piątek, 31 grudnia 2010

Nowy rok 2011

I wszystko od początku

Życzenia noworoczne od Nadmorskiego dostałem ja, ale z radością dedykuję je wszystkim.

Niech bez katastrof i powodzi,
Będzie Rok Nowy, co nadchodzi.
Niech produkt rośnie, dług maleje,
A równowaga się nie chwieje.
I wszyscy byśmy zdrowi byli!
A przede wszystkim - go przeżyli!

czwartek, 30 grudnia 2010

Metka Boska powraca…

…a remont trwa


Powrót Metki

Rzeczywiście mój blog znacznie zyskuje na obecności na nim Metki Boskiej. Dzięki jego jedynemu komentarzowi oglądalność skoczyła o blisko 30%. Mam nadzieję, że na powrót i regularnie u mnie zagości. Dla tych, co nie pamiętają, pojawiły się między nami rozdźwięki na tle politycznych wyborów. Metka Boska uznał za totalny polityczny błąd popieranie Hanny Zdanowskiej i się wziął na obraził na głosującą na tę panią ciotolandię, w tym na mnie. Teraz będzie jeździł po mnie i po wszystkich przy każdym błędzie Hanny Zdanowskiej. I słusznie, zgadzam się z tym. Nie zamierzam jednak bronić pani prezydent. Jeśli okaże się, że kobita nawala wnioski wyciągnę w czasie najbliższych wyborów parlamentarnych, już w 2011 roku.


Remont norki

Metka wspomniał o mojej norce. Rzeczywiście remont trwa i się przeciąga. Jedną ekipę przegoniłem, bo pieprzyli wszystko, tylko nie mnie. Ich następca ma ruszyć już na początku stycznia, co daje szansę na uruchomienie norki w okolicach lutego.

Nadal szukam stolarza który umie zrobić okno drewniane w kształcie elipsy o dłuższej średnicy 1 metr i krótszej 0,5 metra. Czy ktoś zna takowego? Proszę o kontakt.

Dotychczas miałem dwie oferty na te okna. Jedna to 2’200 zł za sztukę (a potrzebuję dwa) dla okien plastikowych. Firma stolarska była bardzo chętna, ale z nieznanych mi powodów uznali, że jedynym materiałem z jakiego mogą te okna zrobić jest mahoń. A co za tym idzie rzucili mi cenę 3’800 zł za sztukę – mało palpitacji serca nie dostałem jak to usłyszałem! Moje okna mają obecnie 83 lata. Okazuje się, że w minionym wieku dysponowano technologią pozwalającą na wykonanie takich okien z sosny, i jak sądzę, w przystępnej cenie. Jakiś twierdzi, że mi to załatwi, ale mam obawy, że on też polegnie.


Jajeczkowy casting

Niestety zmienione okoliczności norki powodują, że nie mogę zaprosić tabunu ciot, jak to bywało. Ideą jajeczka jest poznawanie nowych ludzi i to się udawało dzięki liczbie gości. Do tego każdy mógł zaprosić kogoś nieznanego.

Jajeczko 2011 będzie liczbowo ograniczone, ale mam nadzieję, że utrzyma swój poziom.

poniedziałek, 27 grudnia 2010

Moda, Narraganset, imprezy, plany

2011 już wkrótce


Działo się ostatnio. W sobotę u Gejowskiego zebraliśmy się, by rzeczonego ubrać. Ten samozwańczy znawca elegancji domagał się od nas uznania, że spodnie podciągnięte pod pachy są obecnie szykowne. Grupowo odrzuciliśmy ten pomysł. Gejowski znosił kolejne pary spodni, a my te propozycje kolejno odrzucaliśmy. Szafa Gejowskiego pokazała swoje dno. Ale w końcu udało się. Dobraliśmy mu z jego lumpeksu koszulę spodnie, buty, a nawet takie dodatki jak zegarek, opaskę i naszyjnik. Wyglądał macho… przynajmniej w chwilach, gdy nie robił dzbanuszka. Nasz trud podobno został doceniony w Narraganset, gdzie Gejowski bawił nocą.


Ta noc w Narraganset była, jak usłyszałem, dosyć dramatyczna. Na wstępie Raand obtłukł torebką jakiegoś pijanego heteryka, któremu wadziło, że Raand się wyściskał z jego żoną, jakowąż znał – co ten heterol mógł sobie wyobrażać?! Potem Metka Boska poleciał do baru interweniować, bo uznał że Krowę Morską ktoś uszkodził, o ile nie zadusił całkiem jego własną apaszką. W niedzielę wyszło, że Krowa żyła, acz nieco zaniemogła.


