poniedziałek, 28 października 2013

Szok

Irytacja

Gazet nie kupuję, wiadomości czytam w Internecie. Czytam to, co wypisują tam różni domorośli pseudodziennikarze przerabiając cudze teksty według własnej inwencji, z użyciem ortografii i gramatyki własnego pomysłu. Do tego dokładają literówki, zupełnie jakby nie słyszeli o słownikach w edytorach tekstów. Teksty najczęściej są w przedziwny sposób pocięte, notki gubią sens i wymagają czasem mocnego wczytania się, żeby dociec, co właściwie autor chciał przekazać.

Szczególnie kuriozalne są linki do tych wypocin. Zawsze takie, by wprowadzić w błąd, ale za to, żeby brzmiały krzykliwie.

Poniedziałek, 28 października 2013, niczym szczególnym się nie wyróżnił. Pewno dlatego moją uwagę zwrócił link na Onecie:
Poseł PO: To szok. Tego nikt się nie spodziewał

Cóż tak zaszokowało anonimowego posła PO? Czego się tak bardzo nie spodziewał? Został powołany do rządu? A może stracił mandat?

Kliknąłem, i właściwy tytuł notki wyjaśnił tajemnicę: "Polscy politycy o Tadeuszu Mazowieckim". Wiadomo, zmarło mu się.

Ale co podsunęło "przepisywaczowi" pomysł na taki link?

Pomógł nieoceniony Jan Lityński (67 l.), który w totalnej egzaltacji powiedział "Zszokowała mnie ta informacja. Nikt się tego nie spodziewał." Nie wiem ile lat Pan Lityński zamierza żyć. Tadeusz Mazowiecki zmarł w wieku 86 lat. Kiedy umiera ktoś w tym wieku, to szok jest raczej niewielki. Może Pan Lityński doznaje podobnych sensacji, także gdy spadnie deszcz: "To szok. Tego nikt się nie spodziewał", albo spóźni się autobus komunikacji publicznej  "To szok. Tego nikt się nie spodziewał".

Ciekawe, co Pan Lityński powie, gdy na jego dom spadnie meteoryt?

Jaki tytuł wymyśli wówczas portalowy przepisywacz aż strach pomyśleć.


czwartek, 17 października 2013

Ambassada Juliusz Machulski

Risky business

Film zapowiadany, reżyser dawno niczego nie nakręcił, do tego komedia, temat typu "Allo, allo" w miksie z "Goście, goście"... to z ciekawością obejrzałem trailer w kinie.

A tam... ... ... wielkie nic!

Wszystko niby zachęca, ale trailer raczej przeciwnie.

Jakieś "Kac Wawa"?

poniedziałek, 14 października 2013

Old Spice

Woda heterokolońska 



"Czy wiesz, że siedzę na koniu... tyłem."


Też mi odkrycie! Zrób patataj, to będzie jeszcze weselej ;)

niedziela, 13 października 2013

Walęsa. Czlowiek z nadziei

Kino klasy "Z"

Nie, nie widziałem. Ale widzieli godni zaufania. Marmur, żelazo, to materiały dużo trwalsze niż "nadzieja". Dobry w sumie aktor jakim jest Więckiewicz stworzył parodię granego przez siebie "bohatera". Scenariusz i reżyseria to "koszmar minionego lata".

Ambicje Oscarowe? Raczej Malinowe.


sobota, 12 października 2013

Przychodnia

Nobel

Tegoroczną laureatką literackiego Nobla została Alice Munro - mistrzyni opowiadań. Niestety nie czytałem żadnego. Z opowiadań największe wrażenie zrobiło na mnie 16 stron "Brokeback Mountain" Annie Proulx, a jeszcze większe wrażenie wywarł na mnie film Anga Lee. Przetworzenie kulkunastu stron w pełnokrwisty film to szczyt szczytów.

Przypadkiem znalazłem opowiadanko napisane kilka miesięcy temu, a popełnione przeze mnie osobiście. Absolutnie nie jest warte Nobla, ale mnie się podoba. A Wam?

Przychodnia

W medyczną machinę wpadam już drugi raz. Za pierwszym internistka uznała za stosowne, bym przed wizytą u niej nawiedził okulistę. Nawet panią doktor od oczu spotkałem naocznie, ale w rejestracji, właśnie gdy skończyła szychtę i udawała się w inne miejsce wymagające jej fachowej wiedzy. Była nawet miła, gotowa była mnie obsłużyć przy tejże rejestracji - niestety wymagałoby to przygotowania mojej karty, ale szacunek dla czasu pani doktor i wrodzona opieszałość obsługujących rejestrację pań w przygasłej bieli nie dawała nadziei na obsługę na cito.

