Uprzejmie informuję, że wróciłem z Bydgoszczy. Była to jedna długa balanga z przerwami na sen. Jestem wykończony, a szybko muszę się zregenerować, bo pojutrze jadę do Sopotu i na Wyspę Sobieszewską (w Łodzi jestem tylko we wtorek). Piszę o tym, bo okazało się, że w Sousse w Tunezji moja kumpela, Clitty, mieszkała dwa hotele ode mnie, ale przez pięć zazębiających się dni nie spotkaliśmy się ze sobą choćby na chwilę... bo nie wiedzieliśmy o sobie. Świat zmalał i prawdopodobieństwo pobytu w tym samym, nawet odległym miejscu, znacznie wzrosło.
Choć różnie z tym bywa. W Bydgoszczy odezwali się do mnie znajomi Raanda i Egusia (tak przypuszczam) z propozycją spotkania. Wysłałem odpowiedź, zapytałem kiedy i gdzie, po czym konwersacja umarła. Wieczorem dostałem przeprosiny, ale było już po ptokach, bo resztę pobytu miałem dokładnie zaplanowaną.
Przy okazji: jeśli ktoś chce jechać jedynką, to odradzam. Tuż za Włocławkiem wybudowano już wprawdzie wiadukt, ale za nim trwa wymiana nawierzchni: ruch wahadłowy jest na pięciu odcinkach. Za dnia jakoś to jeszcze idzie, bo obsługa jest ludzka, ale wieczorem jest tylko automat. Zdarzyło się, że z jednej strony przejechał jeden samochód, a z drugiej czekała kilkukilometrowa kolejka. Jest jakiś adres, gdzie można sprawdzić utrudnienia na drogach?
Niedziela była lajtowa, bo wylądowaliśmy z Labią i Clitty na działce u męża Clitty. A konkretnie w barze przy ogrodach działkowych. Życie towarzyskie było tam w pełnym rozkwicie. Co chwila komuś byłem przedstawiany, ktoś się dosiadał. Labia szybko zauważyła komu się szczególnie przyglądam, a myślałem, że robię to tak dyskretnie. Maciej jest uroczy i ładnie zbudowany. Ale już rozwiedziony, a synek milusi. Nie wiem jak to się stało, że postawił mi piwo i usiadł obok. Zrewanżowałem się tym samym. Potem musiał pojechać odstawić syna do byłej żony, ale wrócił i z miasta przywiózł mi piwo niedostępne w tym barze. Byłem zakłopotany, ale i miło mi było. Bardzo żałuję, że się z nim nie pożegnałem: gdzieś odszedł, a ja musiałem wracać. Sprawdzałem na "Widziałem Cię", ale nic się nie pojawiło.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Labia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Labia. Pokaż wszystkie posty
poniedziałek, 2 sierpnia 2010
środa, 24 lutego 2010
Chusteczki
Na kilka dni wybyłem do Bydgoszczy. Czemu? Bo przyjechała Labia, a jak się doda do tego Vaginę i Clitty, to jest to mikstura na dobrą zabawę. Chlałem przez 4 dni łażąc po większości lokali w Bydgoszczy. A pojawiły się nowe.
Już w piątek w świeżo otwartym klubie Awangarda wypatrzyłem ciacho. Siedział naprzeciw kolegi, który macał swoją blond piękność. Clitty twierdziła, że to Cyganie, ale mnie bardziej wyglądali na Irańczyków. Ciacho wyglądało bosko. Wysoki brunet z krótkimi kręconymi włosami, oczy jak studnie bez dna, usta aż nieprzyzwoicie różowe. I muskulatura, taka wdzięczna, młodzieńcza, nieprzesadna. Nie odrywałem od niego wzroku, "gładziłem" jego włosy, "przykładałem" usta do jego ust, "macałem" prężące się pod koszulą muskuły ... i robiłem zdjęcia. Dosyć bezczelnie go obfotografowywałem, co oczywiście nie uszło jego uwadze (chętnym je pokażę). Niestety chyba jeszcze nie wie, że w Polsce można się równie fajnie pieścić z innym facetem, co w jego kraju i to bez groźby ukamienowania.
