uczucie siedzieć przed działającym kompem.

Naprawę rozpoczął Gejowski i całkiem trafnie zdiagnozował problem, ale nie wiedział jak kompa wyleczyć. Cud, że trafiłem na Techno, który zrobił to z łatwością z jaką ja opróżniam butelkę wódki. Okazało się, że po którejś aktualizacji Winzgrozy przestał działać sterownik karty graficznej, a do tego padła stacja CD. Nabyłem nową stację, choć nie do końca tę, co trzeba, bo ATA, zamiast SATA (mogliby wyraźniej na opakowaniach pisać o co chodzi) i Techno wgrał sterownik z płyty. Banalne, co? No ale ja nigdy sam bym na to nie wpadł i nie dał rady połapać się w tych wszystkich kabelkach, sterownikach i co tam jeszcze komp w trzewiach ma.

To że trafiłem na Techno, to nie taki znowu cud. Odpowiedź na pytanie dlaczego nazywam go Techno, nie wymaga chyba nadmiernego wysiłku intelektualnego. Ale z Techno jeszcze trzeba skojarzyć Miętę. Bo jest ich dwóch Techno i Mięta. A Mięta, bo przygotował mi napój z miętą właśnie; nigdy wcześniej czegoś takiego nie piłem. Razem z Lucy wylądowaliśmy dziś u nich z truchłem mojego kompa; szczęście, że Lucy łaskawie targał truchło. Poznaliśmy się ostatnio, co opisałem w tej notce. Ale okazało się, że nasza znajomość sięga jeszcze zeszłego roku. Trafiliśmy na siebie na jednym z portali. Trochę popisaliśmy - było ok, to pogadaliśmy - też ok, ale potem głupstwo zaszwankowało i byłem tak podły, że zacząłem ich ignorować. Może za szybki jestem z decyzjami "wóz albo przewóz". Cieszę się, że ich poznałem. I mam teraz dług wobec nich.

Idę lulu. Jutro wyjazd do Gdańska.

niedziela, 21 marca 2010

Z nutką dekadencji

Kaca nie ma po sobocie, ale trzeźwy to ja na pewno jeszcze nie jestem. Stara Gropa, a raczej Lucy zaprosił wczoraj na nasiadówkę. Właściwie to się wprosiłem, bo sukom nie przyszło do głowy wyjść wcześniej z inicjatywą. Ja wiem, że towarzyskich zdarzeń mi nie brakuje i rzadko można liczyć na to, że będę dostępny. Ale kurtuazja suki, kurtuazja...

Żeby im trochę tłoku zrobić zjawiłem się z Radixem. Na miejscu przeurocza parka, całkiem mi jeszcze nieznana. A potem doszedł Eguś i Raand oraz Cyprysik, którego podobno powinienem znać. Ze Starą Gropą wymieniliśmy zwyczajowe, ciepłe uprzejmości, a właściwie wymienialiśmy je przez cały wieczór.

Lucy nie pierwszy już raz popisał się kulinarnie. Ma chłopak talent, bo danie nie tylko smakowało, ale też wyglądało. To coś niedoścignionego dla mnie. Piliśmy ciekawy wynalazek, wódkę żurawinową ze spritem i plasterkami świeżego ogórka. Niezłe, ale zdradliwe. Pije się jak soczek, ogórki pachną, w głowie zaczyna szybko szumieć.
Eguś opowiedział o swoich perypetiach remontowych. Bo to musi być jazda, gdy dwie ciotki nie zgadzają się co do wyboru koloru. Radix i Raand niczego nie opowiedzieli, bo nie pili. Cyprysik straszył trądzikiem młodzieńczym, a parka patrzyła z niedowierzaniem na tę menażerię i świetnie się bawiła. Stara Gropa twierdziła, że też ma trądzik młodzieńczy, ale nie wie, że w jej wieku, to się po prostu nazywa parchy.