W niedzielę Gejowski przyjął zaproszenie na rewizytę u Jakisia. Stawili się też Metka, Xell, Raand i Ego. Okazało się, że dziewczęta mimo wielodniowego obżarstwa nadal są głodne. Młóciły równo, aż musiałem dokładać. Obgadaliśmy minioną narragansetową noc, bieżączkę i posnuliśmy plany na imprezy 2011.


Jajeczko 2011 planuję na 22 kwietnia, czyli jak zwykle w wielki piątek. Ponieważ nie będzie to już impreza masowa, jak to drzewiej bywało, więc tym razem chyba ogłoszę casting. Zastanawiam się też nad formułą. Może ktoś jakieś pomysły podrzuci?

piątek, 24 grudnia 2010

Święta bożego narodzenia 2010

Święto najdłuższej nocy już za nami


Trwa odwilż. Dziś tzw. wigilia i okazja do totalnego obżarstwa, które uwielbiam, bo czekam na niektóre potrawy cały rok (barszcz czerwony, zupa grzybowa, kulebiak, sernik, makowiec, śledzie). Już wiem, że moje kolejne wigilie będą mocno bazować na mojej siostrze,  która opanowała sztukę organizacji tej imprezy w stopniu doskonałym.

Wszystkim życzę jak najlepiej rzecz jasna. A sobie? Sobie, trochę większej interakcji z odwiedzającymi. A bardziej chodzi mi o to, żebyście coś pisali. Ja wiem, mocno operowy się zrobiłem, a tylko "niektórzy" geje itp. ten przybytek odwiedzają, może trochę na ziemię zejdę. Ma by więcej o seksie rozumiem. Oki ;)

Ściskam wszystkich serdecznie!!!!

wtorek, 21 grudnia 2010

Teatr Wielki "Kochankowie z klasztoru Valldemosa" Marta Ptaszyńska Tomasz Konina

Tylko kozy nie zabijaj

Otóż okazało się, że opery nadal powstają. I tak Teatr nie-Wielki w Łodzi zamówił u Marty Ptaszyńskiej operę. Ponieważ rok jest chopinowski i kasę dał Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego, to opera jest o Chopinie, a przy okazji o jego psiapsióle George Sand.

Fabuła sprowadza się do tego, że oboje wraz z dziećmi Sand i pokojówką jadą do Palmy de Mallorca, żeby spędzić zimę. Tam Chopin prątkuje i wystraszeni miejscowi każą im się wynieść. Przenoszą się do klasztoru Real Cartuja de Jesus de Nazaret w Valldemosie. A potem wracają do Europy statkiem wiozącym nierogaciznę. W trakcie pobytu dużo rozmawiają o pogodzie, Chopin strzela różne fochy i czeka na fortepian, miejscowi wyzywają ich od bezbożników, a Sand ich (znaczy swój i Chopina) holiday opłaca.

Libretto powstało na podstawie dramatu Janusza Krasnego-Krasińskiego ze współudziałem autora i Marty Ptaszyńskiej, reżyserią i scenografią zajął się Tomasz Konina.

Już sam tytuł jest jak z powieści Danielle Steel i do tego z błędem, bo powinno być "Kochankowie z klasztoru w Valldemosie". Pani Ptaszyńska - wielbicielka instrumentarium perkusyjnego - wygenerowała z siebie muzykę drażniącą wszelkie zmysły w manierze socrealistycznej awangardy z lat dawno przebrzmiałych. Ta kakofonia zagłuszała śpiewaków, którzy zasadniczo nie bardzo mieli co śpiewać. Smutne jest, że musieli tracić czas na naukę swoich ról i zdzieranie gardła. Do tego obsada jest podwójna, więc zmarnowany został wysiłek i talent dużego grona artystów.
Co podkusiło Tomasza Koninę, żeby się zaangażować w ten projekt, to nigdy nie pojmę. Po trzykroć nie warto było. Konina stworzył ciekawą scenografię. Okaloszowani śpiewacy brodzili w wypełniającej scenę wodzie dającej fantastyczne refleksy na ścianach. Gdyby to był tylko spektakl łączący światło i wodę (bez muzyki i śpiewaków), to byłaby to nawet interesująca pozycja. Do tego Konina nie bardzo miał co reżyserować. W założeniach zabawna miała być scena z lekarzami. Sam Chopin opisują ją następująco:

Trzech doktorów z całej wyspy najsławniejszych: jeden wąchał, com pluł, drugi stukał, skądem pluł, trzeci macał i słuchał, jakem pluł. Jeden mówił, żem zdechł, drugi - że zdycham, trzeci - że zdechnę.

