Lowelas z XL
Pamiętam jak lata temu, zgłębiałem na pianinie u stryja tajniki Eine Kleine Nachtmusik. Okazałem się absolutnym beztalenciem. Wolfgang Amadeusz Mozart (1756-1791) miał i talent i absolutną swobodę tworzenia. Swoje 35 lat życia wykorzystał po prostu koncertowo. “Don Giovanni” to jedna z najsłynniejszych oper Mozarta, a że w Warszawie śpiewa i Mariusz Kwiecień i Joanna Woś, to Jakiś nie pozostawił mi wyboru. Towarzyszyli nam Papageno i Papagena.
Pierwsza część mnie wynudziła. Don Giovanni (Mariusz Kwiecień, baryton) w sklerotycznym tempie nadawanym przez dyrygującego Fridricha Haidera podrywał kolejne panny i mężatki, a jak sugeruje reżyser Mariusz Treliński, młodzieńcami też nie gardził.
Głos Kwiecień ma, co szczególnie było słyszalne na tle Krzysztofa Szumańskiego w roli Leporella, sługi Don Giovanniego. Tego ostatniego słabo było słychać nawet gdy stał przy orkiestronie.
Druga część była bardziej pobudzająca. Na plus był Kwiecień, Joanna Woś (w roli Donny Anny) i Anna Bernacka (Donna Elvira). Na minus nieciekawy Dariusz Machej (Masetto), Micaëla Oeste (Zerlina, młoda żona Masetta), o której Jakiś powiedział, że siłę głosu zostawiła w garderobie, mało porywający Don Ottavio (Pavlo Tolstoy) i Komandor (Remigiusz Łukomski).
Co ciekawe kostiumy zaprojektował fetowany niegdyś Arkadius, o którym już dawno nie słychać.
Świetlne dekoracje Borisa Kudlički robią wrażenie, ale już reżyseria światła Felice Ross woła o pomstę do nieba, śpiewacy ciągle byli niedoświetleni, słychać było głos, ale postać ledwo widać.
Jakiś był ogólnie zachwycony i dziwił się, że też się nie zachwycam. Bo nie zachwyciłem się. Muzyka Mozarta jakoś do mnie nie przemówiła. Drażniły mnie dźwięki klawesynu, choć lubię ten instrument. Libretto jest podobno świetne. Jakiś z wyrzutem sugerował, że nie rozumiem treści. Aż mnie wkurwił. Co tu takiego do zrozumienia? Libretto oparte jest na “Don Juanie” Moliera. Opowieści o cynicznym podrywaczu, który w końcu ponosi zasłużoną karę. Banalne moralizatorstwo. I niczego głębszego w tej inscenizacji nie ma. A sceny są chwilami ordynarne.
Mnie do głowy przyszła inna inscenizacja. Oparta o gejowskie portale randkowe. Don Giovanni byłby niewybrednym lowelasem o gładkiej powierzchowności, zarośniętym torsie i z przyrodzeniem w rozmiarze XL. Jego ofiary widzą w nim spełnienie swoich marzeń i nadzieję na związek. Zostają bezwzględnie wykorzystane. Don Giovanni igra nawet ze śmiercią (AIDS?), i to wreszcie przynosi mu zgubę. Zapewne byłoby to równie banalne i szybko by się zestarzało, cóż
Wosiowa niestety głosu również nie miała (czyżby trema przy Kwietniu?) za to Anna Bernacka w roli Donny Elwiry była zniewalająca.
OdpowiedzUsuńDyrygent natomiast robił wszystko aby zamordować tę operę, zwykle pierwsze takty wgniatają w fotel, tutaj głośniejsze było mlaskanie pani z rzędu obok niż muzyka (a siedziałem doprawdy blisko orkiestry).
2Anonimowy: Co do Woś... niestety zgadzam się. Nie podobał mi się jej głos.
OdpowiedzUsuńSąsiadka naprawdę mlaskała? Zatłukłbym! ;)
W przybytku kultury nie wypada, ale żebym zabrał puderniczke, to bym sypnął pudrem w oczy!
OdpowiedzUsuń"Co ciekawe kostiumy zaprojektował fetowany niegdyś Arkadius, o którym już dawno nie słychać."
OdpowiedzUsuńSłychać, ale w Europie :)
2s.: Hm, Z Google, znamiennie: "Od 2005 roku projektuje stylowe okulary przeciwsłoneczne Arkadius Goggles, które sprzedaje z dużym powodzeniem zarówno przez Internet, jak i w licencjonowanych sklepach w różnych państwach."
OdpowiedzUsuńNo wow! Gość się wypalił. Mozartem mody nie został... niestety. Nie naśmiewam się. Z twórczością tak bywa.
Mlaskanie? Ja za to miałam regularne sapanie wydobywające się z gardzieli jakiegoś znudzonego delikwenta siedzącego obok i notoryczne cmokanie dziadka z tylu,wywołujące u mnie furie ... Siedzialam w drugim rzędzie i niestety przyznaje ze J.Woś nie byla w formie :( Ciekawe czy wczoraj bylo lepiej?
