czwartek, 29 kwietnia 2010

Kraków: Manggha, Kazimierz, Stare Miasto

Kraków c.d.
W poniedziałek wszystkie instytucje kulturalne były zamknięte, poza jednym znanym krakowskim miejscem, ale na zimnego lecha nie mieliśmy ochoty. Zaciągnąłem Jakisia do Mangghi, czyli Centrum Sztuki i Techniki Japońskiej, gdzie nigdy nie był. Niestety i ten przybytek też był zamknięty. Jakiś zrewanżował mi się oprowadzeniem po Kazimierzu, który niestety uznaję za przereklamowany. Spodziewałem się nastroju, jak na Le Marais w Paryżu, ale dominowała polska bylejakość. Jedynym atrakcyjnym tam miejscem jest dla mnie ulica Szeroka. Ten fragment dzielnicy rzeczywiście ma nastrój i miło spędza się tam czas, szczególnie w dobrym towarzystwie, co było moim szczęśliwym udziałem.

Beztroskie siedzenie na rynku też miało swój wdzięk. W przetaczającym się tłumie wyszukiwaliśmy z Jakisiem wyróżniających się facetów. Niestety było takich bardzo niewielu.

Dziwiło nas, że mimo dużej liczby dorożek zaprzężonych w konie nie ma końskich odchodów. Udało się rozwikłać tę tajemnicę. Otóż dorożkarze mają laski zakończone obręczą z nawiniętym workiem na śmieci i zbierają do nich końskie odchody w trakcie, że tak powiem, ich wydalania.

Dużą atrakcją było dla mnie krążenie po Starym Mieście. Ileż spojrzeń schwytałem! Kilku facetów aż się na mnie zapatrzyło. Mile łechtało to moje ego, choć niekoniecznie były to moje typy. Muszę się jeszcze nauczyć szybkiej reakcji; gdy uchwycę takie spojrzenie, to natychmiast powinienem się uśmiechnąć i puścić oczko, ale nie mam tego jeszcze niestety przetrenowanego. Najzabawniejszy był jeden chłopak. Siedział w gronie gdzieś ośmiu znajomych, sami angole. Wyróżniał się, był bardzo przystojny i spojrzał tak intensywnie... Zupełnie nie pasował do swoich kolegów, ale chyba nie miał jeszcze śmiałości, by im powiedzieć, że w Krakowie szuka nieco innych wrażeń.

sobota, 24 kwietnia 2010

Opony Michelin?

Mój samochód ma dwie opony Michelin i obie, jak mi powiedziano, są łyse i nadają się do wymiany. Odradzono mi chińskie, ale nie doradzano ponownego zakupu Michelin. Czy ktoś może ma jakieś światłe rady dla mnie? Powinny być 195/60/15 - dla tych co wiedzą o co w tych cyferkach chodzi.

piątek, 23 kwietnia 2010

Produkt - Mariusz Jakus

Niemal zapomniałem, byłem w teatrze na spektaklu jak w tytule notki. Pierwszy raz byłem na Małej Sali Teatru Jaracza... i nigdy więcej. Po remoncie rzędy siedzeń są tak blisko siebie, że pod koniec sztuki miałem już nie tyle ochotę, co silną potrzebę, żeby nogi trzymać na koafiurze pani przede mną. To jest sala dla dzieci lub liliputów, a nie normalnie zbudowanych mężczyzn. Do tego miejsca są numerowane, więc łokciami nie da się wywalczyć najlepszych miejsc. Pozostaje jedynie kupując bilet poprosić o miejsca w pierwszym rzędzie, a jak ich nie będzie, to zrezygnować ze spektaklu.

O tej sztuce Marca Ravenhilla w reżyserii Wojciecha Czarnoty poczytajcie sobie tutaj. Od siebie dodam, że Mariusz Jakus dał z siebie wszystko, jednak tekst sztuki - choć przyznaję, że w wielu miejscach śmieszny (a nie jest to komedia) - nie jest porywający. Natomiast to, o czym mówi nadawałoby się do przeróbki i odniesienia do żałobnej hucpy jaką zaprezentowały wszystkie polskie telewizje i ich dziennikarze.

Przypomina mi się tekst Metki Boskiej - ale może nie Metki (to tak na wypadek, jakby się wypierał). Opowiedział mi co widział w TV, a wyglądało to tak: Uczerniona prezenterka z bólem zębów na twarzy obwieszcza widzom "Mam dla państwa wiadomość, której gdybym mogła, to nie chciałabym przekazywać...", zaś w oczach wyczytać można "Kurwa, kurwa, kurwa, jak to dobrze, że spadli akurat dzisiaj, kiedy mam dyżur. Pokochają mnie za ten ból po tragedii jaki im odegram; bóle przy rodzeniu dziecka to będzie pikuś w porównaniu z cierpieniem jakim ich zaleję. I może tę zołzę Iksińską uda mi się wygryźć".

