poniedziałek, 29 listopada 2010

Kolejność odśnieżania

Zima mnie pokonała

W czwartek zima przyszła, a dziś pierdolnęła. W Łodzi sypie i wieje od szóstej rano. Samochód nadal ma letnie opony, drogi zupełnie nieodśnieżone, ale podrzuciłem kawałek Jakisia i zamierzałem jechać dalej przez miasto celem wymiany opon. Widziałem samochody odwalające piruety i szaleńców popierdalających 50 km/h. Jechałem max 20 km/h. Pod Kaliskim utknąłem w gigantycznym korku. Po pół godzinie bujania się z dwumetrowymi przesunięciami odpuściłem i wróciłem. Wykończył mnie stres. Raz, że bałem się, że samochód zacznie mi tańczyć, a dwa zacząłem się bać, że ktoś we mnie zwyczajnie pierdolnie.

Poczekam, aż Pan Sadzyński uruchomi akcję odśnieżania, żeby Pani Zdanowska mogła się pochwalić swoją troską o dobro łodzian. W TV mówią, że odśnieżanie rozpoczyna się 4 godziny po zakończeniu opadów... to wychodzi, że gdzieś tak w środę gdzieś się ruszę.

niedziela, 28 listopada 2010

Opera Narodowa Warszawa „Kopciuszek” Siergiej Prokofiew, Frederick Ashton

Balet odświętny



Georgio Madia
Fot. inode.at

Tysiąc lat temu byłem na „Królewnie Śnieżce” Bogdana Pawłowskiego w Teatrze Wielkim w Łodzi (tak, wtedy jeszcze Wielkim). Poszedłem tam w charakterze obstawy dla siostry. Panie w paczkach (czyli tych takich białych sukieneczkach), panowie w białych rajtuzach. Muzyka jakaś tam, treść znana. Siostra zwinęła się w fotelu i usnęła. Mnie powieka opadała nieustannie, ale musiałem trzymać fason. Choreografia była tak nudna, że chyba nawet tancerze przysypiali między kolejnymi pas. To doświadczenie bardzo mnie zniechęciło do baletu.


Mój stosunek do tego gatunku sztuki zmienił się po obejrzeniu „Jeziora łabędziego” Piotra Czajkowskiego w choreografii Matthew Bourne’a. Śmiesznie, że video z tym spektaklem pokazał mi kochanek mojego kochanka, chyba się trochę do mnie mizdrząc. Potem rozpropagowałem ten spektakl wśród znajomych. Niektórzy byli nawet na nim w Londynie. Później obejrzałem nie mniej oszałamiającego „The Car Man” (czyt. Karmen) na podstawie Georgesa Bizeta.


Po paru latach, bo w tym przecież roku, w teatrze już nie tak wielkim, byłem z Jakisiem na „Kopciuszku” z muzyką Gioacchino Rossiniego w inscenizacji i choreografii Georgia Madii, NB. perfidnie przystojnego, zdjęcie powyżej. Pisałem o tym w notce „Perwersyjny kopciuszek” w marcu 2010. Och, wspominam to przedstawienie do dziś. Z czytelników bloga nikt się nie wybrał niestety, sądząc po braku komentarzy, i żałujcie.


Warszawa też chce mieć „Kopciuszka” u siebie, ale Siergieja Prokofiewa według baśni Charlesa Perraulta i z wiekową choreografią Sir Fredericka Ashtona. Korzystając z chodów Jakisia dostaliśmy miejsca na premierę w sobotę 27 listopada. Miejsce niezłe, bo blisko loży VIP-ów. W tej loży m.in. p(ierdolone)osły. Niestety w naszej loży nogi musiałem umiejętnie owinąć sobie wokół talii. Do tego za nami siedziały warszawskie purchawy z głowami ledwo wystającymi nad kupry, które narzekały, że im scenę zasłaniamy oraz mamusia z czteroletnią dziewczynką, którąż to dziecinę non-stop trzeba było uspokajać. Obok angielscy korporacyjni rednecks chyba pierwszy raz w takim przybytku.