Konina poprowadził tę scenę, a upiorna muzyka Ptaszyńskiej odebrała jej cały wdzięk. Po przerwie wielu widzów nie wróciło na widownię.

Pod koniec została zaśpiewana jedyna aria tej opery. Zaśmiałem się zażenowany. Rok chopinowski, opera o wybitnym kompozytorze i nie mniej wybitnej pisarce, a przejmującą arię śpiewa posługaczka... w obronie kozy, którą jako nieczystą zakonnicy chcą zaszlachtować.

Ta opera nie ma szans na powodzenie. Można się spodziewać, że już niedługo widownię wypełnią uczniowie szkół wszelakich siłą nakłonieni do zapoznania się z tym żałosnym widowiskiem. Możliwe, że uraz do opery pozostanie im do końca życia.

Impreza imieninowa po gejowsku

U Ge

Wszyscy już pewno czytali notkę u Xella więc wtrącę tylko kilka swoich groszy. Na imprę dotarliśmy z Jakisiem prosto z Teatru nieWielkiego z premiery "Kochanków z klasztoru Valldemosa" (będzie w kolejnej notce), toteż byliśmy w strojach zupełnie nie przystających do sytuacji. W środku, jak w ulu. Gospodarz raczył swoją szarlotką, ale szczęśliwie zatroszczył się o nas Gwiazda i wynalazł dla nas szklanki i alkohol - serdeczne dzięki, niech mu bozia w dzieciach wynagrodzi. Był zakaz jakichkolwiek gier i zabaw, więc nie było specjalnej integracji zebranych, ot można było porozmawiać z tym i owym.

Najlepszym momentem było rozdanie prezentów przypadkiem, ale popisowo poprowadzone przez Jakisia. Inwencja ludzka nie zna granic. Sam szukałem różnych prezentów, a jednak na takie cuda jakie wynaleźli ludzie nie trafiłem.

Ja jak zwykle postawiłem na prezent wykonany samodzielnie. Tym razem Ge dostał ode mnie grę ekonomiczną. Wiem, że lubi ten rodzaj gier, na swoim blogu zastanawiał się nawet nad zakupem takowej, ale o strasznie zawiłych zasadach. Lata temu grałem w nią, nazywała się "Makler Giełdowy" i była pewno podróbą gry "Executive decision". Swoją wersję, wydaną w jednym egzemplarzu, nazwałem "Erekcyjną grą ekonomiczną". Sednem gry jest zarabianie na produkcji Cialis, Levitry i Viagry. Mam nadzieję, że mnie kiedyś zaprosi i razem, czy w większym gronie w nią zagramy.

Hitem totalnym był jednak prezent dla mnie od Metki, Gwiazdy, Ego i Raanda. Wprawdzie Metka podpytywał mnie o różne moje rozmiary, ale nie spodziewałem się, że pójdą w taką jazdę. Poniżej możecie zobaczyć, co dostałem. 




Oczywiście od razu musiałem prezent przemierzyć. Ból chodzenia na 11 centymetrowych obcasach jest niewyobrażalny. Cud, że nóg nie połamałem. Mogłem się poczuć jak prawdziwa QUEEN. Wielkie dzięki chłopaki!!!!

czwartek, 16 grudnia 2010

Opera Nova "Napój milosny" Gaetano Donizetti Krzysztof Nazar

Pogwizdałoby się

Rafał Songan fot. Opera Śląska 

Zaczęliśmy od budowanej przez 25 lat Opera Nova w Bydgoszczy. Zupełnie nie wiem czemu, ale ani budynek, ani wnętrza Jakisia nie zachwyciły. Szału może nie ma, ale sala ma dobrą akustykę (jeszcze lepszą ma bydgoska filharmonia, gdzie nagrywa płyty Deutsche Grammophon), widownia jest fajnie usytuowana, kuluary są ładne i wszystko nadal tchnie świeżością.

