czwartek, 28 kwietnia 2011

Prywatne imprezy gejowskie kwietnia

Towarzysko po czterokroć

Urodziny Ciastka

Zaczęło się od urodzin Ciastka na obrzeżach cywilizacji. Mieszkanie odmalowane i wysprzatane na tę okoliczność. Tłumu wprawdzie nie było, ale za to można było zobaczyć inne twarze niż zazwyczaj. Ciastko zaprosił też kobiety w liczbie sztuk dwóch, co było dosyć zaskakujące. Ale też "kobieta największą przyjaciółką geja", od czego wyjątkiem jest Gejowski, któremu własna kobiecość całkowicie wystarcza i konkurencji nie toleruje. Nowopoznani u Ciastka byli bardzo męscy, i to tak do bólu nawet, a jeden zdaje się jakiejś agresji nawet dostał; nie do końca wiem jednak o co chodziło. Były pyszne tartinki i sałatka, tort urodzinowy o kolorystyce prosto z fabryki chemikaliów (o dziwo nie świecił) i danie na ciepło: połączenie wołowiny z ogórkami konserwowymi, którego przeżuwanie trochę obniżyło intensywność konwersacji. Niestety Ciastko nie przygotował oprawy muzycznej, więc tańców nie było. Trochę szkoda, bo parkiet aż prosił się o mocne udeptanie.

Ze znanych byli: Metka, Gwiazda, Gejowski (sam!), Xell, Jakiś, Raand i Ego, o Ja-Kubie jako współgospodarzu nie wspominając.


U Metki i Gwiazdy 1

Metka i Gwiazda także podjęli swoich znajomych na odległej orbicie miasta (gdzie przebywali celem dokarmiania futrzaków) na przeuroczym garden party z grilem. Najcieplej nie było niestety. Strasznie długo czekaliśmy na Xella, któren to wdał się niemal w bójkę z jakimś debilem, który zastawił jego samochód swoim. Mimo ad hoc przygotowanej imprezy żarcia (i to dobrego żarcia) było w bród. Jednak nie mogę pojąć czemu tylko ja jadłem krewetki. Dziewczyny, odwagi, to nie są robaki! Po zjedzeniu wszystkiego skryliśmy się przy kominku. Syci i trzeźwi (wszyscy zmotoryzowani) odbyliśmy przeuroczą pogawędkę, której tematem był między innymi jeden nasz znajomy przeżywający ciężkie chwile. Spotkanie przy kominku, to jednak coś zupełnie innego niż przy stole.

Dotarli: Ego, Raand, Fioletowy, Gejowski, Xell, Marcysia, Sylwia.


Jajeczko 2011 (wersja mini)

Miałem nadzieję na zorganizowanie większej imprezy, ale zaproszeni zbyt długo ociągali się z potwierdzeniem przybycia. RSVP niby każdy wie, co znaczy, ale jak przychodzi, co do czego, to się gubią. Wysłałem smsy, zapraszałem przez inne media, napisałem nawet stronę informacyjną... nie pomogło. Liczyłem na spotkanie z ludźmi, których nie widziałem od ostatniego jajeczka, ale widać mieli inne plany. W końcu stwierdziłem, że OK zaryzykuję i zrobię imprezę w domu. Ryzyko polegało na tym, że świeżo wyremontowana norka nie nadaje się na takie imprezy jak drzewiej. Im więcej luda, tym większa szansa na zdarzenia niekontrolowane, a nie zamierzałem po imprezie odgruzowywać mieszkania. Zaprosiłem więc tylko tych, którzy zaangażowali się w ideę Jajeczka i albo odpowiedzieli na moje wezwanie w odpowiednim czasie, albo wręcz się o to upomnieli wcześniej. Było więc kameralnie, bo tylko w gronie 20 osób, mnie i Jakisia wliczając.