Zresztą nie powinienem mieć takich włochatych myśli patrząc na innych facetów, bo mam amanta. Trafił mi się egzemplarz męski z wyglądu, choć figlarny z zachowania. Uwielbia się przytulać, całować, trzymać mnie w ramionach, co przy moich potrzebach jest idealne. Z seksem jeszcze się docieramy. Ja rozumiem, że działam na zmysły, ale żeby kończyć po paru minutach, to przesada. Ktoś zna jakieś dobre metody, żeby partner za szybko nie dochodził?
Amant rwie mnie na wszelkie sposoby jakie świat wymyślił, co jest oszałamiająco urocze. Zaczął od dobierania się do mojego żołądka. Sam się chyba zresztą wygadałem, że "lecę" na dobre jedzenie. Ma wprawdzie na tym polu konkurentów, ale wygrywa pomysłowością. Każdy posiłek, to niespodzianka. Nawet nie wiedziałem, że takie dania istnieją. Do tego dostarcza mi atrakcji kulturalno-intelektualnych. To kolejny mój afrodyzjak. W tych dziedzinach traktuje mnie wprawdzie dosyć protekcjonalnie, ale też trudno mi się z nim równać.
Są też mankamenty. Jestem dla niego jak pluszowy miś, którego sadza się na kolanach, przytula w łóżku, obejmuje przy każdej okazji i bez okazji, całuje, mówi do niego bez końca nie oczekując niczego mądrego w odpowiedzi, który ma być obok, a każda wymuszona rozłąka daje asumpt do teatru "jaki ja nieszczęśliwy bez ciebie", a w domyśle "nie rób mi tego". To ostatnie jest trudne, bo jakem Teresa, jakieś życie prowadzę i chciałbym, żeby się toczyło w miarę niezakłócony sposób. Już i tak zawalam różne sprawy. Do tego jeszcze dochodzi zaborczość. "Na pewno pierdoliłeś się na prawo i lewo w tej Bydgoszczy!". No tak się pierdoliłem, że całkiem wyposzczony wróciłem! Ale tłumacz to takiemu, wie swoje.
Trochę rozłąki zresztą dobrze robi. Dziś poszliśmy na "Ghost writer" Polańskiego. W kinie dosyć pusto. Jego ręka na moim kolanie, potem udzie, potem w kroczu, potem rozpięty pasek i rozporek, ręka w majtkach. Protestowałem, a jakże, choć może niezbyt zdecydowanie. Z trwogą zastanawiałem się, czy mam jakieś chusteczki w torbie. Dobrze, że siedzenia w kinie są wysokie i nikt nie widział, jak uklęknął przede mną. Ale czy słyszeli moje jęki, to już nie wiem. Chusteczki okazały się zbędne.
Już w piątek w świeżo otwartym klubie Awangarda wypatrzyłem ciacho. Siedział naprzeciw kolegi, który macał swoją blond piękność. Clitty twierdziła, że to Cyganie, ale mnie bardziej wyglądali na Irańczyków. Ciacho wyglądało bosko. Wysoki brunet z krótkimi kręconymi włosami, oczy jak studnie bez dna, usta aż nieprzyzwoicie różowe. I muskulatura, taka wdzięczna, młodzieńcza, nieprzesadna. Nie odrywałem od niego wzroku, "gładziłem" jego włosy, "przykładałem" usta do jego ust, "macałem" prężące się pod koszulą muskuły ... i robiłem zdjęcia. Dosyć bezczelnie go obfotografowywałem, co oczywiście nie uszło jego uwadze (chętnym je pokażę). Niestety chyba jeszcze nie wie, że w Polsce można się równie fajnie pieścić z innym facetem, co w jego kraju i to bez groźby ukamienowania.