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Poezja żalobna

W tych dniach, gdy wszyscy jesteśmy tak bardzo EMO, wielką szkodą jest, że nie możemy się dzielić naszą twórczością. Wieczór Poezji Funeralnej był bardzo udany i Starej Gropie należą się serdeczne podziękowania za organizację i aprowizację.

Niestety, nie każdy może bez konsekwencji powiedzieć "Spieprzaj dziadu!", czy "Gdzie masz chuju czapkę?!", bo tylko ludzie, którzy prawdziwie walczyli o demokrację i wolność mają prawo obrażać innych. Nam maluczkim pozostaje korzystać z tej demokracji i wolności w granicach ściśle dla nas zakreślonych.

Od razu zaznaczam, że wszystko, co w czasie wieczoru powiedziano publicznie było jedynie zlepkiem przypadkowych słów i jeśli ktokolwiek doszukał się w tym jakiegokolwiek sensu i związku z żyjącymi, nieżyjącymi, bądź nielotami, to było to dziełem całkowitego przypadku.

Jednak współczesny świat nie potrafi uszanować naszego cierpienia malującego się na naszych twarzach i każdej innej części ciała. Są miejsca, gdzie demokrację i wolność pojmuje się w z gruntu fałszywy sposób. Z obrzydzeniem wskazuję na link, gdzie można znaleźć ohydne, nieudolne i raniące nasze narodowo-zbolałe serca quasi-poetyckie teksty.


Nawet nasze narodowe, patriotyczne portale nie potrafią zachować się na miarę chwili. Czy poseł Gosiewski zgłosił to już do prokuratury? Och, pardon, on już nie może. Jest jednak jeszcze tylu wspaniałych polskich patriotów, ktoś się w końcu powinien zainteresować!

niedziela, 18 kwietnia 2010

Żaloba narodowa c.d.

Dziś już dziewiąty dzień żałoby narodowej. Żałoby, która przejdzie chyba do historii Polski i świata jako jedna z najdłuższych żałób narodowych we współczesnym świecie.
Żałoba po marszałku Józefie Piłsudskim trwała tylko 7 dni. Dłuższa była po upadku Powstania Warszawskiego, bo aż 15 dni, ale że było to w dniach 4-18 października 1944 roku, to obchody były więcej niż skromne. Poza Polską najdłuższe żałoby trwały po śmierci Jana Pawła II w Brazylii, na Filipinach i w Meksyku (7 dni). Również 7 dni po śmierci każdego z przywódców chińskich Zhou Enlai, Mao Zedonga, Denga Xiaopinga oraz po śmierci przywódcy Korei Północnej Kim Ir Sena w Korei Północnej. I wreszcie żałoba której nic nie przebije – miesiąc w Indonezji dla upamiętnienia ofiar trzęsienia ziemi na Oceanie Indyjskim. (około 230 tys. zabitych).
Można powiedzieć, że nie chodzi tu o żałobę po jednym człowieku, bo zginęło aż 96 osób i stąd długość. Ale np. we Włoszech akurat dokładnie 10 kwietnia tylko 2009 roku żałoba trwała jeden dzień dla upamiętnienia ofiar trzęsienia ziemi w rejonie Abruzji (308 zabitych). A taka Sri Lanka tylko jednym dniem upamiętniła ofiary trzęsienia ziemi na Oceanie Indyjskim (około 230 tys. zabitych, w tym 38 tys. obywateli Sri Lanki). A propos trzęsienia ziemi na Oceanie Indyjskim, Polacy wtedy również połączyli się w bólu z setkami tysięcy bliskich ludzi zabitych przez fale tsunami... przez jeden dzień. Źródło

Żałoba miała pierwotnie trwać siedem dni. Swobodnie dałoby radę pochować parę prezydencką na Powązkach. Ale nie takie numery z Jarosławem Kaczyńskim. Wreszcie może wziąć odwet na wszystkich Polakach. Szantażem emocjonalnym wymusił przeniesienie pochówku brata i bratowej na niedzielę i do wawelskiej krypty. Jedni popadli w paranoję i stali się uczestnikami tej szopki, inni mogą się tylko bezsilnie przyglądać temu zawłaszczeniu państwa dla osobistych, a głównie politycznych celów.