Kaczka utracił nimb posiadacza najtwardszych jaj na rzecz Krowy Morskiej. Walka była zajadła, skorupki, a i spore części jajek zaściełały podłogę, w zadziwiająco wielu przypadkach pojedynki kończyły się rozbiciem obu jaj. Przy okazji: widziałem program o zwyczajach wielkanocnych; takie tłuczenie się jajkami nazywało się kiedyś "walatka" lub "na wybitki".

Potłukł się tylko jeden kieliszek, a i tak odłamki zostały rozniesione po całym mieszkaniu - tego się najbardziej bałem, ale skończyło się dobrze.

Jakisiowe sałatki jajeczne cieszyły się sporym wzięciem, a jego smalec zszedł w całości - oj wyposzczone były cooleżanki strasznie. Niestety zapomniałem, że był też nagotowany barszcz czerwony i dopiero w końcówce imprezy wziąłem się za częstowanie. W efekcie jemy z Jakisiem ten barszcz do dziś i jeszcze zostało.

Wszystko było przygotowane na wariackich papierach i nie zdążyłem przygotować oprawy muzycznej, ale wyratował mnie Gejowski. Nie prosiłem go, nie wspominałem nawet, ale to dzięki jego zapobiegliwości goście mieli przy czym tańczyć. Dzięki wielkie!

Dodatkowych atrakcji w postaci gier i zabaw nie było, ale i tak mam nadzieję, że wieczór był udany.

Ciekawe wejście miał Raand, cały w motocyklowym kombinezonie. Pod domem młodzieńcy hetero z troską poinformowali go, że "na górze bawią się pedały"... tylko nie wiem, co im odpowiedział i jak nisko im szczęki opadły. Ale podobno zastanawiali się, czy się nie wprosić.

Wespół z Jakisiem gościłem następujące indywidua: ZPP, Fioletowy, Miszal, Ego, Raand, Gejowski, Hiszpan, Kaczka, Krowa Morska, Szparka, Ciastko, Ja-Kub, Xell, Metka, Szparka, Skorek, Bluszcz, Nasus.


U Metki i Gwiazdy 2

Chłopcy się rozbawili i ostatni dzień świąt wielkomocznych spędziliśmy gromadnie u nich. Tym razem było ciasto zamiast grilla i wódka zamiast soczków. Zaczęło się niewinnie od rzucania okiem na film o Wiliamie i Kate. Już nie wiem dlaczego znienacka zeszło na politykę i poszło na noże. Metka prezentował swoje przemyślenia, ja i Jakiś wręcz przeciwne, tonował Xell, Bluszcz wtrącał uwagi, Gejowski, co niezwykłe, siedział cicho, Gwiazda był nie wiedzieć czemu zadowolony, a Raand i Ego się nudzili.

Metka dosyć szokował usprawiedliwianiem PRLowskiego systemu, jego rządzących i ich działań. Ja i Jakiś – pewno jako najlepiej pamiętający te czasy – absolutnie nie mogliśmy się na to zgodzić. Metka nie widział problemu w monopartyjnojści PRLu i zdaje się nie dostrzegać walorów dzisiejszej konkurencji o władzę. Wszyscy nie do końca jesteśmy zadowoleniu z systemu w jakim żyjemy. Ale żyjemy w nim. Xell porównał to do mentalnego więzienia jakie tworzymy, każdy na swoją miarę. Brakowi zainteresowania u Raanda i Ego nie dziwię się; kiedy codziennie oddycha się wolnością i ma ona tylko jeden zapach, przestaje być czymś niezwykłym, wartym rozważań.

Gejowski jak się okazało milczał, bo nie chciał brać udziału w, jak to określił, „kłótni pijanych cioturzyc”. Pizda głupia, mógł się podzielić swym trzeźwym osądem i może przystopowałby Metkę w jego nieprzemyślanych i, z mojego punktu widzenia, zakłamanych poglądach. Tylko bez dyskusji tu na blogu, zostawmy to na kolejne spotkanie. Wieczór był intensywny i wart takiego spędzenia czasu.

wtorek, 26 kwietnia 2011

Moja córka jest lesbijką

Za kogo mnie pani bierze?