OdpowiedzUsuńDrodzy Anonimowi, proszę podpisujcie się jakimiś nickami. Albo poznajmy się bliżej, to wam wymyślę coś złośliwego ;)
OdpowiedzUsuńNo to jest 3:0, że Woś jednak nie wspięła się na najwyższy poziom. Ja się nie znam, po prostu piszę o swoim wrażeniu estetycznym. Ciekaw jestem, co Jakiś na takie oceny.
co gorsza, pojechalam do tego siedliska snobizmu, zeby własnie ją posłuchac a tu lipa :( (jak sie mam podpisac do jasnej anielki, skoro w tych profilach nie ma takiej mozliwosci, wrrrrrr.......) Poki co moge sie nazywac pac-drap :)
OdpowiedzUsuń2pac-drap: Nad oknem komentarza jest krótka instrukcja... oj, nie czyta się!
OdpowiedzUsuńTo proste. Pod komentarzem jest "Komentarz jako", a obok pole wyboru (strzałka w dół). Tam należy wybrać "Nazwa/adres URL" i podać nick - tylko w tym polu, reszta jest zbędna - a następnie zatwierdzić podpis przyciskiem "Dalej". Potem kliknąć przycisk "Zamieść komentarz"... i gotowe ;)
Ups.... faktycznie... Obiecuje poprawę!!! :) A propos mlaskania, cmokania i innych niepożądanych dzwięków okolo-operowych, mam wrażenie ze pod tym względem Teatr Wielki w Lodzi wiedzie prym... Istna epidemia gruźlicy wsród publiczności...
OdpowiedzUsuńCzy to w kinie, czy w teatrze, czy w trakcie opery wszelkie dźwięki niepłynące z ekranu, bądź sceny przyprawiają mnie o nerwowy dygot. Nie zgodzę się, że kasłanie to przypadłość wyłącznie łódzka. Ja akurat palę dużo i mam pełne prawo do kasłania choćby non-stop, ale nigdy, podkreślam, nigdy tego nie robię w trakcie seansu, czy spektaklu. Wystarczy przełknięcie śliny i równy oddech. Mam natomiast wrażenie, że wielu widzów uważa, że publicznie nieładnie jest tylko pierdzieć, natomiast reszta odgłosów jakie wydają jest akceptowalna, naturalna i mają pełne prawo epatować nimi sąsiadów.
OdpowiedzUsuńNiestety nic się nie da na to poradzić. W przypadkach skrajnych można zareagować: Jakiś kiedyś zwrócił uwagę pani rozkaszlanej, że powinna iść do lekarza, a nie do teatru - na drugim akcie już się nie pojawiła.
Przyzwoitość nakazuje wyłączenie telefonu komórkowego. Ba, nawet są komunikaty przypominające. I co? I nic. Nadal są tacy, co nie wyłączą, albo wyciszą i udają, że dźwięk wibracji to nie od nich dochodzi.
Kończąc, to walka z wiatrakami.
"Ja za to miałam regularne sapanie wydobywające się z gardzieli jakiegoś znudzonego delikwenta siedzącego obok i notoryczne cmokanie dziadka z tylu,wywołujące u mnie furie ..."
OdpowiedzUsuńTeresa, siedzieliście gdzieś obok? Tylko dlaczego nie w jednym rzędzie?
Teresa, ten pomysł nowej inscenizacji popieram. Nazywałoby się to "Don Julianów" i opowiadałoby o pewnym przystojnym łysym harleyowcu, który łamie serca (i zwieracze) niewieście ciotek, a następnie je porzuca, by w końcu złapać trypra (kara). Ewentualnie byłaby to opowieć o seryjnym monogamiście, zatytułowana "Don Szczoch", który to seryjny monogamista szasta pokątnie nasieniem i moczem, aby w końcu dostać zapalenia pęcherza od sikania na mrozie w miejskich parkach typu Zdrowie (kara).
OdpowiedzUsuńJa to mam wrazenie, ze na kazdym przedstawieniu teatralnym lub operowym lokalny szpital gruzliczy wykupuje kilka miejsc celem uzupelnienia warstwy instrumentalnej utworu o niezbedne chrzakniecia i pokasływania. Az sie prosi aby jakis wspolczesny kompozytor stworzyl jesli nie koncert to chocby jakis niewielki twor na kwartet smyczkowy i gruzlika. Chyba mi sie zolc ulala.
OdpowiedzUsuńZa Mikołaja Reja najwięcej w Polsce było lekarzy, współcześnie, jak widzę, znawców opery. To chwalebne, że cooleżanki się tak operowo rozochociły, więc nie będę zniechęcał nakłaniając do bacznego wsłuchiwania się nie tylko w dźwięki, ale i historię filozofii.
OdpowiedzUsuńO Don Juanie dość obficie wypowiedział się niejaki Kirkegaard, zatem powtarzał się nie będę. Chętni trafią i poczytają. O Don Giovannim też sporo już napisano. Ale… przejdźmy do spektaklu Mariusza Trelińskiego i muzyki.