Pobudzony nakręciłem zabawę w kalambury. Tytuły filmów. Było sporo śmiechu, ale szło za dobrze. Nawet tak abstrakcyjny tytuł jak "Brązowy granat" padł po dwóch zaledwie minetach. Żałuję, że zapomniałem, bo ktoś mi mówił, że fajniej jest zgadywać ulubione pozycje seksualne. No ale te wypróbowałem później.

niedziela, 28 lutego 2010

Bez wytrysku

W sobotę nawiedziłem Narraganset. Powody były dwa. Pierwszy - ważę 71,5kg, BMI 22.5, mam więc wagę idealną dla mojego wzrostu i wyglądam równie idealnie, co chciałem światu okazać. Gejowski jak mnie zobaczył po raz pierwszy od paru tygodni, jak zwykle rzucił "O, przytyłaś!", ale to dlatego, że mówił to do siebie codziennie przed lustrem przez te tygodnie i weszło mu w krew. Drugi powód - występ Lola Lou. Nigdy nie widziałem tej śpiewającej drag queen, a tyle dobrego słyszałem, że postanowiłem wreszcie zobaczyć.

Zaczęło się od beforka u Gejowskiego. Raand miał do mnie pretensje, że za rzadko się odzywam. Zupełnie nieuzasadnione, bo przecież się odzywam ... na blogu. Eguś piękniał, Lucy promieniała, a starsza pani, znaczy gospodyni, gdzieś się starzała i pewno coś cichcem żarła, gości racząc jedynie fasolą, szumnie zwaną orzeszkami ziemnymi. Przedyskutowaliśmy sierpniowy wyjazd na ciotowski spęd, na który cudem udało mi i Metce Boskiej się zakwalifikować. Jak się okazało tylko dzięki płomiennemu uczuciu jakie żywi do mnie prezes stowarzyszenia dostaliśmy dwa ostatnie wolne miejsca - Metka Boska wprawdzie jako dostawka, ale też miło. Potem było nudno, bo zamiast rozmawiać wszyscy patrzyli w to szatańskie urządzenie jakim jest telewizor. W ogóle jestem otoczony telemaniakami. Jeden to się nawet zapiera, że mi kupi telewizor, bo nie wyobraża sobie, że bez niego można żyć - zapewne chodzi mu o to, żeby mógł siedzieć ze mną przed nim jak wpadnie - niedoczekanie, ze mną się nie siedzi, ze mną jest się w stałym ruchu.

Do Narra dotarliśmy na ostatnią chwilę przed występem Lola Lou. Tia, no fajną miała kieckę, i fajnie śpiewała, ale występ mnie nie porwał. Z Ego zgodnie uznaliśmy, że Lola Lou nadaje się do kameralnych występów, a nie wielkoscenicznych. Całość nazwana Farewell Party bardziej przypominała Funeral Party.
Popląsałem z Ego, ale prawdziwą taneczną jazdę miałem z Prawie Żonatym. Ile ja go znam? Kilka miesięcy, może pół roku, a chłopak, dziecko prawie, przeszedł kompletną metamorfozę. Nowy włos, nowy ciuch, nowe zachowanie. Nie ta myszka, co poprzednio. Jeśli nie przegnie, to wyrośnie z niego młodzieniec do schrupania.
Z niekłamaną przyjemnością popatrzyłem sobie na Radixa, mimo że heteroseksualizującego się z jakimiś kobietami na parkiecie, dumając czemu los jest dla mnie taki niełaskawy. Po czym oddaliłem się do z góry upatrzonego łóżka.