Żadnego geja, czy lesbijki to nie zainteresuje, ale są tacy, którzy powinni to przeczytać: "Moja córka jest lesbijką".

Świetny jest fragment: Pierwszą walentynkę Lucy narysowała dla koleżanki. Zadzwoniłam do jej matki, żeby zapytać, czy nie ma nic przeciwko temu, by jej siedmioletnia córka dostała dowód miłości od innej dziewczynki. Matka była oburzona. "Jak może pani o to pytać? A niby czemu miałabym mieć coś przeciwko? Za kogo mnie pani bierze?". 

Ale to Wielka Brytania; tam niezrozumienie dla spraw orientacji seksualnej, to obciach, dowód niskiej kultury i wykształcenia. U nas, to jednak wciąż norma.

Homofobia (postawa społeczna charakteryzująca się uprzedzeniem, nienawiścią i wrogością wobec przedstawicieli mniejszości seksualnych), to się leczy!

Gwalt na mężczyźnie w Łodzi

Piłeś? Dasz dupy!

Aktualizacja nr 1
Jak się okazało pokrzywdzonym był dziewiętnastolatek. Zapewne drobnej budowy, skoro większy facet potrafił go obezwładnić. Pierwsza wiadomość nie mówiła o tak młodym człowieku. Teraz mi przykro. Może i rozpala nas myśl o gwałcie, jednak gwałt to zdecydowanie nie to. Wyobraźcie sobie gwałt w takiej postaci w jakiej byście nigdy nie chcieli by się odbył i tą miarą zmierzcie traumę tego chłopaka. Jest w tym wszystkim jakaś tajemnica, chłopak plącze się w zeznaniach; może dał się na coś namówić za pieniądze, a potem sytuacja wymknęła się spod kontroli. Na pewno zyskaliśmy kolejnych homofobów przekonanych o swojej racji.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Rano dzwoni Metka i uszom własnym nie wierzę: poszukiwany obecnie sprawca zgwałcił w biały dzień oczekującego na tramwaj mężczyznę. Tu  więcej lub tu. Człowiek chodzi po mieście od lat i nigdy nic, a tu coś takiego.

Z opisu sprawa jest trochę dziwna. "Napastnik częściowo obnażył siebie i pokrzywdzonego dotykając narządów płciowych...". Mam wrażenie, że ofiara albo była mocno pijana, bo jakoś nie wyobrażam sobie dobrowolności w obnażaniu, albo klimat ofierze pasował. Ponadto sprawca musiał być mocno zdesperowany, albo ofiara nieziemsko atrakcyjna.

Ciekawie musiało wyglądać zgłoszenie zdarzenia:
- Dzień dobry, chciałbym zgłosić gwałt - sucho powiedział mężczyzna stojący za kontuarem.
- Kto jest ofiarą? - rzeczowo zapytał dyżurny.
- Ja. - odpowiedział postawny mężczyzna.
- Zna pan sprawcę? - drąży temat nieco zszokowany dyżurny.
- Nie, zaczepił mnie na przystanku, a potem wydymał na podwórku. Ale mogę go opisać ze szczegółami. - zadeklarował zgwałcony wyraźnie ucieszony wzbudzonym zainteresowaniem.