czwartek, 15 kwietnia 2010

Wieczór Poezji Funeralnej

W sobotę 17 kwietnia u Gejowskiego ma się odbyć Wieczór Poezji Funeralnej. W programie recytacja wierszy funeralnych cudzych i własnych. Każdy uczestnik ma przynieść alko, popitkę, wiersz cudzy i wiersz własny.
Ale ja mam problem, bo w tym samym czasie mam być na urodzinach u Hiszpana. Do tego impra Hiszpana ma się odbyć u Krowy Morskiej, który cierpi na świńską grypę (jak media donoszą) i z 39 stopniową gorączką, może robić za kominek, a nie atrakcję towarzyską. Mimo przegrzania mózgu Krowa Morska zasugerował, że może by połączyć obie impry w VIP roomie Art Caffee (Piotrkowska 83). Ja jadę oglądać scyzoryki w Szkieletczyźnie w piątek. Wracam i może jakieś koncepcje się pojawią. Proszę dyskutujcie do woli jak to ustawić, bo ja i tak dostępu do netu mieć nie będę.

P.S. Radixa, tak pożądanego przez wielu, nie będzie, bo że tak eufemistycznie to ujmę, jest "zajęty" ;) I nic więcej nie powiem, bo mi zabronił.

Wawel

Nasz nieodżałowanej pamięci, zmarły tragicznie prezydent powiedział:
Uważam, że urząd prezydenta RP – głowy naszego państwa – powinien być wypełniany z godnością i powagą odpowiadającą powadze państwa i powinny być stworzone dla tego odpowiednie warunki, ale jednocześnie jestem przekonany, że nie jest potrzebny do tego dwór, ostentacja korzystania z przywilejów władzy, rezydencje i różnego rodzaju ośrodki, nadające urzędowi prezydenta cechy monarchiczne.(...)
Źródło: Fragmenty deklaracji wyborczej Lecha Kaczyńskiego, Warszawa, 28 sierpnia 2005 r.

Brat bliźniak jest jednak innego zdania. I słusznie. Pochowanie brata z małżonką na Wawelu otwiera szerokie pole do popisu w dyskontowaniu tego faktu przez wiele kolejnych lat. Ciekawe jak spektakularną śmierć planuje dla siebie Jarosław Kaczyński, by również spocząć na Wawelu obok brata... z kotem u boku.

Nie ma lekko, nikt nie ucieknie przed tym, co się dzieje w kraju, więc i na blogu będzie trochę moich frustracji z tym związanych. Zajoba narodowa (termin Metki Boskiej) została przedłużona. Narra będzie otwarte, ale z muzyką chilloutową. Sklepy nadal będą się pogrążać w żałobie. Kina o dziwo nie, ale teatry już tak. Podziwiam ludzi, którzy publicznie protestują przeciw pochówkowi na Wawelu.

środa, 14 kwietnia 2010

Woody Allen

Przed kataklizmem jaki dotknął nasz kraj u Gejowskiego obejrzeliśmy ostatni film Woody Allena "Whatever works". Metka załapał się na końcówkę. Świetny film. W fabule prosty, banalny, wręcz trywialny. I jakże adekwatny dla leciwych dam. Jak tak w trójkę popatrzyliśmy (lub "popatrzeliśmy", obie formy poprawne), to film jakby o nas. Polecam zdecydowanie.

Wystąpił Henry Cavill - mogę go lizać bez końca.

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

Był jaki był

Poprzednią notkę zacząłem od tragedii w Indonezji, żeby każdy czytający notkę dalej mógł nabrać dystansu. Nie pomogło. Wszyscy się spolaryzowali i okopali. Nie zamierzam nikogo przekonywać do swoich racji. Egzaltacja śmieszyła mnie i śmieszyć będzie. Obłudą się brzydzę. Racjonalne spojrzenie cenię.

"Kto nie płacze, ten jest pedał"

Robi się coraz śmieszniej. Peep  przywołał niejakiego Gracjana Roztockiego. Musicie wysłuchać jego żałobnej przemowy. Wielu na pewno łączy się z nim w bólu.



Na blogu Wojtka (Abiekta) po jego wpisie o treści "trzeba iść pod Pałac Prezydencki. Był jaki był, ale to jednak prezydent mojego kraju." dałem komentarz "Hitler też był jaki był, i Stalin, i Pinochet...". Wywołało to burzę. Wojtek (Abiekt) w komentarzu u mnie napisał "A porównanie, jakiego dokonałaś u mnie - do Hitlera i Stalina to jest zwykłe prostactwo".
Wojtku, nie wiem, czy to obłuda, głupota, czy po prostu amnezja w główce Ci się zagnieździła. Tak gwoli przypomnienia. Michał Kamiński był rzecznikiem prasowym Lecha Kaczyńskiego. Chyba nie ma wątpliwości, że Lech Kaczyński dobierał sobie ludzi o poglądach zbliżonych do własnych. Wspomnijmy więc taki drobny epizod z życia rzecznika prasowego Lecha Kaczyńskiego, jak wizyta u generała Augusto Pinocheta wraz z Tomaszem Wołkiem i Markiem Jurkiem. Podarowali mu ryngraf przedstawiający Matkę Boską (nie mylić z Metką Boską). Ich zdaniem Pinochet przysłużył się obronie praw człowieka, wolności i sprawiedliwości. Bez komentarza.