sobota, 13 lutego 2010

Narraganset

Jak zaznaczyłem w poprzedniej notce od momentu udania się do Narra moje wersje zdarzeń mogą się różnić od pozostałych.
Xell tradycyjnie nie mógł się z nami udać, zresztą miał pracę na trzecią zmianę, ale jest światełko w tunelu na przyszłość. Pozostali zapierali się, że mają jakieś obowiązki w sobotę, ale i tak większość na Gdańskiej 129 wylądowała. Odpuszczę sobie chronologię zdarzeń, bo ma to najmniejsze znaczenie.
W Narra już nie wypiłem dużo, żeby się nie zrobiło za dużo. Ciekawa była zabawa z wysyłaniem imion różnych męskich par do Vivy, czy czegoś w tym guście i obserwowanie na ekranie procentu zmaczowania. Nie schodziło poniżej 80%. Ktoś kto oglądał Vivę poza Narra musiał się zdziwić nawałem zapytań o związki męsko-męskie.
Zgrzytem było dla mnie, kiedy Metka Boska umyśliła sobie pogodzić mnie z pewną osobą. Jako idealne miejsce wybrała kibel. Niestety to nie może się odbywać po pijaku i byle jak, a już na pewno nie z udziałem osób trzecich.
Tańczyłem też z jakimś młodzieńcem. Gejowski wytykał wprawdzie, że młodzieniec jest grubszy od niego (jakby to było możliwe). Poza tym pomacałem i mogę Gejowskiego zapewnić, że dominowały mięśnie, czyli coś, co u Gejowskiego akurat nie występuje.
Przyznaję nie wiem jaka wczoraj była w Narra muzyka, bo po latach nie najlepszych doświadczeń jakoś udaje mi się jej już tam nie słyszeć. Co może i dobrze, bo to nie filharmonia przecież. Jeden z barmanów mnie zupełnie powalił - oni się robią już tak perfekcyjni, że potrafią flirtować z poszczególnymi klientami w trakcie obsługiwania wielu z nich. Jak tak dalej pójdzie, to nikt mnie w Narra od baru nie oderwie.
Wyszliśmy koło 6 rano. Zasadniczo jako ostatni. Metka Boska wspaniałomyślnie zaprosił mnie, Gejowskiego i Lucy na śniadanie do siebie. Było pysznie i chyba tylko dzięki temu jakoś w tej chwili żyję. Pojęcia nie mam jak Hiszpan i Lucy dali radę wstać rano i udać się do swoich obowiązków. Kiedy o 7 dotarłem do domu zadzwonił Hiszpan, który właśnie wstał do pracy. Jego głos trudno było nazwać trzeźwym. Ale sednem nocy specjalnie na ponawiane życzenia czytelników były moje wypady do darkroomu. O czym w następnej notce już niebawem.

Beforek w Art Caffe

Piątkowy wieczór i noc można zaliczyć do udanych. Przynajmniej z tego, co pamiętam, bo wersji może być kilka. Wspomnienia tego wieczora podzielę na kilka notek, każdy przeczyta, co go zainteresuje.
Art Caffe 
Krowa Morska i Hiszpan zachęcili mnie, by wieczór rozpocząć w Art Caffe (Piotrkowska 83). Lokal miał być kolejną wersją Hokus Pokus z leżącej zaraz obok piwnicy. Pogrzebałem w necie i okazało się, że lokal o tej nazwie istniał już w tym miejscu wcześniej i słynął z kawy. Zaprawdę historia to już, bo jako żywo nikogo pijącego kawę wczoraj nie widziałem. Art Caffe ma przyjemny, kameralny wystrój. Wybór alkoholi i napojów obszerny. Obsługa jeszcze się dociera, ale nie jest źle. Małe stoliki sprzyjają konwersacji. W ogóle właściciel musiał się nieźle wzbogacić na Hokus Pokus, albo mocno zapożyczyć, że stać go było na takie wyposażenie wnętrza. Świetnej jakości sprzęt do karaoke dopełnia całości. W porównaniu z ofertą Ganimedesa pod tym względem jest niebiańsko (dobre głośniki, świetni prowadzący, i banalna rzecz a jakże pożyteczna - na każdym stoliku zeszyt z dużą liczbą utworów posortowanych na polskie i zagraniczne oraz po nazwie wykonawcy, szacun). Mankamentem jest toaleta - jedna to ciut mało jak na spory tłumek gości.

Klientela jakaś dziwna, bo w Hokus Pokus tych ludzi nie widziałem. Może to ludzie, którzy przychodzili do wcześniejszego Art Caffe. W każdym razie nasz ciotoland czuł się tam dobrze i swobodnie. Dodam, że cenowo też jest atrakcyjnie w zestawieniu z innymi miejscami na Piotrkowskiej.

Towarzysko było gęsto, bo poza Krową Morską i Hiszpanem była Coca-Cola, Xell, doszedł Kaczka chyba ze swoim facetem, Metka Boska i Gejowski z Lucy. W sumie z 10 osób. Były śmichy-chichy i ogólne radośnie podpite pierdu-pierdu. Miałem okazję być profesjonalnie zapowiedzianym przez Xell'a i wystąpiłem ze swoim żelaznym repertuarem, czyli Katie Melua" Nine Million Bicycles". Nawet miałem trzy tancerki ze spontanicznym układem choreograficznym. Biedne tańcowały nie zdając sobie sprawy, że nieco zmieniłem słowa piosenki czyniąc ich występ dwuznacznym.