Prokofiew jest ładny i udatnie przez dyrygenta Tadeusza Kozłowskiego poprowadzony. Na scenie nudnawo. Jedynie postaci sióstr przyrodnich Kopciuszka, tańczone przez dwóch tancerzy, ożywiały scenę. Scenografia monumentalna i robiąca wrażenie, chociaż cukierkowa. Przedstawienie zdecydowanie dla tradycjonalistów.


Ciekawe, że w Teatrze Wielkim Operze Narodowej w Warszawie połowa tancerzy (naszych narodowych!) przyjechała zza wschodniej granicy.


Fikuśnie było wyskoczyć przed teatr na papierosa z Adamem Michnikiem.

piątek, 26 listopada 2010

Początek zimy

Większość misiów mocno śpi

W czwartek 25 listopada zaczęła się zima w Łodzi. Rankiem zszedłem do samochodu, a on biały jak bałwanek. W ruch poszła szczotka i plastikowa osłona od akumulatora (tego akumulatora!), która świetnie nadaje się do zdzierania lodu. Zdarłem wszystko, co dawało się zedrzeć, a potem ruszyłem... ostrożnie, bo opon jeszcze na zimowe nie zmieniłem. Dalej było OK, bo temperatura skoczyła do 2 stopni powyżej zera. Wieczorem jechałem dużo ostrożniej, bo termometr w samochodzie pokazał minus jeden stopien!


I tak oto wkraczamy w kolejna porę roku. Porę zimną, ciemną i skłaniającą do hibernacji.

Powyższa notka powstała ze środków Unii Europejskiej w ramach programu "Analiza zmian klimatycznych w kontekście rozwoju ludzkiej seksualności".

środa, 24 listopada 2010

Nowa Klasyka Europy Lódź Teatr Jaracza „Panny z Wilka”

Prawie światowo

Jakiś, bo któżby inny, zabrał mnie w minioną sobotę na otwarcie festiwalu „Nowa Klasyka Europy” („New Classics of Europe”, pełna nazwa „I Międzynarodowy Festiwal Teatralny Klasyki Światowej”). Na Sali pani posłanka Iwona Śledzińska-Katarasińska, marszałek Włodzimierz Fisiak, były marszałek Mieczysław Teodorczyk, dyrektor Teatru Nowego Zdzisław Jaskuła, były premier Marek Belka, śmietanka miasta i… Kaczka! Zobaczył mnie, gdy wchodził na salę, stanął jak wryty, przeżegnał się, a potem bystro, jak na Kaczkę przystało, zapytał: „A co ty tu robisz?”. Odpowiedziałem pytaniem: „A po co się przychodzi do teatru twoim zdaniem?”.

Wojciech Nowicki - dyrektor festiwalu – powitał zgromadzonych, pan tłumacz tłumaczył półsymultanicznie na angielski, Włodzimierz Fisiak festiwal po angielsku otworzył.

Po wejściu każdy widz otrzymał słuchawki z odbiornikiem. Na sali odbył się test, czy wszyscy słyszą tłumaczkę, kto nie słyszał miał wymienione słuchawki, w tym oczywiście ja. Spektakl był po włosku, czyli w języku, którego w ogóle nie znam. Wolałbym napisy, szczególnie, że tłumaczkę czasami ponosiło i wczuwała się w odczytywanie. No i praktycznie nie można było usłyszeć głosu aktorów.

Nie bardzo rozumiem jak „Panny z Wilka” (a po włosku „Le Signorine Di Wilko”) napisane przez Jarosława Iwaszkiewicza, pisarza XX wieku, mają być uznane za klasykę, ale OK. Zresztą pozostałe spektakle też daleko w przeszłość nie wybiegają. Spektakl był ciekawy i interesujące było zobaczyć adaptację polskiego opowiadania, wyreżyserowanego przez Łotysza, a granego przez włoskich aktorów.

Ale nie o spektaklu chcę napisać. Bardziej interesuje mnie przyszłość festiwalu. Z tego, co usłyszałem wynikało, że miała to być klasyka, a de facto nie jest. Że miało być jury, a nie ma. Dwie nazwy festiwalu „Nowa Klasyka Europy” i „I Międzynarodowy Festiwal Teatralny Klasyki Światowej” są wzajemnie sprzeczne. Międzynarodowy, czy europejski? Klasyka Europy, czy światowa? Na stronie festiwalu można przeczytać, że: „to dyskusja nad współczesnymi odczytaniami klasycznej literatury światowej. To przegląd propozycji najważniej-szych scen teatralnych w poszukiwaniu spektakli, które są częścią nowego kanonu inscenizacyjnego Europy.” Przyznam, nic nie rozumiem. Jest odnośnik do listu intencyjnego, ale list chyba jeszcze nie powstał, bo link prowadzi na manowce.