W Internecie już na ten temat huczy. Samolot podchodził do lądowania cztery razy. Wieża kontrolna odradzała lądowanie. Doświadczeni piloci mówią, że to niezwykłe, żeby cztery razy podchodzić do lądowania. A pamiętacie epizod gruziński? Gdy Lech Kaczyński domagał się lądowania, a pilot odmówił?  Co jeśli za śmierć wszystkich pasażerów i załogi samolotu okaże się być odpowiedzialny nie kto inny, tylko Lech Kaczyński właśnie? Nie miejmy złudzeń, nawet jeśli tak było, to może za 50 lat nasze adoptowane dzieci się dowiedzą.

Komentarze zaczęły żyć własnym życiem i niektórzy wciskają mi w usta teksty i poglądy, których nigdzie na blogu nie ma. Uczestnicy imprezy kpili z obłudy żałoby i byli zadowoleni z pozbycia się tego prezydenta. Nie było kpin ze śmierci, choć fakt, że z pieczoną kaczką prowokacyjnie pojechaliśmy. Żałowaliśmy też ludzi, których cenimy.

s. pisze...
"W moim systemie wartości nie ma miejsca na plucie na zdjęcia zmarłych przeciwników ani na szczanie na ich groby."

I co jeszcze mi zarzucisz? Zapewniam Cię, że nikt nie pluł i nie szczał.

a dalej
"Natomiast reakcje niektórych tu piszących przywołują mi przed oczy zdjęcia z bliskiego wschodu na wieść o 9/11."

Uwierz mi, że na wieść o śmierci Hitlera, Stalina, Bieruta, Lenina, i wielu podobnych też wielu ludzi się cieszyło. Może to atawistyczne, ale ludzie tak mają, że cieszą się jak takie hitlerki odchodzą.

niedziela, 11 kwietnia 2010

Niestosowność

W czasie tsunami, które uderzyło w kilka krajów Azji Południowo-Wschodniej w 2004 roku pracowałem w jednym z koncernów, który miał fabrykę na terenach dotkniętych kataklizmem. Pojawiła się inicjatywa pomocy poszkodowanym pracownikom. Zorganizowano zbiórkę pieniędzy na rzecz ofiar i ich rodzin. Już było wiadomo, że zginęło około dwustu dziewięćdziesięciu czterech tysięcy ludzi, a kilka milionów straciło dach nad głową. Bylem w szoku. Nie znałem nikogo z tamtego rejonu świata, ale liczba zabitych wstrząsała, poruszała, porażała... jak się okazało tylko mnie wstrząsała, poruszała, porażała. Wśród pracowników polskiej fabryki udało się zebrać 100 złotych z czego 30 dałem ja. Jak powiedział Stalin "Śmierć jednego człowieka to tragedia, śmierć milionów to statystyka". I to stalinowskie podejście jest w ludziach głęboko zakorzenione.

Dziś wielu Polaków wzrusza się śmiercią kilkudziesięciu osób znanych im jedynie z ekranu TV. Padają słowa o narodowej tragedii. Szczytem jest tytuł "Największa tragedia w Polsce od czasów II wojny światowej". Ja niestety nie jestem ani wstrząśnięty, ani poruszony, ani porażony. Żenuje mnie to, co niektórzy wyczyniają. Nawet Abiekt pisze " trzeba iść pod Pałac Prezydencki. Był jaki był, ale to jednak prezydent mojego kraju.". No kurwa! To Abiekt za chwilę będzie chodził pod dom każdego zabitego na polskich drogach kierowcy, "bo byli jacy byli, ale to jednak współużytkownicy dróg mojego kraju"! Szok, jak ta egzaltacja potrafi głęboko tkwić i to nawet w ludziach, których by się o to nie podejrzewało.

Widać działanie instynktu stadnego, irracjonalnego strachu przed pójściem pod prąd, obawy o posądzenie o "niestosowność".

Polska pogrążyła się w obłudzie. Organizowane są jakieś "spontaniczne" marsze. Centra handlowe i sklepy sieciowe pokryły półki żałobą. Nieutulone w żalu są kina, teatry i filharmonie. Portale gejowskie łączą się w bólu. Trwa społeczna szopka podsycana przez media.