Repertuar opery skąpy, około trzech spektakli miesięcznie, w tym okropny balet dla dzieci Bogdana Pawłowskiego "Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków".

Niestety "Napój miłosny" Gaetano Donizettiego w reżyserii Krzysztofa Nazara mnie nie zachwycił. Scenę wyłożono deskami, po których wszyscy śpiewacy truchtali w tę i nazad z sobie i reżyserowi tylko znanych powodów. Ten turkot niejednokrotnie zagłuszał i muzykę i śpiew.
Śpiewacy popisówy też nie dali. Katarzyna Oleś-Blacha w roli Adiny nie raczyła wyciągać dźwięków. Lepiej śpiewała Aleksandra Pliszka w roli Gianetty.

Przejmująco śpiewał Pavlo Tolstoy w tenorowej roli Nemorina. Jakiś aż rozklaskał salę po arii łez (Una furtiva lagrami - tłumacz Google nie chce mi tego przetłumaczyć ;( O dziwo podziałało to na Oleś-Blachę i się zaczęła starać. Ale sucz wyczuła sytuację i na koniec wyszła do publiczności z Tolstoyem, słusznie sądząc, że to on był bohaterem wieczoru.
Na całej linii zawiódł baryton - absolwent Państwowej Szkoły Muzycznej w Łodzi Rafał Songan, jako Belcore. Chyba jakaś niedyspozycja mu się trafiła, bo ledwo go było słychać. Także można było tylko podziwiać figurę tego atrakcyjnego faceta - fajnie by było zobaczyć go na scenie z nagim torsem.

Opera została wystawiona tak, że tylko z nazwy można się domyślić, że jest komiczna. Tradycyjnie na scenę coś musiało wjechać - tym razem był to furgon, ale pchany. W czasie poprzedniej mojej wizyty w tej operze, na "Hrabinie Maricy", wjechał powóz zaprzężony w dwa konie - dało to wtedy asumpt do niekończących się dyskusji, co by się stało, gdyby konie się zesrały.

Publiczność bydgoska chłodna i mało zaangażowana. Przy okazji, czy jest ktoś, kto mnie i Jakisia nauczy gwizdać na palcach?

środa, 15 grudnia 2010

Stluczka, ubezpieczenie, formularze

Nigdy nie wiesz gdzie i kiedy

W poniedziałek miałem przyjemność podróżować z Bydgoszczy do Łodzi. Zajęło mi to 5 godzin mozolnej jazdy zaśnieżonymi w wielu miejscach drogami. Udawało mi się czasem jechać z oszałamiającą prędkością 50 km/h. Jazda była monotonna, nużąca i dojechałem wyczerpany.

We wtorek wieczorem jechałem przez miasto Hanny Zdanowskiej, co chce stu dni, ale nikt nie wie, na co. Ulice białe, niektórzy szaleńcy popierdalają, zajeżdżają mi drogę, bo ja nie odważam się na więcej niż 30 km/h.

Tak, byłem asekurancki. Może zanadto. Ale tego dnia po południu, na parkingu Tesco inny samochód z zablokowanymi kołami stoczył się wprost na lewe, tylne drzwi mojego Toytoya. Straty nie są duże, ale moja konserwa do jeżdżenia urody przez to nie zyskała. Miałem oczywiście odpowiednie formularze (Raand zaakceptował), wszystko zostało spisane, a zajęło to prawie godzinę. Poradziłem sprawcom, żeby napuścili ubezpieczyciela na Tesco, bo pod śniegiem było 2 cm najczystszego lodu. Zero soli, czy piasku.

Winni, choć, obiektywnie przyznaję, nie ze swojej winy, przepraszali mnie i życzyli wesołych świąt, zapewne tych najbliższych, pseudobozionarodzeniowych, bo Joshua urodził się przecież około 6 stycznia.

A w kolejnej notce o "Eliksirze miłości" w Opera Nova w Bydgoszczy.

środa, 8 grudnia 2010

Impreza urodzinowa u Xella

Załamanie czasoprzestrzeni

Impra u Xella była wielce udana, a goście zacni, jednak obaj z Jakisiem już w jej trakcie postanowiliśmy przeprowadzić kolejny eksperyment z cyklu załamania czasoprzestrzeni. Chodzi o to, by w jednej chwili, niezależnie od odległości, przemieścić się z punktu A do punktu B. Eksperyment rozpoczęliśmy już od założenia okryć wierzchnich. W następnej chwili byliśmy już pod domostwem Jakisia.