Znokautowany odwiedziłem przychodnię kolejnego dnia. Przed gabinetem kłebiący się tłum. Ustaliłem, kto jest ostatni, by zająć należne mi miejce, które wbrew obiegowemu poglądowi nie czyniło mnie pierwszym. Szczęśliwie już po chwili pojawił się pan, który zapytał dokładnie o to samo:
- Kto ostatni do okulisty?
- Ja. - odpowiedziałem zgodnie z prawdą, bo tego się od kolejkowiczów wymaga.
- To ja będę stał za panem i niedługo wrócę. - Powiedział pan, po czym oddalił się w czeluści przychodni.
Chwilę póżniej nadszedł kolejny pan z pytaniem najbardziej standardowym dla kolejkowej rzeczywistości. Nadal byłem ostatni, choć moja pozycja była już zdecydowanie korzystniejsza.
- Ja jestem ostatni, - zakomunikowałem - ale za mną jest jeszcze jedna osoba - uściśliłem.
- To ja będę za tą osobą, co jest za panem - oznajmił delikwent.
- Postaram się zapamiętać - opowiedziałem nim bez słowa się oddalił.
- Czuję się jak punkt informacyjny - zagaiłem do siedzącej obok mnie dziewczyny. Niespecjalnie zareagowała, może nie zrozumiała dowcipu.
Pogrążyłem się w lekturze specjalnie na tę okazję zabranej książce.
- Juz jestem - obwieścił jeden z panów, którzy ufnie zarezerwowali sobie za mną kolejkę.
- Super - odparłem, kompletnie nie kojarząc, który to jest z tych dwóch. Pocieszające było to, że pytania kolejnych pacjentów znalazły już innego adresata.
Sam twardo czytałem książkę, z treści której kompletnie nic dla mnie nie wynikało. Zrezygnowany odłożyłem ją. Wokół mnie niewiele się zmieniło. Siedzieli ci sami ludzie, co poprzednio. Starsi i młodsi. Starsi ubrani adekwatnie do wieku, a młodsi nie inaczej. Niewygodna ławka męczyła mój kręgosłup. Wstałem. Piętro przychodni było jak odwrócona litera L. Krótszy bok w lewo - tam okulista - nie zdradzał przestrzeni budzącej zainteresowanie. Okupujący go tłum nie mniej zniechęcał. Dłuższy bok swą pustką bardziej zapraszał do penetracji. Odkryłem toalety dla personelu i pacjentów, ale tylko rodzaju żeńskiego. Kolejne gabinety okazywały się przestrzeniami ratującymi zrujnowane zdrowie ludzkie. Stomatolog, ginekolog, pokój służbowy. Dziwne było, że nie dobiegał z nich żaden dżwięk. Wiertło stomatologa milczało, a fotel ginekologa zapewne ział pustką. Nikt tam nie czekał.
Za to do pokoju koło okulisty wtargnął lokalny psycholog. Mimo zachęcająco otwartych drzwi nikt za nim nie wszedł. Nikt go o nic nie zapytał. W ogóle na nikim te otwarte drzwi nie wywarły wrażenia.
Wróciłem na ławkę. Patrzyłem na odmalowane kiedyś ściany, które zdążyły już się zakurzyć. Na nich pajęczyna poprowadzonych w różnych okresach przewodów. Te starsze beztrosko w swej nagości poprowadzone po ścianie, nowsze kołtuńsko schowane za platikowymi rynienkami. W rogu tablica z migoczącymi diodami sugerującymi pogłebioną łączność przychodni ze światem. Bez urazy, z mojej perspektywy łączności żadnej nie było. Nadal tkwiłem w zawieszeniu między gabinetem, do którego zdążałem i który stał się stałą mojej medycznej orbity, a zmiennym końcem kolejki, w której ludzi ubywało i przybywało całkowicie poza moją percepcją.
Gdy właśnie miałem wejść do celu mojej peregrynacji okazało się, że nie jestem jedynym, który swym straconym czasem na to zasłużył. Panie, które wpychały się do gabinetu razem ze mną, mnie i wszystkim wokół oznajmiły, że to ich godzina.
Musiałem im obwieścić, że to będzie ich ostatnia godzina, jeśli teraz ja nie wejdę na badanie. O dziwo przekonało to zarówno rzeczone, jak i panią doktor od oczu.