Następnie zmyliśmy się do Narraganset. I od tego momentu moje wersje zdarzeń mogą się różnić od pozostałych.

poniedziałek, 8 lutego 2010

Tu i tam

Głosowanie na najlepsze cytaty na stronie Głosowanie (dostępna też w lewym panelu w części "Najlepsze cytaty na blogu").
NIE ZWLEKAJ! ZAGŁOSUJ JUŻ DZIŚ!

W sobotę pojechałem na beforek do Hiszpana. Nie wiem, czy będę u niego bywać, bo dotarcie na to zadupie kosztuje tyle, co pół litra, trochę szkoda. Mieszkanko przytulne, prawie pozbawione umeblowania, a stan tego które jest wskazuje, że Hiszpan nieco zbyt długo zwlekał z decyzją przytaszczenia sprzętów spod śmietnika. Na Darwina, a ja miałem kompleksy. Wreszcie zobaczyłem słynnego psa Hiszpana. Urocze zwierzę. Od razu zapałaliśmy do siebie sympatią. Co więcej pies jest ewidentnie homoseksualny i Teresofilny, usiłował mnie pokryć. Określenie "pies cię jebał" w moim przypadku ma już teraz inne znaczenie.

Uczestnikami były osoby w większości mi nieznane, choć widziane tu i tam. Z Krową Morską vel Blondie uzgodniliśmy, że będzie już tylko Krową, co jest uzasadnione o tyle, że po obmacaniu mnie publicznie obwieściła, że przytyłem, krowa. Owszem ciut przytyłem, ale to ciut najwyżej można wymacać, a nie zobaczyć.
Ciekawa sytuacja miała miejsce przed moim przybyciem. Krowa Morska obwieściła zebranym, że "Teresa już jedzie". Jeden z obecnych, Południowiec, zainteresował się, o jaką Teresę chodzi. I okazało się, że zagląda na mojego bloga! Świat jest mały. Ciekawe było zderzenie jego wyobrażeń o mnie z rzeczywistością. Otóż sądził, że ważę 130kg. Nie wiem czemu akurat 130. Skoro tu zagląda, to niech sam opisze swoje wrażenia.

W Narraganset pędzę ci ja za pewną kraciastą koszulką, a tu bach Gejowski. Buzi, buzi, "ach co tu robisz", a koszulka się oddala. Wyrywam się z objęć, po to tylko żeby wpaść na Lucy. "Och, Ty też tu jesteś!". Nie odrywam wzroku od pleców kraciastej koszulki. Uśmiecham się wymijająco do Lucy, robię krok za koszulką ... Person. Chyba mu nie powiedziałem, że się śpieszę, a może ... daję kolejny krok, Ego, koszulka jest już w takiej odległości, że najwyżej list mógłbym napisać. Żadnego kroku już nie zrobiłem, trzymał mnie Raand, kraciasta koszulka zniknęła. Sam siebie zacytuję "zaplątałem się między pedałami".
Wielkie dzięki za szalone tańce dla Persona i Hiszpana.

Do kraciastej koszulki udało mi się w końcu podejść. Wysłał esa, odpisałem ... i chyba obu nam jest teraz przykro, a mnie na pewno.

piątek, 5 lutego 2010

Magiel

Czwartek spędziłem na doprowadzaniu urody do stanu sprzed wyjazdu. Nauczony doświadczeniem nie zabieram telefonu do łazienki. Oczywiście zawsze kiedy potrzebuję trochę intymności wszyscy chcą mi ją zakłócić. W ciągu tych paru godzin pracy nad własnym ciałem telefon dzwonił siedem razy. W sprawach błahych, ale nie wiedzieć czemu życiowych dla dzwoniących. Zbyt dużo telefonów umarło już w mojej łazience, żebym miał ryzykować zabieranie ich tam. Dodam, że do kibla też nie biorę telefonu, bo wiem, że brzmię jakbym był w katedrze. A z katedr nie dzwonię, nawet jeśli tam sram. Nikt też się nie spodziewa chyba, że mam kurek na fiucie albo, że zerwę się z tronu do dzwoniącego telefonu z na wpół wysuniętym świstakiem.