Zresztą nie powinienem mieć takich włochatych myśli patrząc na innych facetów, bo mam amanta. Trafił mi się egzemplarz męski z wyglądu, choć figlarny z zachowania. Uwielbia się przytulać, całować, trzymać mnie w ramionach, co przy moich potrzebach jest idealne. Z seksem jeszcze się docieramy. Ja rozumiem, że działam na zmysły, ale żeby kończyć po paru minutach, to przesada. Ktoś zna jakieś dobre metody, żeby partner za szybko nie dochodził?
Amant rwie mnie na wszelkie sposoby jakie świat wymyślił, co jest oszałamiająco urocze. Zaczął od dobierania się do mojego żołądka. Sam się chyba zresztą wygadałem, że "lecę" na dobre jedzenie. Ma wprawdzie na tym polu konkurentów, ale wygrywa pomysłowością. Każdy posiłek, to niespodzianka. Nawet nie wiedziałem, że takie dania istnieją. Do tego dostarcza mi atrakcji kulturalno-intelektualnych. To kolejny mój afrodyzjak. W tych dziedzinach traktuje mnie wprawdzie dosyć protekcjonalnie, ale też trudno mi się z nim równać.
Są też mankamenty. Jestem dla niego jak pluszowy miś, którego sadza się na kolanach, przytula w łóżku, obejmuje przy każdej okazji i bez okazji, całuje, mówi do niego bez końca nie oczekując niczego mądrego w odpowiedzi, który ma być obok, a każda wymuszona rozłąka daje asumpt do teatru "jaki ja nieszczęśliwy bez ciebie", a w domyśle "nie rób mi tego". To ostatnie jest trudne, bo jakem Teresa, jakieś życie prowadzę i chciałbym, żeby się toczyło w miarę niezakłócony sposób. Już i tak zawalam różne sprawy. Do tego jeszcze dochodzi zaborczość. "Na pewno pierdoliłeś się na prawo i lewo w tej Bydgoszczy!". No tak się pierdoliłem, że całkiem wyposzczony wróciłem! Ale tłumacz to takiemu, wie swoje.
Trochę rozłąki zresztą dobrze robi. Dziś poszliśmy na "Ghost writer" Polańskiego. W kinie dosyć pusto. Jego ręka na moim kolanie, potem udzie, potem w kroczu, potem rozpięty pasek i rozporek, ręka w majtkach. Protestowałem, a jakże, choć może niezbyt zdecydowanie. Z trwogą zastanawiałem się, czy mam jakieś chusteczki w torbie. Dobrze, że siedzenia w kinie są wysokie i nikt nie widział, jak uklęknął przede mną. Ale czy słyszeli moje jęki, to już nie wiem. Chusteczki okazały się zbędne.
poniedziałek, 2 listopada 2009
Przyjaciele
Przyjaźnie, oj doświadczyłem ich w życiu sporo. Jednak te najwartościowsze dotyczyły osób, które poznały mnie jako geja. Wcześniej zawsze było to obarczone jakimś niedomówieniem i przez to traciły na wartości, nie były prawdziwą przyjaźnią, czas zresztą to zweryfikował. Wspomnę dwóch moich znajomych jeszcze z podstawówki. Spotykaliśmy się często. Jeździliśmy razem na wakacje. Oni ożenili się ... i przyjaźń dobiegła końca. Wiedzą o mnie, akceptują mnie. Jednak zaczęliśmy żyć w tak różnych światach, że kontakt się urwał. Dziś już nawet nie dzwonimy do siebie, nie interesujemy się swoim losem.
Ja zacząłem żyć innym życiem, z nowymi znajomościami. Pośród tych ludzi wyłowiłem kolejnych dwóch gości z którymi związałem się emocjonalnie. Ich los nie jest mi obojętny, ich życie jest moim życiem. I od nich mogę oczekiwać tego samego. Nie powinien to być panegiryk na ich cześć, ale sorki jeśli tak będzie.