WRESZCIE SIĘ UDAŁO!!!! Wszystkie teorie o możliwościach załamania czasoprzestrzeni zostały potwierdzone. Byliśmy szczęśliwi, że starczyło nam paliwa na przeskok. Niestety współuczestniczący w eksperymencie taksówkarz wycenił swoje usługi na 50 złotych. Jesteśmy gotowi dzielić się doświadczeniami z innymi.

wtorek, 7 grudnia 2010

Joński, Waszczykowski, polityka

Cynizm i ideowość

Ponieważ niektórym to umknęło, więc podaję... a pamiętałem dobrze:
"Kandydat SLD - po ewentualnym zwycięstwie w drugiej turze wyborów - widzi na stanowisku wiceprezydenta Witolda Waszczykowskiego, który był kandydatem PiS, oraz dotychczasową wiceprezydent Wiesławę Zewald z PO."
oraz
"Joński przyznał, że rozmawiał już o ewentualnym porozumieniu z Waszczykowskim i szefem miejskich struktur PiS Czesławem Telatyckim. Teraz czeka na ich odpowiedź."

Ja rozumiem, że polityk, by zdobyć władzę sprzymierzy się choćby z diabłem. Ale tu chodzi o to, że nie widzę większej różnicy między Panią Zdanowską z PO (partią ultrakonserwatywnych Niesiołowskiego i Gowina), a Panem Jońskim zbratanym z Panem Waszczykowskim z PiSdy. Ciekawe jakie obszary Joński powierzyłby Waszczykowskiemu? Kulturę? Edukację? Współpracę z mniejszościami seksualnymi? ;)

Zwróćmy uwagę, że Joński wykorzystał strategię Kluzik-Roztkowskiej (łagodne wypowiedzi Kaczyńskiego o działaczach SLD, by zyskać głosy lewicowego elektoratu). Jakkolwiek to cyniczne, świadczy o dobrym politycznym zmyśle Jońskiego... i o jego bezideowości, w przeciwieństwie do jednego mojego znajomego.

Geje, teatr, Ziółkowski, Kozyra

Chwila oderwania od polityki


fot. Zachęta

W Polsce do teatru chodzą kobiety, geje i studenci - lubi powtarzać szef Instytutu Teatralnego i smakosz Maciej Nowak, co cytuje Gazeta Stołeczna. O BOSZE, NIE JESTEM KOBIETĄ, NIE JESTEM STUDENTEM, TO JA CHYBA GEJ JESTEM!!!

Ale Maciej Nowak się myli, chodzą tylko niektóre kobiety, niektórzy studenci i niektórzy geje.

A innym miejscem wartym polecenia dla niektórych gejów jest warszawska Zachęta z monograficzną wystawą Katarzyny Kozyry pt. „Casting”. Czasu dużo, bo aż do 13 lutego.

Z przyczyn ode mnie niezależnych, acz mimo chęci wielkich i możliwości bezpośrednich nie udało mi się odwiedzić Zachęty 28 listopada, w ostatnim dniu wystawy „Hokaina” z pracami Jakuba Juliana Ziółkowskiego. Ten młody artysta, ma obecnie trzydzieści lat, już jest prezentowany w Zachęcie, wystawy ma poza granicami Polski, ceny jego obrazów idą w tysiące funtów. Jeśli gdzieś w Polsce będzie się wystawiał, to proszę dajcie mi znać i zapamiętajcie to nazwisko, żeby brylować w towarzystwie.

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Zdanowska, Joński, przekręty, afery i… zagubienie

Czy z wiekiem poglądy kostnieją?


Nie jestem dziennikarzem śledczym i trochę mi szkoda czasu na zabieranie się za to, ale zostałem wywołany do tablicy. Na początek dwa cytaty z komentarzy:


Pawelczyk pisze: „A w kwestii przekrętów - jak tam kosz wędlin Manueli Espinosy?” – to słaby argument, cztery kosze wędlin! Też mi łapówka, o ile tym właśnie była; poza tym Małgorzata Espinosa-Jońska nie została skazana, nie wiem, czy w ogóle prowadzone jest przeciwko niej dochodzenie, Zdanowska nawet się na ten temat nie zająknęła.