Jakoś to przetrwałem ciesząc się na wieczór u Gejowskiego, u którego nie byłem zadziwiająco dawno. Lucy mnie jeszcze ponaglił, bo się wyżywał kulinarnie. I rzeczywiście jadło było wspaniałe. Niestety Gejowski zapuścił "Eating Out 3" a potem "Dante's Cove". Oglądanie tego przyprawia o spazmy. Rozbisurmaniony jestem ostatnio treścią i formą, więc takie gnioty mnie męczą. Nie dość tego z Gejowskiego wyszło chamidło. Aż wódka przestała smakować. Niech się zbutwiała cipa zastanowi, jak to naprawić.

niedziela, 10 stycznia 2010

Mężo-rwanie

17 stycznia 2010 Kropa no more
Obecność obowiązkowa. Obwody głosowania Chuj w czapce nie wywiesił obwieszczeń i ludzie nie wiedzą, gdzie głosować.

Na Darwina, jestem nieżywy. Pytałem Gejowskiego, czy może nie skrobnąłby jakiejś notki o wczorajszej imprezie, ale on okazuje się jest nieżywy jeszcze bardziej. Jak nieżywa jest Xellia nie sprawdzałem.
Niezaproszonych informuję, że pretekstem do imprezy były urodziny Lucy i Prawie Żonatego. Tych co nie dotarli informuję, że było fajnie. No i nie mam siły pisać dalej. Może uczestnicy coś napiszą? Ja przekopiuję z komentarzy do notki. Pliz!

Od siebie dodam tylko, że zdaniem Metki zachowywałem się skandalicznie rwąc jednocześnie męża innego męża i męża innej żony, czyli dwa najgorętsze ciała imprezy. Pozostałym na otarcie łez zostawiłem trzecie gorące ciało.

sobota, 2 stycznia 2010

Sylwestrowo

Domówka sylwestrowa u Ego i Raanda była miła i sympatyczna. Zaczęła się z hukiem od zalania drinkiem Raandowego laptopa, co nie wprawiło go w szampański nastrój. Szczęśliwie następnego dnia laptop ożył, mimo że zmartwychwstanie przypada na inny okres. Miało być sporo ludzi, których nie znam, ale jednak większość znałem. Nie wiem, jakie feromony wydzielałem, ale najpierw odbiło Raandowi i chciał mnie gwałcić niemal publicznie, a potem jeszcze jednemu gościowi odbiło podobnie. Pozostali zapewne z trudem się powstrzymywali ;) Mam też ładne zdjęcie, na którym Lucy ssie mi sutka - poczułem się jak Matka Polka. Udało mi się pogmerać w futerku Marcysi i poprzytulać do Sylwii. Niestety nie zatańczyłem z Ego, za to Metka jakieś straszne figury ze mną wyczyniał. aRRo był z przyległością więc nie wypadało z nim grzeszyć, ale popodziwiałem jego garnitur. Pozostali jakoś mi nie zapadli w pamięć.
Metka i Gwiazda zabrali mnie z tego gniazda rozpusty, ale i tak wylądowałem w innym łóżku, niż to było planowane. Nie sam rzecz jasna.

Kaca nie miałem, choć 14 godzin po imprezie wydychałem 0,1 czegoś - nie przeszkodziło mi to w jeździe samochodem nic a nic. Jednak pod wieczór padłem z wyczerpania.
Wybudził mnie Blondie i zaproponował wyjście na miasto. Już wie, jak mnie wyciągnąć, bo zaznaczył, że Hiszpan też będzie. Transport zapewniła Coca-cola. W Garnku tańczyłem z Blondie, którego upodobanie do disco-polo nieco mnie zaskoczyło. Do Hiszpana jak zwykle się kleiłem, a z Coca-colą rozmawiałem. Wygnali nas z lokalu o 2 w nocy rozprowadzając po podłodze maź jebiącą (inne słowo nie byłoby adekwatne) lizolem. Tanecznym, acz nieco rozchwianym krokiem - ja przyklejony do Hiszpana - poszliśmy żreć do Gyrosa, Ramzesa, czy jak mu tam. W trakcie posiłku najchętniej karmiłbym Hiszpana dzióbek w dzióbek, co nie uszło uwadze zalegających tam ABSów. Jednak tipsiary żegnały nas czule, by nie powiedzieć wylewnie. I hops do łóżka - sam.

niedziela, 13 grudnia 2009

Parapetówka u Xella

Skoro byłem na tej parapetówce to trzeba zdać jakąś zjadliwą, ciotowską relację.