Szczęśliwie znam parę osób, które są może cyniczne, ale przynajmniej racjonalne. W sobotę odbyło się party na okoliczność straty nieudolnego prezydenta i innych chorych na władzę polityków. Zachowywaliśmy się stosownie do klimatu. Z radia leciały najnowsze doniesienia, na full włączone było radio z ryjem. Drzwi wejściowe przewiązaliśmy kirem. Także obrazy, lustra i lampy. Pogrążone w żałobie i odpowiednio udrapowane są garnek, sedes i pralka. W strojach obecnych dominowała czerń, kilka osób założyło krawaty. Poza drinkami w menu była pieczona w pomarańczach kaczka. Została zjedzona w całości. Zastanawiam się jeszcze, czy nie zachować jej resztek celem wystawienia na widok publiczny... to ostatnio modne.

sobota, 10 kwietnia 2010

Trumnolot rządowy

Pamiętam jak lata temu, w 1992 roku, byłem u znajomych Francuzów w Grenoble. O poranku 1 września zbudzili mnie wiadomością, że polski premier został zamordowany. Byłem w niezłym szoku, bo trudno sobie w Polsce końca XX wieku wyobrazić, że premiera można ot tak zabić, jak Gabriela Narutowicza przed wojną. Całkiem niedawno skończył się stan wojenny i już sobie wyobrażałem, że w kraju znowu zapanował jakiś chaos i kto wie, może czeka mnie emigracja. We francuskiej telewizji nie był to niestety główny news więc musiałem ślęczeć przed TV dłuższy czas nim informacja się powtórzyła. Już wszystko było jasne, rzeczywiście zamordowany został premier, ale były, chodziło o Piotra Jaroszewicza, komunistycznego premiera. Odetchnąłem.

Przypomniało mi się to, kiedy dziś rano włączyłem komputer. Przez przypadek monitor był ustawiony na TV i mimo kiepskiej jakości obrazu zobaczyłem duży napis "Prezydent nie żyje". Ba, nie żyje cała lista znanych nazwisk. Nie zamierzam się tym egzaltować, tak jak nie płakałem nad losem ofiar tsunami w Indonezji, trzęsienia ziemi na Haiti i innych katastrof. Wszyscy kiedyś umrzemy w mniej lub bardziej spektakularny sposób.

Ciekawy będzie wpływ tego wydarzenia na polską politykę. Bronisław Komorowski przejmie obowiązki prezydenta szybciej niż mu się marzyło. Ile teorii spiskowych się pojawi?! Bo umówmy się samoloty rządowe aż tak często się nie rozbijają, a rozbicie tego rozwiązuje wiele problemów w polskiej polityce. Choć zapewne zrodzi nowe problemy. Lech Kaczyński stanie się zapewne męczennikiem i Pisda będzie to wykorzystywać w kampanii prezydenckiej licząc na ludzkie współczucie. A kto będzie kandydatem Pisdy? Fikuśnie będzie, jeśli padnie na Jarosława Kaczyńskiego. Po ewentualnej wygranej prezydencką parą byłby Jarosław i jego kot.

Przed nami szopka pogrzebowa. Płakać będą wszyscy od lewa do prawa, a najgłośniej PO. Lawety, wieńce, sztandary, transmisje bezpośrednie, ekskluzywna wypowiedź kota Jarosława Kaczyńskiego, nieutuleni w żalu przechodnie, ulice, place i szkoły, które zmienią nazwy. Porównania do Sikorskiego, kondolencje od Benka i Obamy. W TV same czarno-białe dramaty.

Czeka nas pewno żałoba narodowa. To nauczka na przyszłość, żeby wszystkie imprezy korelować z lotami samolotów rządowych. Imprezy należy organizować przed odlotem takiego samolotu lub po jego powrocie.

piątek, 9 kwietnia 2010

Gej Prezydentem Lodzi

Metka Boska pisze... (34 komentarz do notki Port Łódź)
BTW: wiecie, że jeden z prawicowych kandydatów na prezydenta Łodzi jest ukrytym (choć nie przed wszystkimi) gejem?

Chyba nie ma wątpliwości, o którym to prawicowym kandydacie pisze Metka. Jednak złożenie "ukryty gej prawicowym kandydatem" aż skrzy się niedorzecznością. Rozważmy to.

"Ukryty gej", w tym nie ma chyba niczego zdrożnego. Sam jestem ukrytym gejem. Kiedy wpisze się w wyszukiwarki moje imię i nazwisko, to nie wyskakuje, że jestem gejem. Wie o mnie rodzina, przyjaciele, znajomi, nie kryję się w pracy. Metka pisze, że ów gej jest ukryty "choć nie przed wszystkimi". Czyli nie jest to "krypto ciota", gatunek, którego nie znoszę. Innymi słowy jest to gość, który ze swoją seksualnością się nie obnosi. Czyli jak większość z nas.