W odpowiedzi Anonimowy pisze: „przekręty (Zdanowska to przyjacióła Drzewieckiego)” – i co z tego? Drzewiecki nie siedzi, nie było chyba nawet procesu, nie wiem na jakim etapie jest dziś dochodzenie. Po aferze hazardowej można mieć wątpliwości, co do uczciwości tego polityka, ale jeśli miał to być argument za argument, to nie wypalił.


Napisałem o tym, bo w sumie wszyscy pływamy w gąszczu informacji, ale ani nie jesteśmy pewni ich rzetelności, ani nie potrafimy wyłuskać rzeczy istotnych, ani ich ocenić, ani nie potrafimy w jakiejś zawziętości dobrze sprzedać własnej argumentacji.


To jeszcze parę nieprawidłowości. Osobiście bzdurnie napisałem „To rada miasta wyznacza budżet, z którego wykonania rozlicza prezydenta, a nie odwrotnie.”. Niestety nie znam się na finansowaniu samorządów. Sprawdziłem. Budżet przedstawia prezydent, rada przedstawia swoje propozycje zmian, które prezydent musi rozpatrzyć (jeśli nie rozpatrzy, to musi uzasadnić), a rada następnie budżet uchwala. Jeśli nie uchwali, to prezydent działa w oparciu o prowizorium budżetowe (czyli budżet przedstawiony przez prezydenta), ale na okres nie dłuższy niż do zdaje się 31 stycznia. Co dalej, tego nie wiem.


Znowu Anonimowy: „redukowane wydatki (…) w tym na kulturę, która przecież powinna się finansować sama (jak uważa Platforma Obywatelska).” W rozmowie telefonicznej wyszło, że chodzi o słowa Leszka Balcerowicza i że jest on niby guru dla PO. Ja nie znalazłem potwierdzenia, że takiego sformułowania użył. Owszem na Kongresie Kultury Polskiej powiedział „Dopóki obecne jednostki publiczne pozostaną publiczne, to znaczy skrajnie uzależnione pod względem regulacyjnym i finansowym od aparatu polityczno-biurokratycznego, dopóty będą pojawiały się powszechnie potępiane słabości, patologie i dysfunkcje". I jako teza brzmi to ciekawie choćby w kontekście łódzkiego Teatru Nowego. Balcerowiczowi nie chodziło zresztą o wyzerowanie finansowania kultury z publicznych środków, patrz tutaj. Bogdan Zdrojewski, obecny minister kultury i dziedzictwa narodowego, chyba nie podziela poglądu Balcerowicza mimo swojej przynależności do PO (nie znam jego poglądów gwoli ścisłości).


Można tak bez końca. Pawelczyk pisze: „jak posada kolegi Jońskiego na stanowisku doradcy (…) jak posada Jońskiego w WUP? Anonimowy zwrócił mi uwagę, co podaję szerokiej publiczności: a co, miał na stanowisku swojego doradcy zatrudnić kogoś kogo nie zna? Myślisz, że Zdanowska zrobi inaczej? I co z tą posadą w WUP? Dostał się tam w wyniku jakiegoś konkursu, a na wybory wziął zdaje się urlop… i dobrze zrobił, bo po przegranej nie miałby gdzie pracować.


Ciotoprawicowiec pisze: „"Anonimowy" (…) osiągnął szczyt erupcji polityczno-intelektualnej... szkoda, że żadnego w tym odniesienia do świata rzeczywistego.” Anonimowy poczuł się tym dotknięty z zupełnie niezrozumiałych dla mnie powodów. Bo w określeniu "erupcja polityczno-intelektualna" nie widzę niczego uwłaczającego, a że ciotoprawicowiec (co za schizofreniczny oksymoron) Anonimowego nie zna, to nie zdaje sobie sprawy, że to zupełnie nie szczyt. Druga część zdania jest bzdurna, bo przecież Anonimowy pisał jak najbardziej o świecie rzeczywistym, a nie o świecie z Battle Star Galactica.


I po chuj ja to wszystko napisałem?

niedziela, 5 grudnia 2010

Pierwszy czarnoskóry posel będzie z Lodzi!

Zdanowska prezydentem Łodzi


No to się rozstrzygnęło. W sondażach prowadzi Zdanowska (60,8%). Nawet jeśli wyniki się trochę zmienią, to Joński nie może liczyć na to, że jego 39,2% urośnie ponad 50%.