Oprawa festiwalu jest imponująca (finansuje urząd marszałkowski i Unia Europejska). Budynek pięknie oświetlony, program ładnie wydany. Tylko, o co w tym chodzi?

wtorek, 23 listopada 2010

Wyniki wyborów samorządowych 2010 Lódź

I po wyborczych emocjach…


W całej Polsce zasadniczo wygrało PO, w Łodzi też. PO zgarnęło 23 miejsca w Radzie Miasta, SLD 11, a PISda  9. PO ma więc większość i może swobodnie miastem rządzić. Choć jest na styk. Czy PO pomyśli więc o koalicji?  Na kogo padnie wybór? Mam obawy, że łódzkie PO może się skumać z PISdą. Daleko od siebie przecież nie są. Zwraca uwagę, że do rady nie dostał się żaden z komitetów niepartyjnych.
Ciekawie będzie w sejmiku. PO 28%, PISda 24%, SLD 18,5%, PSL 17,5%, inne 12%. Tu PO samo sobie nie poradzi. Nawet jeśli wejdzie w koalicję z PSL (tak jak w parlamencie), to mieć będzie 45,5%. Może skaptuje sobie ludzi z tych „innych”.
I wreszcie wybory na prezydenta miasta. PISda szczęśliwie dramatycznie przegrała wspierając nikomu nieznanego kandydata Witolda Waszczykowskiego (15,5%), który przegrał nawet z Włodzimierzem Tomaszewskim z ŁPO (17,5%). Spójrzcie jednak jaki byłby wynik, gdyby PISda wsparła Tomaszewskiego! 33%! Trudno mówić o wygranej Hanny Zdanowskiej z PO  (34%). Ten wynik o niczym nie rozstrzyga. Sukcesem SLD jest natomiast wynik Dariusza Jońskiego (24%).
Przed nami druga tura wyborów. Spodziewam się frekwencji na poziomie 20%, czyli nikłej (I tura: 30%). Do wyboru będzie Hanna Zdanowska i Dariusz Joński.
Hanna Zdanowska: ur. 1959, łodzianka, w 2006 przez krótki czas radna Rady Miejskiej, potem zastępca prezydenta miasta ds. związanych z edukacją, sportem, a także funduszami unijnymi oraz drogami i transportem publicznym, ale to też niezbyt długo, bo w 2007 została posłanką. W Sejmie, nie powiem, zabierała głos w sprawach Łodzi i jej instytucji. Jednak nigdy nie wyróżniała się. Dziś stała się kandydatką PO na prezydenta miasta w wyniku wewnętrznych rozgrywek w łódzkim PO. Mieszkańcom bliżej nie była znana przed zgłoszeniem jej kandydatury.
Dariusz Joński: ur. 1979, łodzianin, od listopada 2006 radny Rady Miejskiej, od lutego 2010 roku pełni funkcję przewodniczącego Rady Wojewódzkiej Sojuszu Lewicy Demokratycznej Województwa Łódzkiego oraz pełni urząd wiceprezydenta Łodzi – wszystko to dzięki akcji zbierania podpisów za referendum w sprawie odwołania Kropiwnickiego. Jako wiceprezydent podobnie jak Hanna Zdanowska zajął się łódzkimi drogami. Zdecydowanie wyróżnia go ambicja.
Na II turę można nie iść, czy oddać głos nieważny. Albo zagłosować na jednego z kandydatów. Uważam, że ciekawa byłaby sytuacja gdy przy opanowanej przez PO Radzie Miejskiej (przypominam, że PO „wzięło” zarówno sejmik wojewódzki, jak i Radę Miejską) prezydentem byłby przedstawiciel SLD. Zachęcam do oddania głosu właśnie na niego. Utrzyjcie PO nosa.

piątek, 19 listopada 2010

Wybory Samorządowe 2010 Łódź i nie tylko, czyli radni, bezradni i prezydent

Walka o wpływy


Do wyborów zostało już tylko kilka godzin, za chwilę cisza wyborcza. Po wpadających na mój blog widzę, że nadal jest wielu poszukujących swoich kandydatów.