W Łodzi padł blady strach na heteroseksualnych mężczyzn.

czwartek, 14 kwietnia 2011

Moda męska 2011

Kolejny Jacykow

Nasza lokalna gwiazda mody - Gejowski - pokazuje się ostatnio w strojach budzących najwyżej refleksję nad kondycją ludzką w dobie ubywających ziarenek w klepsydrze. A na blogu zarzucił całkowicie swe niegdyś barwne historiozoficzne rozważania o modzie, które uważał za futurystyczne. Ten brak można uzupełnić. Serfując po blogach wskazywanych przez blogowych współżeglarzy trafiłem na blog Mr. Vintage

Facet wyglądu modela nie ma, choć sądząc po zdjęciach tak się czuje... chwała mu za to. Zdjęcia też mu robi jakiś złośliwiec raczej, bo gorzej oświetlonych i skomponowanych (zdjęcie z latarnią wkomponowaną w głowę, sic!) w stogu siana się nie znajdzie. Ale... zaczął blogować w mniej więcej tym samym czasie co ja (listopad 2009), a dziś ma już 198 obserwatorów (ja tylko siedmiu). Orientację w modzie widać, że ma. Kasy też na to nie żałuje. Z braku laku... powzorujcie się http://mr-vintage.blogspot.com.

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Kto nie ma, nie placi, Dario Fo, Piotr Bikont, Teatr Nowy

„Łódź idzie na dno”



Od lewej: Katarzyna Żuk, Mateusz Janicki, 
Sławomir Sulej, Mirosława Olbińska,

Swoją karierę w Teatrze Nowym Zdzisław Jaskuła zaczynał spektaklem Dario Fo "Śmieciarz, dziwka, złodziej, jego żona, człowiek we fraku i jego kochanka" w reżyserii Piotra Bikonta w 1998 roku. Po 13 latach Jaskuła (ponownie dyrektor) powraca z tym autorem i tym samym reżyserem na deski swojego teatru. Niestety w repertuarze teatru nadal tkwią ramoty „Diabli mnie biorą” i „Przyjazne dusze”, ale oby ten spektakl był jaskółką ciekawych wydarzeń w teatrze... i byle nie skończyło się jakimś „Faustem”.

Przywołałem te niby zabawne ramoty, bo „Kto nie ma, nie płaci” oferuje inny, bardziej mi bliski rodzaj humoru. Bohaterowie w obliczu podwyżek (jakże na czasie!) odrzucają przykazania, normy prawne, redefiniują własną uczciwość. Kury domowe grabią supermarket, robotnicy dowiadują się, że stracą pracę i okazja czyni z nich złodziei. W komedii pomyłek żadna ze stron nie chce się przyznać do przejścia na ciemną stronę. Wrogami stają się przedstawiciele prawa.

Przez pierwszy akt, co chwila płakałem ze śmiechu. Drugi stracił tempo i trochę szkoda. Brylowała Mirosława Olbińska. Sławomir Sulej według mnie grał na pół gwizdka i nie jest to pierwszy raz, gdy tak odbieram tego aktora. Pozostali aktorzy raczej tworzyli tło. Realistyczna scenografia (kuchenka, lodówka, wersalka) kłóciła mi się trochę z teatralnymi gestami (podnoszenie i jedzenie nieistniejących oliwek). Interesujące kostiumy stworzyła Zuzanna Markiewicz (na premierze ubrana tak charakterystycznie, że od razu widać, że zajmuje się kostiumami); paltocik Mateusza Janickiego, to nawet chętnie bym założył. Własne piosenki nawiązujące do treści sztuki śpiewał łódzki bard Jacek Bieleński. 

W tekście trafił się taki rodzynek jak „Łódź idzie na dno”. Publiczność tę kwestię nagrodziła hucznymi brawami. Podobnie (cytuję z pamięci) „Co za okropna pogoda! Rząd jest wszystkiemu winien!”. Bo choć możemy się pośmiać, to w życiu wcale tak wesoło nie jest. Również nam, Polakom i łodzianom. POrażka zawiodła pokładane nadzieje, Pani Zdanowska otoczyła się wianuszkiem ludzi typu BMW (chyba wzorem Pani Kluzik-Roztkowskiej muszę przeprosić wszystkich, których namówiłem do głosowania na tą panią), ceny benzyny i żywności rosną. W Afryce ludzie zbuntowali się przeciwko dyktatorom, czy w Europie puszczą normy społeczne?  