Tak jak przewidywałem frekwencja była niska, raptem 22,2%. Nie mogę pojąć, co jest z łodzianami, że tak niechętnie chodzą na wybory. Łódzka frekwencja jest jedną z najniższych z polskich miast! Wielokrotnie słyszałem od ludzi, że wybory ich nie interesują i głosować nie będą. Jakaś dziwna apatia ogarnęła łodzian.


Ciekawe, że Hanna Zdanowska zachęciła do siebie 78,8% wyborców Tomaszewskiego z I tury, 57,9% Waszczykowskiego i 64,5% Janowskiej. Pozostałych wyborców urzekł Dariusz Joński. Najbardziej szokujące, że AŻ 42,1% wyborców PiSdy (którzy głosowali na Waszczykowskiego) zagłosowało na Jońskiego! PiSda ma zupełnie nieprzewidywalny elektorat, co zresztą pasuje do tego ugrupowania.


Czy Joński przegrał z powodu śniegu? Raczej tak. Był za odśnieżanie odpowiedzialny jako wiceprezydent, przygotowywał i podpisywał umowy, z pewnością miał wpływ na dobór ludzi na stanowiskach z tym związanych (zgodnie z zasadą „polityka nie jest walką o zasady, lecz walką o posady”). Jego wypieranie się odpowiedzialności zrobiło na mnie jak najgorsze wrażenie. Nazywanie tych opadów śniegu kataklizmem, jakby to miało usprawiedliwić opieszałość i niekompetencje odpowiednich służb, było grubą przesadą. Minęło już kilka dni od zakończenia opadów, a ulice w rejonie Łodzi, gdzie mieszkam, nadal nie są odśnieżone.


Już wcześniej było wiadomo, że jeśli Hanna Zdanowska zostanie prezydentem Łodzi, to na jej miejsce w ławach poselskich wejdzie pochodzący z Nigerii John Abraham Godson. I stało się. Klub PO stanie się kolorowy. Brakować jeszcze będzie różowego ;)

piątek, 3 grudnia 2010

Debata wyborcza Joński-Zdanowska

Tylko krowa nie zmienia poglądów


TVP Łódź przygotowało debatę kandydatów na prezydenta Łodzi na miarę Łodzi… niestety. Fatalne filmowanie, problemy z dźwiękiem, wzajemne zakrzykiwanie się prowadzących. Ale pomysły na poprowadzenie nawet niezłe.

Zdanowska dowaliła Jońskiemu odśnieżaniem, on odwdzięczył się informacją, że przyłożyła rękę do zamknięcia siedmiu szkół zawodowych. Poza tym pieprzyli androny. Niestety z tej debaty to Zdanowska wyszła obronną ręką. Joński jest wygadany, ale rzucał tylko czczymi frazesami. Czegoś innego spodziewałem się po kimś, kto chce rządzić Łodzią, a ma świadomość, że w radzie miasta większość mają przeciwnicy polityczni. To pewno dlatego deklarował, że wiceprezydentami uczyni przedstawicieli innych partii (w tym Witolda Waszczykowskiego z PiSdy). Jednak koncepcji na rządzenie miastem w jego wywodach nie dostrzegłem.

Uważam, że kandydaci powinni podać nazwiska swoich wiceprezydentów, konkretnie powiedzieć jak chcą zrealizować swoje wyborcze obietnice, odnieść się do problemów mieszkańców (np. odśnieżania), zadeklarować swoją koncepcję rozwoju miasta. Wyszło jak zawsze i będzie jak zawsze. Zacznie się rozdawanie posad wszystkim znajomym królika. W cenie będą układy towarzyskie, a nie względy merytoryczne.

Zdanowska spodobała mi się w paru punktach. I była w miarę konkretna w przeciwieństwie do Jońskiego. Nie ma co liczyć na to, że będzie przychylna Paradzie Wolności, to pewne. Choć, jest zdaje się rozwiedziona, a więc może jest na bakier z klerem. I ma syna na ASP, może to jej trochę otworzy oczy.

Jestem wdzięczny Jońskiemu za zdetronizowanie Kropiwnickiego. Jednak okazał się ledwie działaczem, a nie człowiekiem z wizją. Nie, że Zdanowska poraża jakąś wizją, jednak merytorycznie wydaje się lepsza… to na nią zagłosuję.