Wybory do rad osiedlowych i do rad miejskich omówiłem w poprzedniej notce „Kandydaci widma” . Kandydatów do rad osiedlowych musicie sobie wygooglać. Kandydatów do rad miasta, do sejmików wojewódzkich i na prezydentów znajdziecie na stronie Wybory Samorządowe 2010  ale trzeba się dobrze wklikać.


W głosowaniu na radnych sejmików wojewódzkich biorą udział nie tylko mieszkańcy miast, ale też terenów wiejskich. Z tego powodu rosną szanse PISdy. Im bardziej różnorodne będą sejmiki wojewódzkie tym lepiej dla nas jako gejów i dla nas jako wyborców. PO, PISda, PSL nie będą miały problemu ze zdobyciem głosów. Czarno widzę szanse kandydatów SLD. Proszę postawcie „krzyżyk” przy jednym z kandydatów SLD. No chyba, że urodą, sexappealem uwiedzie was inny kandydat, byle nie z PISdy.


Najbardziej emocjonujące będą wybory prezydentów miast. W Łodzi liczą się Hanna Zdanowska z PO, Dariusz Joński z SLD, Włodzimierz Tomaszewski z ŁPO i Witold Waszczykowski z PISdy. O dziwo według ostatnich sondaży prowadzi Zdanowska, ale tuż za nią jest Joński, a następni w peletonie to Tomaszewski i Waszczykowski.

Zdanowska jest całkowicie nijaką personą, pozbawioną osobowości, która stała się kandydatką PO dzięki wygranej jednej z frakcji w PO, dowodzonej przez obecnego ministra infrastruktury Cezarego Grabarczyka.

Joński stał się naturalnym przywódcą łódzkiego SLD po zwycięskiej akcji odwoływania Jerzego Kropiwnickiego. Ma facet ambicje, tego nie można mu odmówić.

Tomaszewski chce odciąć kupony po swoim pryncypale Jerzym Kropiwnickim. Jest nijaki, bez jakiejkolwiek charyzmy, bez pomysłu na siebie i miasto.

Waszczykowskiego z Łodzią nie łączy wiele od czasów studiów. Wywalony z Ministerstwa Spraw Zagranicznych szuka bezpiecznej przystani.


Umówmy się, to Jońskiemu zawdzięczamy odwołanie znienawidzonego Kropiwnickiego. Zamierzam głosować na niego w najbliższych wyborach. I to podwójnie. Żaden z kandydatów nie przekroczy 50% progu w pierwszej turze, czeka więc nas dogrywka. Życzyłbym wam i sobie, by dogrywka była między Zdanowską i Jońskim… i by w niej wygrał Joński.


Stworzyłoby to ciekawą sytuację w mieście. Rada Miasta byłaby zdominowana przez prawicę, a prezydent byłby lewicowy. Mam nadzieję, że taki układ z jednej strony wyzwoli ambicje Jońskiego, a z drugiej wzmoże kontrolę ze strony rady.


Do zobaczenia na wyborach… obowiązkowo.

czwartek, 18 listopada 2010

Teatr Studyjny: „Dramat powiatowego performera” Piotr Kruszczyński, wg „Czajki” Antoniego Czechowa

Gdy nie do końca się wie, co chciało się powiedzieć
„Czajka” zwana też „Mewą” jest jednym z najbardziej znanych dramatów Antoniego Czechowa obok „Wujaszka Wani”, „Wiśniowego sadu” i „Trzech sióstr”. O „Mewie/Czajce” Czechow mówił „Wiele rozmów o literaturze, mało akcji, pięć pudów miłości”. To, co przede wszystkim zwraca uwagę w inscenizacji Piotra Kruszczyńskiego to brak akcji właśnie. Ciągłe pauzy irytują, a nie wnoszą niczego. Jeśli Kruszczyński chciał coś powiedzieć o literaturze, to nie udało mi się tego dostrzec. Miłości było dużo: niespełnionej i nic nie wnoszącej do życia bohaterów, a tym samym bez wpływu na publiczność.