Chronologicznie rzecz ujmując są to Gejowski i Metka.
Zupełnie nie wiem jak to się stało. Obaj są totalnie różni ode mnie. Obaj są młodsi ode mnie. Obaj prowadzą życie odmienne od mojego. A jednak ...
Gejowskiego wynalazłem sobie jakieś 12 lat temu. Zupełnie nie zrobił na mnie wrażenia, ale mieszkał (i nadal mieszka) blisko, więc kontakt był bardzo ułatwiony. Z biegiem czasu stał się najbliższym mi człowiekiem na kuli ziemskiej. Wszyscy wiemy jaki jest okropny, ale jest "mój". Przez lata siwiałem z jego powodu przeżywając dramaty jego życia. Akceptowałem jego wybory, choć Darwin świadkiem, łatwo mi nie było. Nigdy go nie tuliłem, to dosyć męska i szorstka przyjaźń. W łóżku byliśmy wielokrotnie, ale tylko raz pojawił się niewypał w próbie spółkowania - do niczego nie doszło na szczęście. Pomagał mi wielokrotnie i ja mam nadzieję, też się tym rewanżowałem. Dziś korzystam z jego wiedzy i doświadczenia. Nie jest osobowościowym ideałem, ale umiem z tym żyć, jest dla mnie przewidywalny. Na pewno chciałby, żebym napisał o nim, że "jest boski" ... a masz, drogi przyjacielu ... jesteś boski ;)
Z Metką była trudniejsza droga. Właściwie to już teraz nie wiem jak to się stało, że się tak zbliżyliśmy. Zaczęło sie od spotkań towarzyskich organizowanych przez Gejowskiego. Muszę przyznać, że nie wiem, co Metka widzi we mnie. Ja padam przed nim na kolana. Podziwiam go. Może to lubi? Powala mnie intelektem. Jego poczucie humoru każdy chyba docenia. Mimo, że go bardzo cenię, nadal widzę w nim człowieka, zwykłego człowieka. Jest taki jak każdy z nas. Ma potężne osiągnięcia, ale nadal jest człowiekiem. Może zechciał odsłonić przede mną coś, co skrywa przed innymi? Może sam to dostrzegłem? To, że się z nim przyjaźnię napawa mnie olbrzymią dumą. Facet zaskakuje mnie stale. Niesamowita jest jego troska o najbliższych, w tym o mnie. To tak bardzo ujmuje. I tak dobrze mi z tym.
W ostatnich latach pojawiły się w moim życiu także trzy kobiety skrywane tu pod pseudonimami, są to Vagina, Clitty i wcześniej niewymieniana Labia. Złączył nas przypadek. Los, który rzucił mnie do innego miasta. Tam w poszukiwaniu bratnich dusz znalazłem je trzy. Niemal hurtem. Nigdy wcześniej nie miałem przyjaciółek. A tu proszę, przyjaźń rozkwitła. Myślę, że z dziewczynami największą rolę odegrała moja szczerość. Jasne, że egzotyka mojego życia też na pewno je przyciąga do mnie. Jesteśmy w stałym kontakcie mimo dzielących nas odległości. Brak codziennego kontaktu wcale nie ułatwia wzmacniania relacji. Mam jednak nadzieję, że przetrwamy próbę czasu. Są wspaniałe, a do tego bardzo atrakcyjne ;)
Po co o tym piszę? Myślę, że każdy potrzebuje przyjaciół. Wcale nie jest łatwo ich znaleźć, tak jak nie jest trudno ich stracić. Ja mogę siebie zaliczać do szczęściarzy pod tym względem.
Notka sie zrobiła zbyt długa. To temat, do którego na pewno jeszcze powrócę.