"Prawicowy gej". Nie wiem co się może pod tym kryć. Religijność? Zawsze mnie zadziwiało, że są ludzie potrafiący pogodzić swoje gejostwo z homofobicznym nauczaniem kościoła katolickiego. Czy oznaczałoby to, że zgodzi się, a może nawet wesprze Paradę Wolności w Łodzi? A co jeśli będzie taki, jak świętej niepamięci Kropa?

I teraz, czy głosować na takiego? Głosować, bo jest jak my, mimo swoich prawicowych poglądów? Nie głosować na takiego właśnie z powodu tych prawicowych poglądów? A może orientacja nie ma tu nic do rzeczy?

A co zrobimy, jeśli orientacja seksualna tego kandydata stanie się przedmiotem publicznej debaty? Wesprzemy go, czy pozwolimy dyskredytować? Ciekawe swoją drogą jak zachowa się sam zainteresowany.

Przed nami pełne emocji chwile w mieście Łodzi.

Rozstania

Wpadł dziś ZPP. Umówiliśmy się kilka dni temu na tę wizytę. ZPP widział wcześniej swoje spakowane przeze mnie rzeczy. Zrobiłem to w ramach przygotowań do Jajeczka i ogólnych porządków. To nie był jakiś gest z mojej strony, ale ZPP odebrał go tak, jak wygląda sytuacja między nami. Coś się skończyło i powrotu do dawnych czasów już nie ma. Jedyne co można zrobić, to się spakować.

To dosyć bolesna sprawa. Randkowaliśmy ze sobą dwa lata nim postanowiliśmy - choć właściwie ja postanowiłem - że razem zamieszkamy. A potem dwanaście lat wspólnego życia, czyli w sumie czternaście lat razem. Byliśmy parą o najdłuższym stażu w znanej części Europy. Bez spisywania umów, podpisywania certyfikatów, zawierania związku małżeńskiego. Wciąż pamiętam nasze rozmowy. To miało trwać do końca życia... i jego, i mojego.

Można by sądzić, ot nie wyszło. Ale to nie tak. Jak najbardziej wyszło. To nie były lata, które zmarnowaliśmy. Obaj się rozwijaliśmy i obaj wspieraliśmy się w tym nawzajem stymulując. Jednak przez lata coś się wykruszało. Nie, nie uczucie, ono, przynajmniej we mnie, było do końca. Zanadto się oddaliliśmy od siebie. Zaczęliśmy żyć osobnymi życiami. Zaczęło brakować punktów wspólnych. Zabrakło też innych rzeczy całkiem przyziemnych, ale potrzebnych, o których nie będę się jednak rozpisywać. Aż w końcu pęknięcie stało się tak duże, że nie sposób już było trzymać się za dłonie.

Tak, trochę mi smutno. Ale pozostaję bez żalu. Na jednym związku życie się nie kończy. A z ZPP zamierzam pozostać w kontakcie. On też nie żywi do mnie urazy.

A Wy koffane, nie bądźcie świnie. ZPP jest może trochę mało towarzyski (to była i jest moja domena), ale mam nadzieję, że jak się z nim spotkacie, to będziecie w stanie zachowywać się normalnie. Czy może udawałyście przez lata?

czwartek, 8 kwietnia 2010

Port Lódź

W celach krajoznawczych udałem się do Portu Łódź. Niestety wrażenia mam niezachęcające do wracania tam. Duże toto, ale jest jakieś wrażenie ciasnoty, mimo że ludzi mało. Więcej powierzchni handlowej jest jeszcze niedostępnej niż wykorzystanej. Spodziewałem się sklepów innych niż w Manufakturze, czy Galerii Łódzkiej, ale nic z tego. A w tych znanych nie było innego asortymentu, ba, nie było nawet żadnych obniżek. Jest wprawdzie "Piotr i Paweł", ale okazało się, że mają też sklep na Św. Teresy 100 na północy miasta, więc wiadomo, gdzie się szybciej wybiorę. Klientela będzie pewno z głębokiego południa Łodzi, Pabianic, Konstantynowa i wszystkich miejscowości aż po Sieradz. Tylko czy ta galeria handlowa jest ofertą dla małomiasteczkowej i wiejskiej klienteli? Wątpię. Jedynym magnesem jest IKEA, ale ile razy w roku można do niej zaglądać?! Żeby to chociaż architektonicznie było ciekawe, ale nie jest. Nie byliście, nie żałujcie.

środa, 7 kwietnia 2010

sobota, 3 kwietnia 2010

Po Jajeczku

I po Jajeczku 2010.

