Nobel
Tegoroczną laureatką literackiego Nobla została Alice Munro - mistrzyni opowiadań. Niestety nie czytałem żadnego. Z opowiadań największe wrażenie zrobiło na mnie 16 stron "Brokeback Mountain" Annie Proulx, a jeszcze większe wrażenie wywarł na mnie film Anga Lee. Przetworzenie kulkunastu stron w pełnokrwisty film to szczyt szczytów.
Przypadkiem znalazłem opowiadanko napisane kilka miesięcy temu, a popełnione przeze mnie osobiście. Absolutnie nie jest warte Nobla, ale mnie się podoba. A Wam?
Przychodnia
W medyczną machinę wpadam już drugi raz. Za pierwszym internistka uznała za stosowne, bym przed wizytą u niej nawiedził okulistę. Nawet panią doktor od oczu spotkałem naocznie, ale w rejestracji, właśnie gdy skończyła szychtę i udawała się w inne miejsce wymagające jej fachowej wiedzy. Była nawet miła, gotowa była mnie obsłużyć przy tejże rejestracji - niestety wymagałoby to przygotowania mojej karty, ale szacunek dla czasu pani doktor i wrodzona opieszałość obsługujących rejestrację pań w przygasłej bieli nie dawała nadziei na obsługę na cito.
Znokautowany odwiedziłem przychodnię kolejnego dnia. Przed gabinetem kłebiący się tłum. Ustaliłem, kto jest ostatni, by zająć należne mi miejce, które wbrew obiegowemu poglądowi nie czyniło mnie pierwszym. Szczęśliwie już po chwili pojawił się pan, który zapytał dokładnie o to samo:
- Kto ostatni do okulisty?
- Ja. - odpowiedziałem zgodnie z prawdą, bo tego się od kolejkowiczów wymaga.
- To ja będę stał za panem i niedługo wrócę. - Powiedział pan, po czym oddalił się w czeluści przychodni.
Chwilę póżniej nadszedł kolejny pan z pytaniem najbardziej standardowym dla kolejkowej rzeczywistości. Nadal byłem ostatni, choć moja pozycja była już zdecydowanie korzystniejsza.
- Ja jestem ostatni, - zakomunikowałem - ale za mną jest jeszcze jedna osoba - uściśliłem.
- To ja będę za tą osobą, co jest za panem - oznajmił delikwent.
- Postaram się zapamiętać - opowiedziałem nim bez słowa się oddalił.
- Czuję się jak punkt informacyjny - zagaiłem do siedzącej obok mnie dziewczyny. Niespecjalnie zareagowała, może nie zrozumiała dowcipu.
Pogrążyłem się w lekturze specjalnie na tę okazję zabranej książce.
- Juz jestem - obwieścił jeden z panów, którzy ufnie zarezerwowali sobie za mną kolejkę.
- Super - odparłem, kompletnie nie kojarząc, który to jest z tych dwóch. Pocieszające było to, że pytania kolejnych pacjentów znalazły już innego adresata.
Sam twardo czytałem książkę, z treści której kompletnie nic dla mnie nie wynikało. Zrezygnowany odłożyłem ją. Wokół mnie niewiele się zmieniło. Siedzieli ci sami ludzie, co poprzednio. Starsi i młodsi. Starsi ubrani adekwatnie do wieku, a młodsi nie inaczej. Niewygodna ławka męczyła mój kręgosłup. Wstałem. Piętro przychodni było jak odwrócona litera L. Krótszy bok w lewo - tam okulista - nie zdradzał przestrzeni budzącej zainteresowanie. Okupujący go tłum nie mniej zniechęcał. Dłuższy bok swą pustką bardziej zapraszał do penetracji. Odkryłem toalety dla personelu i pacjentów, ale tylko rodzaju żeńskiego. Kolejne gabinety okazywały się przestrzeniami ratującymi zrujnowane zdrowie ludzkie. Stomatolog, ginekolog, pokój służbowy. Dziwne było, że nie dobiegał z nich żaden dżwięk. Wiertło stomatologa milczało, a fotel ginekologa zapewne ział pustką. Nikt tam nie czekał.
Za to do pokoju koło okulisty wtargnął lokalny psycholog. Mimo zachęcająco otwartych drzwi nikt za nim nie wszedł. Nikt go o nic nie zapytał. W ogóle na nikim te otwarte drzwi nie wywarły wrażenia.
Wróciłem na ławkę. Patrzyłem na odmalowane kiedyś ściany, które zdążyły już się zakurzyć. Na nich pajęczyna poprowadzonych w różnych okresach przewodów. Te starsze beztrosko w swej nagości poprowadzone po ścianie, nowsze kołtuńsko schowane za platikowymi rynienkami. W rogu tablica z migoczącymi diodami sugerującymi pogłebioną łączność przychodni ze światem. Bez urazy, z mojej perspektywy łączności żadnej nie było. Nadal tkwiłem w zawieszeniu między gabinetem, do którego zdążałem i który stał się stałą mojej medycznej orbity, a zmiennym końcem kolejki, w której ludzi ubywało i przybywało całkowicie poza moją percepcją.
Gdy właśnie miałem wejść do celu mojej peregrynacji okazało się, że nie jestem jedynym, który swym straconym czasem na to zasłużył. Panie, które wpychały się do gabinetu razem ze mną, mnie i wszystkim wokół oznajmiły, że to ich godzina.
Musiałem im obwieścić, że to będzie ich ostatnia godzina, jeśli teraz ja nie wejdę na badanie. O dziwo przekonało to zarówno rzeczone, jak i panią doktor od oczu.
Badanie sprowadziło się zasadniczo do tego, żeby ustalić, że nie jestem niewidomy. Niesamowite, że musiało to zająć dwa dni.