Do zobaczenia... koniecznie.

sobota, 9 kwietnia 2011

Filmy widziane, filmy zapowiadane, filharmonia

Misz-masz

„House Of Boys”
Jakiś czas temu w kilka osób (Xell, Gejowski, Raand, Ego oraz Nasus [nowa postać, może zagości na dłużej]) udaliśmy się do kina Charlie na film „House Of Boys”. Film nas nie zachwycił (era wczesnego AIDS: chłopiec ucieka z domu, zatrudnia się w cioto-burdelu, zakochuje w koledze, któren to później umiera na AIDS – bardzo długo umiera), ale fajne było to, że cała sala była nasza i w trakcie można było sobie gadać do woli, komentując filmowe scenki.

"Kochanek Czerwonej Gwiazdy", autor: Witold Jabłoński
W środę na wieczór autorski stawiło się kilka osób ze "środowiska". Było nawet tłumnie, naliczyłem 30 osób. Stawili się między innymi Metka, spóźnił się jak zwykle Gejowski, dotarł Nasus i co ciekawe był też Homofob. Wieczór był interesujący. Mnie szczególnie ujął fragment wypowiedzi Jabłońskiego o języku opisu stosunku płciowego. Że jest albo rynsztokowy, albo medyczny, brak czegoś po środku. Ciekawe by było gdyby zadać dzieciom w liceum zadanie pt."Opisz znanym ci językiem penetrację analną". "Język", "penetracja analna" - już to brzmi dwuznacznie. Pytanie od publiczności było jedno. Właściwie to nie pytanie, lecz wyraz oczekiwań jednego z obecnych. Mianowicie, że Jabłoński byłby(!) dobrym pisarzem, gdyby oderwał się od tematyki gejowskiej. Wyjaśnienia Jabłońskiego pytający zlekceważył. Nie pozostaje nic innego jak zachęcić Autora do twórczości lesbijskiej, coby zaspokoić niektórych spragnionych innych rozrywek czytelników.

„Bańka mydlana”
Zapuściłem informacje o przeglądzie filmów LGBT w kinie Cytryna, ale jakoś przeszło to bez echa wśród znajomych. Malotraktorem dał się zachęcić, ale niestety nie znamy się, więc mimo że na sali był, to nie było szans, żebyśmy się spiknęli. W piątek na jakiś seans wybierał się do Cytryny Gejowski, ale nie wiem, czy dotarł.
„Bańka mydlana” mimo pewnych niedociągnięć (niepotrzebnie blisko dwugodzinny, porwane wątki), lekkiego oderwania od rzeczywistości (koniec jest mocny, ale niewiarygodny) i słabego pogłębienia psychologicznego (postaci nazbyt marionetkowe) wart obejrzenia. Żyd zakochuje się w Palestyńczyku z wzajemnością, w tle scenki z Tel Avivu i Nablusu, młodzi przeciwko agresji, a na koniec bańka pęka z hukiem.

C. M. Von Weber - Uwertura Der Beherrscher der Geister (Władca Duchów) op. 27
J. Brahms – Koncert skrzypcowy D-dur op. 77
P. Czajkowski – V Symfonia e-moll op. 64
W piątek Jakiś wyciągnął mnie do łódzkiej filharmonii. Uwertura Von Webera była miałka, Brahms był dla mnie bez seksu, a Czajkowski jak zwykle histeryczny. To nie był mój dzień na słuchanie muzyki. Partię solową w koncercie Brahmsa grał na Stradivariusie Ormianin Hrachya Avanesian – aż się spocił ;)

„Erratum”, reżyseria i scenariusz: Marek Lechki, w roli głównej Tomasz Kot
Podobno bardzo dobre i warte obejrzenia.