Nie będę pisał, czy było fajnie, czy nie, bo jako gospodarzowi nie bardzo mi wypada. Dość, że ostatni goście wyszli o 6:40. W sumie, co obliczyłem bardzo dokładnie, było 36 gości plus ja i przewspaniały Bartender, czyli razem 38 chłopa.

Wszystkim jeszcze raz bardzo serdecznie dziękuję za przybycie. Szczególnie chciałbym podziękować Xellowi za muzykę, Jakisiowi za smalec i pomoc kuchenną, Techno i Mięcie za lód i wspaniałe paszteciki, Ja-Kub'owi za pomoc przy naklejkach imiennych, Santoriniemu za pomoc przy zakupach i sprzątaniu, Miszalowi za obecność oraz Bartenderowi za kreatywne drinki i wspaniały kontakt z ludźmi.

Jasne, że norka wygląda jak po tajfunie, ale taki urok domowych imprez. Nigdy mnie to nie przerażało. Dobrze, że pojemniki na śmieci są puste, bo muszę wyrzucić około 120 litrów odpadów (szkła, papieru, śmieci, plastiku). Wypiliśmy ocean alkoholu i napojów. Idealnymi przekąskami okazały się smalec i paszteciki. Ale sałatka jajeczna i czerwony barszcz też się z tym komponowały.

Tegorocznym zwycięzcą konkursu na najtwardsze jaja, ku zaskoczeniu samego zainteresowanego, został Kaczka. Nagrodę ufundował Gejowski. Mam nadzieję, że wibratorem w kształcie złotego jaja Kaczka będzie się delektował przez długie lata. Życzę wielu niezapomnianych wibracji.

Nie opiszę wszystkich obecnych, ale przynajmniej tych z jakimiś pseudonimami.

Sylwia - znalazł wspaniały nowy teren łowów i oczywiście nie wyszedł sam,
Gejowski - zwyczajowo zaplatał nogi w warkoczyk i perrorował; pogubiłem się w jego zamierzeniach małżeńskich,
Lucy - fundnął sobie nową fryzurę, która jeszcze lepiej uwydatnia jego odstające uszy; szybkie tempo sprawiło, że odpadł na dlugo przed końcem imprezy,
Metka Boska - tak schlanej Metki już dawno nie widziałem, zachowywał się skandalicznie, do tego chodził najpierw w koszuli potem t-shircie noszącym wyraźne ślady jakichś płynów ustrojowych, Metka Boska zupełnie nie wyglądała na Niepokalaną,
Gwiazda - nie pił, bo prowadził i jak widziałem najwięcej czasu spędził z Bluszczem,
Raand - usłyszałem o nim, że jest "przezabawnym i przesympatycznym łysolkiem", a do tego największą ciotą ze wszystkich,
Ego - sporządniał i mam nadzieję nie dzwonił do wszystkich sąsiadów jak wychodził,
Xell - niestety nie zrobił niczego skandalicznego... tym razem,
Krowa Morska - jak wypił, to się rozszalał parkietowo, a jak się rozszalał, to ja tylko wyobrażałem sobie ten bujajacy się u sąsiadów żyrandol,
Hiszpan - jak zawsze słodki i śliczny, a jak spał to aż się prosił, żeby go wziąć na śpiocha,
Kaczka - najbardziej bał się zdjęć, a już w zupełne przerażenie wprawiło go wygranie konkursu - znienacka stał się sławny,
Jakiś - zaległ na tapczanie w kuchni i nie chcial się stamtąd ruszyć; zaskarbił sobie takie względy u Bartendera, że nawet nie musiał się podnosić po drinki, ba, po Jajeczkowym doświadczeniu może się pojawi w Narra,
Miszal - miało go nie być i do ostatniej chwili zapierał się, że z Londynu nie przyjedzie, a tu znienacka podchody pod drzwiami, kogut na wycieraczce, a potem Miszal we własnej osobie,
Radix - ja nie wiem jak on to robi, że po dwóch piwach bezalkoholowych bawi się jak ja po połówce; mam nadzieję, że przeżył i cieszę się, że mimo trudności dotarł i wspaniale się bawił,
Techno i Mięta - ci to poszaleli, widziałem, że wszędzie ich pełno, a i wspólnych znajomych jak się okazało mamy wielu, na pewno odchorują swoje wyrąbiste, ale zdradliwe drinki,
aRRo - a ten tym razem jakiś spokojniutki, aż podejrzewam, że coś zmalował, tylko jeszcze o tym nie wiem,
Bluszcz - no ten to się zmienił, a w swoim moro wyglądał tak, że klękajcie narody przed tym maczizmem,
Ja-Kub - siedział przy Ciastku i nie chciał się ruszyć, a podobno ciążenie było na obu, tylko osobno.