Ja zacząłem żyć innym życiem, z nowymi znajomościami. Pośród tych ludzi wyłowiłem kolejnych dwóch gości z którymi związałem się emocjonalnie. Ich los nie jest mi obojętny, ich życie jest moim życiem. I od nich mogę oczekiwać tego samego. Nie powinien to być panegiryk na ich cześć, ale sorki jeśli tak będzie.
Chronologicznie rzecz ujmując są to Gejowski i Metka.
Zupełnie nie wiem jak to się stało. Obaj są totalnie różni ode mnie. Obaj są młodsi ode mnie. Obaj prowadzą życie odmienne od mojego. A jednak ...
Gejowskiego wynalazłem sobie jakieś 12 lat temu. Zupełnie nie zrobił na mnie wrażenia, ale mieszkał (i nadal mieszka) blisko, więc kontakt był bardzo ułatwiony. Z biegiem czasu stał się najbliższym mi człowiekiem na kuli ziemskiej. Wszyscy wiemy jaki jest okropny, ale jest "mój". Przez lata siwiałem z jego powodu przeżywając dramaty jego życia. Akceptowałem jego wybory, choć Darwin świadkiem, łatwo mi nie było. Nigdy go nie tuliłem, to dosyć męska i szorstka przyjaźń. W łóżku byliśmy wielokrotnie, ale tylko raz pojawił się niewypał w próbie spółkowania - do niczego nie doszło na szczęście. Pomagał mi wielokrotnie i ja mam nadzieję, też się tym rewanżowałem. Dziś korzystam z jego wiedzy i doświadczenia. Nie jest osobowościowym ideałem, ale umiem z tym żyć, jest dla mnie przewidywalny. Na pewno chciałby, żebym napisał o nim, że "jest boski" ... a masz, drogi przyjacielu ... jesteś boski ;)
Z Metką była trudniejsza droga. Właściwie to już teraz nie wiem jak to się stało, że się tak zbliżyliśmy. Zaczęło sie od spotkań towarzyskich organizowanych przez Gejowskiego. Muszę przyznać, że nie wiem, co Metka widzi we mnie. Ja padam przed nim na kolana. Podziwiam go. Może to lubi? Powala mnie intelektem. Jego poczucie humoru każdy chyba docenia. Mimo, że go bardzo cenię, nadal widzę w nim człowieka, zwykłego człowieka. Jest taki jak każdy z nas. Ma potężne osiągnięcia, ale nadal jest człowiekiem. Może zechciał odsłonić przede mną coś, co skrywa przed innymi? Może sam to dostrzegłem? To, że się z nim przyjaźnię napawa mnie olbrzymią dumą. Facet zaskakuje mnie stale. Niesamowita jest jego troska o najbliższych, w tym o mnie. To tak bardzo ujmuje. I tak dobrze mi z tym.
W ostatnich latach pojawiły się w moim życiu także trzy kobiety skrywane tu pod pseudonimami, są to Vagina, Clitty i wcześniej niewymieniana Labia. Złączył nas przypadek. Los, który rzucił mnie do innego miasta. Tam w poszukiwaniu bratnich dusz znalazłem je trzy. Niemal hurtem. Nigdy wcześniej nie miałem przyjaciółek. A tu proszę, przyjaźń rozkwitła. Myślę, że z dziewczynami największą rolę odegrała moja szczerość. Jasne, że egzotyka mojego życia też na pewno je przyciąga do mnie. Jesteśmy w stałym kontakcie mimo dzielących nas odległości. Brak codziennego kontaktu wcale nie ułatwia wzmacniania relacji. Mam jednak nadzieję, że przetrwamy próbę czasu. Są wspaniałe, a do tego bardzo atrakcyjne ;)
Po co o tym piszę? Myślę, że każdy potrzebuje przyjaciół. Wcale nie jest łatwo ich znaleźć, tak jak nie jest trudno ich stracić. Ja mogę siebie zaliczać do szczęściarzy pod tym względem.
Notka sie zrobiła zbyt długa. To temat, do którego na pewno jeszcze powrócę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)