„Czarne słońce”, reżyseria: Krzysztof Zanussi
Idź, a zanudździ cię na śmierć. Podobno fatalne dialogi, niespójna fabuła, niekonsekwencje, sztuczni bohaterowie.  

„Niepokonani” reżyseria: Peter Weir, w rolach głównych: Ed Harris, Colin Farrell
Film edukacyjnie potrzebny dla zachodnich europejczyków; my możemy sobie darować.

wtorek, 5 kwietnia 2011

Przegląd filmów LGBT w Lodzi

Do przyjaciół Gejów

fot. http://www.independent.pl

Poniżej lista filmów do obejrzenia w ramach przeglądu (za http://kobiety-kobietom.com)

ŁÓDŹ, Kino Cytryna
www.kinocytryna.pl

4 kwietnia (poniedziałek)
19:30. DZIECI BOGA (Children of God), 104 min, Bahamy 2010, dramat, GB, NOWOŚĆ

5 kwietnia (wtorek)
19:30. NIE POTRAFIĘ INACZEJ (I Can't Think Straight), 80 min, UK 2008, komedia, dramat, LB

6 kwietnia (środa)
19:30. BRATERSTWO (Broderskab/Brotherhood), 90 min, Dania 2009, dramat, GB, NOWOŚĆ

7 kwietnia (czwartek)
19:30. BAŃKA MYDLANA (The Bubble/Ha-Buah), 114 min, Izrael 2006, dramat, GB

8 kwietnia (piątek)
19:30. BUFOROWANIE (Buffering), 84 min, UK 2011, komedia, GB, NOWOŚĆ
Europejska premiera filmu.

9 kwietnia (sobota)
19:30. 80 DNI (80 egunean), 105 min, Kraj Basków 2010, komedia, dramat, LGBT, NOWOŚĆ
Pokaz przedpremierowy filmu.
Ogólnopolska premiera 15 kwietnia 2011 r.

Cena biletu filmu otwarcia "Pod prąd" i filmu zamknięcia "Faceci, z którymi spałam": 25 zł
Pozostałe filmy, cena biletu: 19 zł
Przy zakupie karnetu 5 biletów, cena jednego biletu: 15 zł
Karnet nie dotyczy filmów otwarcia: "Pod prąd" i zamknięcia "Faceci, z którymi spałam".
MIEJSCA NUMEROWANE

Informuję, bo mam wrażenie, że moi drodzy znajomi nie bardzo wiedzą, co się w mieście dzieje, a jeszcze gorzej jest z uczestniczeniem w tych wydarzeniach. Kino Cytryna do najrozkoszniejszych nie należy i ceny są trochę moim zdaniem wygórowane, ale na  "The Bubble/Ha-Buah" (Bańka mydlana") (czwartek) bym poszedł. W Łodzi nie będzie niestety brazylijskiego filmu "Do Começo ao Fim" ("Od początku do końca"). Opisy tu.

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Cinema Mundi, Claudia Cardinale

Homo-kino bezpłatnie

Z Łodzi wybył Camerimage i to wolne miejsce wypełnił festiwal Philips Cinema Mundi im. Zygmunta Kałużyńskiego. Twarzą festiwalu jest Tomasz Raczek, a atrakcją została Claudia Cardinale. Intencją festiwalu jest przyznanie nagrody dla najlepszego krytyka filmowego. W ramach festiwalu (cytuję) „będziemy mogli spotkać wybitne postacie światowego kina: reżyserów, aktorów, operatorów, krytyków filmowych prezentujących własne dokonania lub uświetniających swoją obecnością prezentowane produkcje filmowe” oraz obejrzeć „40 najlepszych nieanglojęzycznych filmów fabularnych 2010 roku, nominowanych do Oscara”, co ważne bezpłatnie.