Były też skandaliki. Dwóm osobom nie wytrzymały żołądki. Jeden z obecnych miał takie wzięcie, że jak słyszałem obciagały mu dwie osoby naraz. Nie wiem czy się cieszyć tym, czy martwić, ale żółty pokój jakoś naturalnie stał się darkroomem. Wpadałem tam znienacka co jakiś czas skontrolować sytuację, ale nikogo na flagrancie nie złapałem.

Zadziwiała liczba łysych. To nowy trend, do którego nie zamierzam się dostosowywać, ale lubię łysych facetów, fajnie się ich głaszcze po glacy.

Nowością Jajeczka było też oklejenie każdego naklejką z imieniem. Bardzo przydatne przy zapamiętywaniu ludzi, poznawaniu ich, a w tym tłumie łatwe to nie było. Chyba tylko ja rozpoznawałem wszystkich z imienia. Gejowski umyślił sobie udoskonalenie tego pomysłu i każdemu podopisywał "A", "P" i "U", a czasem w złożeniach "P/U", co przy bardziej niestarannym zapisie wyglądało jakby, ci ostatni mieli coś wspólnego z ojcem Pio. Tylko wciąż nie wiem, czy to było według deklaracji zainteresowanych, czy widzimisię Gejowskiego. No i czy czemukolwiek się przysłużyło.

Nie wiem czy wszyscy zainteresowani wymienili się telefonami. Jeśli nie, a jest jakieś ciążenie, to postaram się jakieś schadzki zorganizować. Ale to już bardziej kameralnie. Tylko żeby nie było, że ja ciotka-swatka jestem, ja też chcę poszaleć na tym polu.

czwartek, 1 kwietnia 2010

Persona i Fiut

Jak to bystro zauważył Gdański, kimkolwiek jest, do Gdańska pojechałem obejrzeć przedstawienie Grzegorza Wiśniewskiego. Pojechałem, bo mogłem i chciałem. Wszystkie realizacje Wiśniewskiego podobały mi się i jest dla mnie dużą przyjemnością poznawać nowe. Z Łodzi do Gdańska dojechałem w 5 godzin, jechałem szybko.

Spektakl miał miejsce w maleńkiej sali czarnej, nomen omen imienia Hebanowskiego. Wszystkie 48 miejsc na widowni zajęte. Scenografia prosta, ale optymalna. Na scenie dwie aktorki, z których tylko Alma mówi. Tak mi przyszło do głowy, że Wiśniewski potrafi z kobiet wycisnąć całą ich fizyczność, cielesność, są kobietami aż do bólu. I na to tekst Bergmana. Może dlatego, że byłem zmęczony podróżą, może za szybko jechałem i z nadal rozpędzoną percepcją, 3/4 spektaklu nużyło mnie. Widoczny był dla mnie jakiś element przewidywalności tego, co się wydarzy. Już wiedziałem i czekałem na ten moment, a on jakoś nie chciał nadejść. Innymi słowy przez 3/4 sztuki woda siąpała, a Niagara pojawiła się dopiero na koniec. Niestety nie było to dopasowane do mojego stanu psycho-fizycznego.

Potem poszalałem nad morzem, Bałtyckim zresztą. Nie kąpałem się, ale do wody wszedłem. Jak ci ludzie nad morzem bosko mają. I plaże takie puste, i ta przestrzeń. Czułem się szczęśliwy, z wielu powodów zresztą.

A wieczorem przeszedłem test na ignorowanie otoczenia. W Operze Bałtyckiej na "Czarodziejskim flecie" pojawiłem się w jeansach i koszulce z krótkim rękawkiem. Wyglądałem bardzo ekstrawagancko, bo wszyscy byli w strojach wieczorowych. Udawałem, że to oni źle się ubrali.

Z "Czarodziejskiego fleta" znałem kilka arii i duetów, ale całości nigdy nie widziałem. I dobrze, okropna opera. I co z tego, że Mozarta. Inscenizacja interesująca, że zacytuję tych, co się znają. Niestety głosiki cieniutkie (widziałem drugą obsadę) poza rolą Paminy graną przez Ingridę Gapovą - ta dała czadu. Bardzo liczyłem na duet Papageno i Papageny, bo fajny i zabawny, ale wyszedł lichutki. A Królowa Nocy była przed trzydziestką, a brzmiała jak po siedemdziesiątce.

A w operze był jeszcze zjawiskowy chłoptaś. Też dosyć ekstrawagancko ubrany, wysoki, szczupły. W kiblu jakoś tak strasznie długo suszył ręce, jakby czekając aż odejdę od pisuaru. Siedział jedno miejsce obok. Czułem jego zapach. Szkoda, że tak szybko uciekł po przedstawieniu. Może wrzucę coś w dziale "Widziałem cię" na Gejowie ;)