Inkryminowane przedstawienie ma już 9 lat i nieco się zestarzało (zwłaszcza kostiumy wspomnianego Arkadiusa, które dziś rażą pretensjonalnością i wydumaniem). Nie zestarzała się natomiast muzyka Mozarta, co wbrew logice jakiejkolwiek, usiłował przekazać dyrygent. Zaproponowane przez kapelmistrze tempa były zdecydowanie za wolne, o dynamice starszy pan jakoś zapomniał. Skutkiem tego muzycznie Don Giovanni pozbawiony został siły i wdzięku.
Jeśli zaś skupić się na stronie wokalnej to: oczywiście Kwiecień był znakomity. Oglądałem premierę i od tamtej pory artysta przebył imponującą drogę: głos wciąż wspaniały, nośny, technika prawie niewidoczna, stylowość nienaganna. Pretensje do Woś proszę sobie włożyć w buty: będziecie wyżsi. Donnę Annę zaśpiewała nienagannie: było to wykonanie stylowe, doskonałe intonacyjnie. A, że nie popisywała się długością frazy i belcantowym prowadzeniem głosu, za który ja tak publiczność uwielbia? Chwała jej za to właśnie. Za to, że umiała odrzucić romantyczny styl wykonawczy na rzecz klasycznego, Mozartowskiego. To bardzo szlachetna kreacja, przemyślana, zachowująca jednorodność wokalną i aktorską.
Annę Bernacką (Donna Elwira) cenię bardzo wysoko, bo to znakomita śpiewaczka i wielki głos. Ale podczas piątkowego spektaklu dała się ponieść manierze heroiny, przez co jej śpiew utracił absolutnie niezbędną u Mozarta stylowość. Bernacka chwilami wykorzystywała stryl śpiewu Verdiowskiego, co mogło imponować siłą wydobytego dźwięku, ale nie urodą owego dźwięku, jaki narzuca – znów się powtórzę – styl Mozartowski. Być może skutkiem tego przytrafiły się artystce niedoskonałości intonacyjne.
Co do reszty – zgadzam się z Teresą.
PS. Za wszystkie literówki serdecznie żałuję, obiecuję poprawę… Nie, tego obiecać nie mogę, w końcu blog Teresy to nie Opera Narodowa, gdzie nie ma miejsca na błędy. :)
Nie wiem czy siedzieliśmy obok, poki co nie zostaliśmy sobie przedstawieni ;)popieram pomysł stworzenia odrebnego dziela muzycznego z tematem przewodnim - ostatnie stadium gruźlicy, przynajmniej cześć publiki mialaby szanse zagrać pierwszoplanowe role,dac upust swoim ukrytym pragnienion wydobycia na swiatlo dzienne, subtelnych dzwiekow stęków, siorbań, cmokań, kasłania czy mlaskania. Frekwencja bylaby zapewne 100% łacznie z wejściowkami. Pomijam przypadki zidiociałych prykow obwieszonych sygnetami, ktorzy chcąc sie popisac wrzeszcza chociazby "Bravi Maestro!!" (ostatnia premiera Marii Stuardy – Łódź,pierwszy rzad) nie zdając sobie sprawy ze istnieje cos takiego jak gramatyka włoska i wypadałoby wiedziec jak należy używac końcówek i czasów, nie mówiąc już o tym ze ja sama o malo nie spadlam z fotela bo kretyn tak się wydarł ze o malo nie rozwalil mi narzadu słuchu. To tyle w ramach tematu „schorzenia gruźlicze publicznosci operowej”. Wracając jednak do głownego wątku, przyznaje, że glos Donny Elwiry w piątek przypominal mi czołg T-54 który bardziej się nadawal do przeprowadzenia ofensywy wojennej niż do opery Mozarta. Dla mnie był za ciężki i bez wdzięku. Publicznosc co prawda była zachwycona sądząc po oklaskach, ale coz, przyznaje, wybitnym znawcą tematu nie jestem. Co do Woś, to wcale nie neguje subtelności wykonania, która rzeczywiście miala miejsce, tym bardziej ze jest ona wskazana wykonując Mozarta, tym razem wykonanie, moim subiektywnym zdaniem, było pozbawione części emocji i energii. Mialam wrazenie, ze nie chce jej się śpiewać. Mimo ze mam takie a nie inne zdanie na temat tej produkcji, uważam i powtarzac będę z uporem maniaka, iż Joanna Woś należy do najbardziej wartościowych artystów jakich znam i nie sądzę żeby ktos jej dorównał zarówno pod względem wokalno-aktorskim jak i samej kultury osobistej. Amen !
OdpowiedzUsuńAnnę Bernacką (Donna Elwira) cenię bardzo wysoko, bo to znakomita śpiewaczka i wielki głos. Ale podczas piątkowego spektaklu dała się ponieść manierze heroiny, przez co jej śpiew utracił absolutnie niezbędną u Mozarta stylowość. Bernacka chwilami wykorzystywała styl śpiewu Verdiowskiego, co mogło imponować siłą wydobytego dźwięku, ale nie urodą owego dźwięku, jaki narzuca – znów się powtórzę – styl Mozartowski. Być może skutkiem tego przytrafiły się artystce niedoskonałości intonacyjne.
OdpowiedzUsuń