Fot. Teatr Wielki w Łodzi |
Dobór repertuaru trzeba przyznać niebanalny, a zakończenie arią z “Anny Boleyn” (Joanna Woś), która na scenie Teatru Wielkiego nigdy nie zagościła, niosące nadzieję.
Pierwsza część miała trochę charakter prezentacyjny. Można było poznać nieco dłużące się fragmenty z CV łódzkich solistów oraz ich kondycję wokalną. Niestety “popisy” Krzysztofa Marciniaka, który zastąpił wymienianego na afiszach Krzysztofa Bednarka i nowych nabytków opery sopranów Aleksandry Novina-Chacińskiej i Anny Wiśniewskiej-Schoppa nie wzbudziły entuzjazmu publiczności. Marciniak śpiewał rozkołysanym głosem, Novina-Chacińska histerycznym i ordynarnym, a Wiśniewska-Schoppa za nisko. Do tego Ruben Silva popisał się tempem żółwia z Galapagos, a nie południowo-amerykańskiej Boliwii.
Szczęście, że wciąż w świetnej kondycji są Bernadetta Grabias, Joanna Woś, Monika Cichocka, Agnieszka Makówka i Dorota Wójcik. Ta ostatnia wciąż kojarzy mi się ze śpiewem peronowym niestety – jak można było sobie tak wizerunek zszargać! Makówka szokowała fryzurą na pankówę. Zastanawiające, że wyglądała na 10 lat młodszą od Grabias, której głowę zdobił fryz na babcię, choć jako żywo proporcje wiekowe między solistkami są odwrotne. Aktorsko najwyraźniej zaprezentowała się Cichocka. Aż przyjemnie było popatrzeć. A największe owacje jak zwykle zebrała doskonała Woś.
Z panów ujął mnie w pasie i nie tylko Patryk Rymanowski. Ileż aktorskiej swady w partii Leporella z Don Giovanniego! Grzegorz Szostak wyciskał swym śpiewem łzy, a Zenon Kowalski ujmował talentem.
Panowie ubrani bez szału, ale panie wspaniale. Jedność stylu, dopasowanie do osobowości postaci, a jednocześnie uwzględnienie, że to “tylko” koncert. Cichocka (na niebiesko) i Makówka (w dziwnym spodnium) świetnie wykorzystały kostiumy w swoich ariach. Chapeau bas za kostiumy dla Marii Balcerek.
Dodam jeszcze, że wprowadzona do formuły koncertu lekka reżyseria występów (lekka, ale na tyle wyraźna, że nie siedzi się jak na castingu śpiewaków) oraz ciekawa, jakby nawiązująca do zbliżających się przeobrażeń teatru scenografia (nity; też dzieło Balcerek) dopełniały całości.
Kto nie był i być nie może niech żałuje.
Zgadzam sie w 100%!!! Woś jak zwykle znakomita, bez jakichkolwiek zastrzeń, perfekcja wykonania i elegancji :) W drugi dzien swiat zrobie sobie powtorke z rozrywki :) Niestety znowu "oberwalo" mi sie po uszach, jakis tzw. meloman, wrzeszczal mi nad glową "brawo"!!! Musze pomyslec o emigracji z drugiego rzedu..... :/
OdpowiedzUsuń2pac-drap: Drugi rząd? No, no, no ;) Ale proszę się ze mną trochę nie zgadzać, bo pola do dyskusji brakuje ;)
OdpowiedzUsuń@Pac-drap: Dlaczego tak zwany meloman? Bo krzyczał "brawo"?
OdpowiedzUsuńKiedy krzyczał? Kiedy trzeba było gwizdać?
Wybacz, juz nie bede..... A wiec uwazam ze Woś zaspiewala fatalnie a te dwa nowe nabytki byly znakomite !! Jak ktos wrzeszczy mi brawo po wystepach miedzy innymi ww. nabytków to mam prawo podejrzewac ze cos jest nie tak :)
OdpowiedzUsuń