Na imprezę spóźniłem się straszliwie, co zapowiadałem. Zauroczony w ramach urodzinowego prezentu zaprosił mnie do Teatru Nowego na Flamenco. Spodziewałem się ognistych Hiszpanów i nie mniej ognistych Hiszpanek. Hiszpanów było trzech, wszyscy wyglądali na ciemnych blondynów i urodą nie porażali. Pozostałe 6 osób biorących udział w przedstawieniu, to Polacy. Tańce i śpiewy były ok, ale ognia nie wykrzesali. Nie zachęcam do wybierania się.

Xell mieszka praktycznie poza mapą Łodzi. Pojechałem z Gejowskim, który posiadał GayPS'a. Jazda z Gejowskim, to osobny rozdział. Ale odpuszczę mu.

Mieszkanie przytulne. Urocze jest to, że bez trudu można się dzielić swoim życiem erotycznym z sąsiadami. Przez okna salonu można podziwiać zalesienia i chyba zaorane pola, a do sypialni dochodzi kojący szum setek aut z pobliskiego skrzyżowania. Wystrój mieszkania bardzo funkcjonalny, nieco odarty z indywidualności, ale umówmy się Xell jest indywidualnością sam w sobie. Living room jeszcze nie skończony. Xell zadbał o najważniejsze dla siebie sprawy, czyli sypialnię i kuchnię. W łazience zwraca uwagę szerokie lustro, baaardzo szerokie. Myślisz Xell, że ta szerokość kiedyś będzie potrzebna? ;)

Goście znani i nieznani. Był Prawiebrunet ze swym przemiłym kompanem. Metka i Gwiazda orbitujący wokół siebie ... zupełnie niepotrzebnie. Był dawno niewidziany Cenny z pierwszy raz widzianym Pikusiem. Na zdjęciach Pikuś wyglądał na wyższego. Był Lucy, który potrafi być przeuroczy. Sporo pogadałem z Dyrygentem i Grubym - Gruby sam tak o sobie mówił, więc pretensji o pseudonim nie przyjmuję. No i był Drwal - ubrany jak drwal, z ciałem jak u drwala i wcale interesującą osobowością. Była też jakaś kobieta.

Do jedzenia rzeczywiście tak, jak Xell zapowiadał, był smalec i ogórki. Były też trochę innych rzeczy, żeby dodać elegancji. Ja oczywiście rzuciłem się na smalec. Czym zachęciłem innych krygujących się fanów tego tłuszczu. Charakterystyczne, że smalec jedli tylko ci szczupli. Były też jakieś alkohole i boski bimber. Nie wiem skąd Xell wytrzasnął ten bimber, jak spróbowałem nie piłem już niczego innego. I wiecie co, zero kaca dzisiaj! Pierwsza klasa, poproszę o dostawy.

Xell wymyślił sobie, że palacze będą palili na balkonie. Na szczęście zdał sobie sprawę z okrucieństwa tego rozporządzenia (było poniżej zera) i nieco wymuszenie przystał na palenie na klatce schodowej. Ale w końcu się oswoił i można było palić w kuchni. Ja wiem, że dym papierosowy śmierdzi, ale jak ktoś pierdnie, to też śmierdzi, a nie ogranicza się pierdzących w ich przywilejach! Goście muszą mieć swoje prawa i koniec.

Impreza toczyła się jak zawsze głównie w kuchni, a z powodu palaczy także na klatce schodowej. Dużo różnego bla, bla o co trudno mieć pretensje. Poznałem się ze wszystkimi i mam nadzieję pozostawiłem dobre wrażenie po sobie. Z mojego punktu widzenia najważniejszymi momentami były moje ściąganie odzieży oraz taniec erotyczny z Ego i Cennym. Zsunął się też abażur, ale to detal.

Impra była jak zjazd blogerów, z czego nie zdawałem sobie sprawy. Gospodarz Xell, Gejowski, Prawiebrunet, Pikuś i Drwal, o mnie świeżynce nie wspominając.

Ogólnie fajnie, ale szkoda, że nie było żadnych ekscesów. No i w przyszłości Xell będzie musiał urządzać imprezy w bardziej cywilizowanych rejonach świata.