PO rządzi w lódzkim sejmiku wojewódzkim

Włodzimierz Fisiak out!

Łódzkie PO jeszcze niedawno zachwycało się marszałkiem województwa łódzkiego Włodzimierzem Fisiakiem protegowanym Krzysztofa Kwiatkowskiego (ministra sprawiedliwości). Jednak wygrała frakcja Cezarego Grabarczyka (ministra infrastruktury) i Fisiak został uznany za „nielubianego”, a kandydatem PO na stanowisko marszałka został Witold Stępnia. Ta sama frakcja wybrała Hannę Zdanowską na kandydata PO na prezydenta Łodzi. Kolesiostwo PO wprost kwitnie. To pomnażanie imbecyli na odpowiedzialnych stanowiskach poraża.
Słynne jest powiedzenie Jacka Kurskiego „Ciemny lud wszystko kupi”. Jazda, głosujcie na PO, żeby weszło w koalicję z PiSdą.
Zagłosuj na Jońskiego, karierowicza, ale przynajmniej z innej formacji.

czwartek, 2 grudnia 2010

Odpowiedzialny za odśnieżanie Maciej Winsche… w zaspę go!

Wybory prezydenckie w cieniu śniegu


W niedawnej notce zachęcałem do oddania swojego głosu na kandydata na prezydenta Łodzi Dariusza Jońskiego. Wprawdzie Joński był (bo już od jakiegoś czasu nie jest) odpowiedzialny za stan dróg, w tym odśnieżanie, to jednak nie jego obciążałbym za fatalny stan łódzkich nawierzchni.


Na ulicach Łodzi jest koszmarnie! Wiem, bo zrobiłem dziś w Łodzi jakieś 20 kilometrów różnymi ulicami (opony wczoraj zmieniłem na zimowe). Zupełnie nie jest dla mnie do pojęcia dlaczego niektóre główne ulice są ledwo odśnieżone, a niektóre boczne czarne z nieznanych powodów. Światło wielu arterii zmniejszyło się o jeden pas. Mam wrażenie, że problemem jest nie technologia, czy liczba pługopiaskarek, lecz logistyka i metoda odśnieżania. Szczególnie w wypadku tegorocznego ataku zimy wszystko było przewidywalne aż do bólu. Wiadomo było kiedy spadnie śnieg, gdzie i ile go spadnie, jaka będzie temperatura. Które arterie są najbardziej obciążone też chyba wiadomo.


W tym roku za odśnieżanie odpowiedzialny był Maciej Winsche, dyrektor Zarządu Dróg i Transportu w Łodzi. Jeszcze w niedzielę zapewniał, że odpowiednie służby są przygotowane, ba, miała być zastosowana metoda odśnieżania kolumnowego (dwa pługi jadące obok siebie?). Okazuje się jednak, że jeszcze w końcówce listopada nie były rozstrzygnięte wszystkie przetargi na zimowe utrzymanie dróg w poszczególnych rejonach miasta (czterech z trzynastu). Miasto też wydało 300 tysięcy złotych na jakiś system monitorowania dzięki któremu miało być super. Jak było, każdy widział.


Mam kilka pomysłów: zakaz zatrzymywania się i postoju w całym centrum miasta do czasu uprzątnięcia śniegu, wyznaczenie na terenie miasta składowisk śniegu (np. otwarte place, widziałem to w Helsinkach, gdzie na reprezentacyjnym placu Senackim piętrzyła się góra śniegu) i wywożenie go tam (jeśli te miejsca będą w centrum, to koszt wywiezienia nie będzie wysoki). Idealne odśnieżenie wszystkich głównych arterii i dróg wyjazdowych z logistyką pozwalającą na ciągła i wydajną pracę. I wreszcie kontrola.


Ale ad rem. Przypominam, że Hanna Zdanowska była wiceprezydentem u Jerzego Kropiwnickiego, czyli z jego nominacji. Dziś ma poparcie Włodzimierza Tomaszewskiego (wice u Kropiwnickiego) i łódzka PiSda zaapelowała o jej poparcie. Ewidentnie wszystko idzie w kierunku koalicji PO i PiSdy. Czy po to odwoływaliśmy Kropiwnickiego, żeby teraz głosować na jego protegowanych? Czy jako przeciwnicy PiSdy będziemy wspierać bliskich im ideowo polityków? Głosuj na Jońskiego!