Tam, wtedy, dziś
Włączyłem telewizor, by jeszcze raz, któryż to już, obejrzeć “Maurycego”.
Tam, wtedy było to przełamywanie konwenansu, balansowanie na granicy przyzwoitości. Dziś ta miłość jest na wyciągnięcie ręki… i to dosłownie, wystarczy sięgnąć klawiatury komputera.
Tam, wtedy, żyli w konspiracji. Sami uciekali przed dotknięciem i uczuciem. Nietrafiony gest, czy słowo spowodowałby konsekwencje życiowe o jakich nam się nawet dziś nie śni. Ich wyobrażenia o przyszłości swojego uczucia były dużo mroczniejsze, ba, w ogóle o nich nie ośmielali się myśleć. Dziś, paradoksalnie podobnie; postępuje się bardziej zgodnie z zasadą “masz pracę, szukaj następnej”, masz miłość, cóż szkodzi kolejna. Tyle tylko, że ta jedna, już nie ma i mieć nie będzie tej samej wartości.
Tam, wtedy, odszukanie się można było traktować jako coś wyjątkowego. Ryzyko dalszego szukania było na tyle nierozsądne, że zwiększało przywiązanie do wybranka już odnalezionego. Dziś wręcz przeciwnie, ryzyka szukania nie ma, każde niepowodzenie można okupić (dosłownie) wieloma nowymi sukcesami.
Tam, wtedy, za publiczny pocałunek z mężczyzną można było po uznaniu za niemoralne prowadzenie się zostać skazanym starając się zachować godność. Dziś, możemy wspólnie popychać wózek w hipermarkecie podszczypując się tu i tam, a otoczenie nawet uwagi nie zwróci. Ba, będzie życzliwa lub ją uda.
Tam, wtedy rodzina potrafiła nie dostrzegać i wiele wybaczyć. Nawet służba potrafiła utrzymać wymagany poziom. Dziś, zasadniczo rodzinę można mieć w dupie i robić swoje.
Tam, wtedy mężczyzna był przez kobiety otoczony nimbem niemal boskim. Dziś ma wpatrzone w siebie psiapsiółki, chodzi o mężczyznę-geja oczywiście, a nie ordynarnego heteryka.
Tam, wtedy znalezienie bratniej duszy, kogoś do wypłakania się, kogoś, kto chciałby zrozumieć było jak kolejne nadejście gwiazdy betlejemskiej. Dziś można z tym iść do telewizji i we łzawej wypowiedzi obnażyć się przed milionami.
Tam, wtedy pragnienie bycia razem było równie silne, co dziś, jednak bez trudu można było łączyć “funkcje”. Dziś raczej nie inaczej. O dziwo!
Tam, wtedy, człowiek sam musiał się upominać, hamować swoje pragnienia. Dziś jest do nich wręcz zachęcany.
Tam, wtedy, jak ktoś miał kasę, to w swojej ignorancji mógł szukać pomocy fachowej celem uleczenia u ludzi o niepewnej medycznej proweniencji. Dziś, ha, ha, podobnie.
Tam, wtedy zbliżenie fizyczne… i tu użyję sceny z “Maurycego”… wchodziło przez okno, nocą, po drabinie. Dziś można je spotkać na umówionym rendez-vous w kawiarni, albo podjedzie taksówką.
Tam, wtedy mezalians, a do tego homoseksualny zrujnowałby ludziom życie. Dziś szukają w klimacie “kombinezony robocze”.
Ale wciąż i nadal szukamy tego samego.
No piękny wpis, tyle w nim nostalgii... Właśnie, Teresa, ja nie rozumiem: Ty piszesz o tamtych czasach z sentymentem? Ty? Wyzwolona po wielokroć?
OdpowiedzUsuńSzczególnie parobków. :-)
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że nie zrozumieliście tego mojego tekstu. Sentyment? Czy jako wyzwolony czułbym się dobrze w tamtych czasach? Odpowiedź jest jedna: nie!
OdpowiedzUsuńI tylko parobków mi brak? W zakończeniu filmu pojawia się miłość ponadklasowa. Obaj bohaterowie będą się musieli odciąć od swoich korzeni, by nadal ze sobą być. Będą żyć w ukryciu. Nigdy razem nie pójdą do teatru (chyba, że będzie powtórka z Pigmaliona), ale też nie pójdą razem do pubu dla dokerów. Cały świat będzie między nimi i w nich utrzymywany siłą ich miłości. Mimo tych ograniczeń, a zawsze są jakieś ograniczenia, można zazdrościć im szczęścia.
Strasznie manieryczna się robisz zimą. :-)
OdpowiedzUsuń