Badanie sprowadziło się zasadniczo do tego, żeby ustalić, że nie jestem niewidomy. Niesamowite, że musiało to zająć dwa dni.

poniedziałek, 7 października 2013

Pedofilia kleru, a związki partnerskie

List do Franciszka

Marcin K. skarży o odszkodowanie diecezję koszalińsko-kołobrzeską i parafię św. Wojciecha w Kołobrzegu. Jego sprawa tworzy precedens, bo oskarża instytucję, a nie tylko jej przedstawiciela. Obecnie 25-letni mężczyzna skarży Kościół Pedofilny o odszkodowanie za krzywdy jakich doznał jako 12-latek. NB skazany ksiądz do tej pory nie odbył kary... po prostu nie zgłosił się do więzienia. Sprawa ma pewne szanse powodzenia, bo czarni koleżkowie zboczeńca dobrze znali jego inklinacje... i nic nie zrobili.

Ale jak ja to wiążę ze związkami partnerskimi? Pomysł podsunął mi sam Marcin K.

Zboczeńcy w sutannach bronią wspólnego interesu zrzucając całą winę na swych pobratymców, którym się noga powinęła. Żadnej odpowiedzialności zbiorowej!

Z drugiej strony są przeciwnikami związków partnerskich. Nie w smak im związki partnerskie osób heteroseksualnych, bo uszczupliłoby to dochody czarnych ze ślubów, dodajmy niemałe dochody. Jeśli przyjąć, że takich ślubów jest w Polsce 130'000 rocznie, a za jeden pobożne owieczki muszą zapłacić przynajmniej 500zł, to mamy dochody na poziomie 65 milionów złotych rocznie. Dochodzą jeszcze przychody z kolędy, chrztów, pogrzebów i tacy. Jak nic jakieś 300 milionów złotych rocznie. Przy ok. 30'000 czarnych płci obojga, to ok. 10'000 na czarnego łba rocznie. Jest się o co bić.

Związki partnerskie osób tej samej płci są tylko hasłem dla czarnych. Szczęśliwie większość osób homoseksualnych, choć nie wszyscy, są wystarczająco wytrwali i trzymają się od czarnych na dystans. Temat stanowi jednak wygodny sztandar skutecznie zasłaniający rzeczywiste intencje. Czarni mają związki partnerskie osób homoseksualnych głeboko w swych czarnych... powiedzmy kieszeniach. Ale za to mogą "czarny lud" mamić wyimaginowanymi zagrożeniami.

Co łączy te sprawy? KRK domaga się uznawania winy za niegodne czyny tylko po stronie indywidualnego winowajcy, niezależnie od instytucji do której przynależy. Z drugiej strony ta pełna hipokryzji instytucja tworzy klimat zbiorowej odpowiedzialności za nie będące im w smak zmiany związane z formalnym, acz pozakościelnym regulowaniem własnych, prywatnych relacji.

Pedofilny ksiądz jest odpowiedzialny za swoje czyny samodzielnie. Homoseksualna para pragnąca sformalizować swój związek jest odpowiedzialna za demoralizację niemal całego polskiego społeczeństwa.

Taki kraj, tacy ludzie... może list do nowego juhasa Franciszka pomoże.

środa, 2 października 2013

Profesor

Stan Tymiński wciąż żyje

Zabawnie jest dzień po dniu słuchać profesorów. Jeden to Leszek Balcerowicz. Drugi...

Ten drugi studiował na zachodnich uczelniach i tamże uzyskiwał kolejno tytuły: BSc (Bachelor of Science), MA (Master of Arts) i MSc (Master of Science). Po polskiemu to licencjat, magister i... jeszcze raz magister (bo zasadniczo chodzi o dwa różne kierunki, stąd MA i MSc). Nigdy nie uzyskał nawet tytułu doktora i o żadnej habilitacji nigdy nie było mowy, ale wszyscy zwracają się do niego per "profesorze", bo na jakiejś prywatnej uczelni nadano mu ten tytuł w konwencji amerykańskiej. Identyczny tytuł każda (!) uczelnia mogłaby nadać Lechowi "nigdy nie przeczytałem żadnej książki" Wałęsie w zakresie wykładów "Teoria i praktyka przeskakiwania przez mur". Prostymi słowy ów profesor jest po prostu "wykładowcą".

Zabawne, że ów wykładowca, zwany dla niepoznaki profesorem, jest chwilowo również ministrem.

Z tej pozycji poucza profesorów, zaś media podtrzymują mniemanie, że "wykładowca-minister" równy "profesorom"... i to nie tym smoleńskim. Swoją drogą "profesor smoleński" też ładnie brzmi.

O kim mowa każdy się domyślił: Jan Antony Vincent-Rostowski, w rządzie Tuska znany pod ksywą Jacek Rostowski (link do sprawdzenia na wiki). Taki Stanisław Tymiński vel Stan Tymiński anno domini 2013. Kto to Stan Tymiński? Ależ krótka ta pamięć!