Bohaterowie dramatu, zagrani przez studentów IV roku w ramach dyplomu, są bardzo wyraziści. Niestety żadna z postaci nie została zagrana do końca. Wszyscy wtopili się w tło.

Choć sam nierzadko popełniam ten błąd, to jednak w teatrze wolałbym nie słyszeć takich błędów językowych jak „gdzie nie spojrzę to”. Jakiś usłyszał też „mamy wiele wspólnych punktów stycznych”.

Polecam wytrwałym.

wtorek, 16 listopada 2010

Wybory Samorządowe 2010 Łódź i nie tylko, czyli radni, bezradni i prezydent

Kandydaci widma

Prawie Żonaty zapytał mnie niedawno na kogo głosować w najbliższych wyborach. Nie potrafiłem mu nic doradzić, bo byłem w trakcie własnych poszukiwań i analiz.

Gejowski pokazał mi wyniki sondaży: blisko 50% zgarnie Platforma Obywatelska. Sugerowałoby to, że wynik wyborów jest przesądzony.

Metka Boska tradycyjnie wyklina wszystkie ciotki głosujące na bogobojne PO, a ekskomunikuje te ściery, które głosują na PISdę. Nie może pojąć, że ciotki nie wybierają SLD, które przynajmniej w deklaracjach wspiera ludzi LGBT.

Jakiś rzucił mi dziś, że w wyborach do łódzkiej Rady Miasta odda głos na kogoś środkowego z listy SLD, ale na kandydata tej partii w wyborach prezydenta miasta głosu nie odda – w ogóle nie odda głosu na żadnego ze zgłoszonych kandydatów.

Mamy misz-masz. Uporządkujmy to trochę. W dniu wyborów oddajemy swoje głosy na jednego z kandydatów na prezydenta miasta (lub burmistrza, czy wójta), na jednego (powtarzam: jednego!) kandydata na radnego Rady Miasta, na jednego (znowu powtarzam: jednego!) kandydata na radnego sejmiku wojewódzkiego i na jednego (powtarzam po raz trzeci: jednego!) kandydata na radnego Rady Osiedlowej.

Większość kandydatów jest związanych z jakąś partią polityczną. W Radach Osiedla wielu jest kandydatów indywidualnych, nie reprezentujących żadnej opcji politycznej.

Zacznijmy od Rad Osiedla. Szukałem w Internecie jakichś śladów ich działalności. Kicha. Automatycznie nic nie wiadomo o działających w nich ludziach. Rady Osiedla nie mają dużych kompetencji, ale są najbliżej nas i mają wpływ np. na to gdzie będzie sprzedawany alkohol na osiedlu, czy zainterweniują w jakiejś sprawie dotyczącej mieszkańców. Sugeruję głosowanie na ludzi, których znacie, i którzy się sprawdzili. Jeśli takich nie ma i w ogóle nic nie wiecie o działalności tej Rady, to wybierzcie młodych. Młodzi są na ogół skłonni do aktywnego działania. I nie zapomnijcie przyjść na dyżur tego radnego. Głosowanie według klucza partyjnego wydaje mi się tu nieporozumieniem. Omijajcie z daleka PISdę i inne konserwatywne ugrupowania, bo będą wam kościoły pod nosem stawiać.

Wybory do Rady Miasta to już poważniejsza sprawa. Ja zagłosuję na najmłodszych z listy SLD płci męskiej. W Łodzi wygra PO, chcę by mieli przeciwwagę i by było to SLD, a nie PISda. Czemu płci męskiej? A czy ja bronię lesbijkom głosowania na kobiety? Jest jednak duże ALE. Możliwe, że w waszych okręgach startują geje (lub lesbijki). Wtedy obowiązkowo głosujcie na nich.