Cyrku objazdowego z udziałem CC nie widziałem. Filmów było 35 (choć zależy jak liczyć, „Nóż w wodzie”, „Panny z wilka”, „Człowiek z żelaza” czy „Lampart” z 2010 roku nie są). I tak sporo. Filmy były wyświetlane w kinach Cytryna, Bałtyk, Silver Screen oraz w Muzeum Kinematografii. Niestety różne filmy wyświetlane były jednocześnie więc trzeba było dokonać wyboru.

Z Jakisiem obejrzeliśmy tylko dwa: „Nić” („Le fil”) i „Zabiłem moją matkę” („J'ai tué ma mère”) oba z 2009, ale może premiery miały w 2010. Pierwszy z filmów jak się okazało Metka ma na DVD. Scenariusz jest kompletnie z czapy, romans Tunezyjczyka z nizin, który do Tunezji powrócił z pół-Tunezyjczykiem z wyżyn. Niestety, film mnie nie porwał.

Za to drugi był świetny. Ponarzekam jedynie, że o dobre 15 minut za długi. Jest to debiut Xaviera Dolana (rocznik 1989 !!!), do którego napisał scenariusz, wyreżyserował, sam zagrał główną rolę, a nawet był sobie producentem. Film jest autobiograficzny i coming-outowy, choć homoseksualizm głównego bohatera jest wątkiem całkowicie pobocznym. W sumie tak właśnie powinno być, to ciągłe walenie pedalstwem po oczach robi się już trochę nudne. Kolejny film Dolana „Wyśnione miłości” („Les Amours imaginaires”) jest podobno jeszcze lepszy.

piątek, 1 kwietnia 2011

Poznasz przystojnego bruneta, Woody Allen, Anthony Hopkins, Antonio Banderas

Lepsze wrogiem dobrego

Jakoś do kina nie zaglądałem ostatnio, to zaprosiłem Jakisia na ostatni film Woody Allena „Poznasz przystojnego bruneta” („You Will Meet a Tall Dark Stranger”).

Nie wiem czemu z polskiego tytułu wywalili „wysokiego” (tall). Nie każdy brunet jest przecież wysoki, a jeśli jest, to tym bardziej jest pożądany, n'est-ce pas? A propos pożądany, wszyscy bohaterowie pożądają czegoś nowego, odmiennego od tego, co już mają. Anthony Hopkins znajduje jurną samicę, która ma mu dać syna; jego porzucona była żona Gemma Jones ze strachu przed samotną starością oraz w totalnej naiwności i nadziei oddaje się w ręce wróżki-szarlatanki; ich córka Naomi Watts znajduje swój ideał successful mana w osobie Antonio Banderasa, a jej mąż Josh Brolin wreszcie trafia na swoją muzę - Freidę Pinto.  

W tle miałem nadzieję pooglądać znajome miejsca z Londynu, ale się zawiodłem. Dużą natomiast przyjemność sprawiało mi słuchanie brytyjskiego akcentu bohaterów, w tym Hopkinsa. Film jest Allenowski do bólu, ale też po to właśnie na Woody'ego Allena się chodzi. Jego świetne teksty dodają smaku. I tym razem jest to smak bardzo gorzki.

Nowe wybory bohaterów przyniosły tylko nowe rozczarowania. O wiele głębsze od dotychczasowych, bo wiązali z nimi znacznie większe nadzieje. Co więcej, nie da się już cofnąć czasu i wrócić w stare koleiny; żona Hopkinsa na jego propozycję powrotu do siebie mówi „I've moved on!”. I tylko ona porzucona, ze swoją naiwną wiarą wychodzi z tej bitwy obronną ręką. Wstrząsająca jest jej rozmowa z córką, gdy córka chce od matki pieniędzy, a matka odmawia zasłaniając się dobrem ich wszystkich oraz układem planet.  

Jeśli jest dobrze, chcemy by było jeszcze lepiej. Truizm, stanowiący istotę człowieka, który sam sobie gotów jest wyrządzić krzywdę w imię marzeń o lepszym.