Co wy na to? O wyborach prezydenta miasta i radnych sejmiku wojewódzkiego w kolejnej notce.

niedziela, 14 listopada 2010

Teatr Jaracza, "Stara kobieta wysiaduje", autor: Tadeusz Różewicz, reżyseria: Marek Fiedor

Byłem na premierze, widziałem i... wysiadłem. Różewicz jest dla mnie trudny. Z Jakisiem obgadałem spektakl, ale czuję, że powinienem przetrawić go sam. MUSZĘ na ten spektakl pójść jeszcze raz, kto chętny? Może w większej grupie łatwiej będzie rozgryźć tekst Różewicza i interpretację Fiedora. To może chore, żeby na spektakl iść dwa razy, ale uważam, że w tym przypadku warto.
Może kogoś podniecę wspominając, że występuje Hubert Jarczak (ten z lewej) i jest jedna goła męska dupa.
Foto: Teatr im. S. Jaracza

niedziela, 7 listopada 2010

„Chrzest” reżyseria: Marcin Wrona

„Przyjaciele”

Zapowiedziałem na blogu Xella i u siebie, że w miniony wtorek idę na film „Chrzest” w Cinema City o 22:15. Rozesłałem też kilkanaście esów w rzeczonym dniu. Miał iść ze mną Metka, ale wykpił się pracą zawodową. Gejowski jest zajęty sobą i unika polskich filmów. Z zaproszonych esem odezwała się tylko jedna (!) osoba, że… musi się wcześniej położyć. Moje szczęście, że dopisali Raand z Ego. Ale co sądzić o pozostałych? Wychodzi na to, że inni mają dla mnie czas tylko pod warunkiem, że jestem dyspozycyjny i zgłaszam się na każde wezwanie. Niniejszym oświadczam, że tamte czasy się skończyły. Nie masz czasu dla mnie, to nie oczekuj, że znajdę czas dla Ciebie. I proszę bez obgadywania mnie, że się nie udzielam. Proszę bardzo, udzielam się i to nie ja mam problem.

P.S. Zacytuję Krowę Morską „uprzejmie informuję szanowną autorkę, że media owe [w tym telefon] posiadają tę cudowną właściwość, iż działają w obydwie strony” – właśnie się przekonałem, że jednak nie i dotyczy to również Ciebie, kisses sweety.

Xellowi i Radixowi film się bardzo podobał. Jakiś powiedział mi, że film jest bardzo dobry. Po takich rekomendacjach nie sposób było nie wyrobić sobie własnej opinii. Pisząc o „Naszej klasie” zacytowałem Jakisia, który uznał dramat za antyantyczny. Film Marcina Wrony jest dla odmiany antyczny do bólu.

Marcin Wrona jest dużym facetem, o niskim, męskim głosie i ewidentnie pochłaniają go relacje męsko-męskie. Z szowinistycznym zacięciem traktuje kobiety jak rekwizyty istotne dla akcji, ale pozbawione głębszych emocji, przemyśleń i znaczenia. Blaskiem biją twardzi mężczyźni o wytatuowanych, pokrytych bliznami ciałach. Nie są to faceci o głębszym pofałdowaniu kory mózgowej. Potrafią zaspokajać tylko najniższe z potrzeb. Życie stawia ich przed trudnymi wyborami i radzą sobie z nimi najlepiej jak potrafią. W ich brutalnym świecie istnieją jednak zjawiska wspólne dla ludzi cywilizowanych. Jest tam na przykład miejsce na przyjaźń. Przyjaźń bardzo głęboką.

Michał (Wojciech Zieliński) prosi swojego przyjaciela Janka (Tomasz Schuchardt) o zastąpienie go w roli męża i ojca. Ma ku temu powody.

Nie chrzest syna Michała, lecz chrzest Janka właśnie jest zakończeniem filmu. W całym swoim zezwierzęceniu Janek postępuje wzniośle. Jego „gest” wobec przyjaciela pieczętuje jego relację z Michałem. Zdobyć się na to, co zrobił Janek chciałoby się oczekiwać od każdego przyjaciela… mimo przewrotności jego działań. Na ile zmieniło to Janka życie może dowiemy się w kolejnym filmie Marcina Wrony.

Film oceniam jako dobry.

poniedziałek, 1 listopada 2010

„Nasza klasa” Tadeusz Słobodzianek, reżyseria: Ondrej Spišák, scenografia: František Liptak, Teatr na Woli

Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie

„Essential Killing” zupełnie mnie nie poruszyło, za to wczorajszy spektakl bardzo. Świetny dramat, świetna reżyseria, świetna scenografia, świetnie dobrani aktorzy i świetna gra aktorska. Po prostu cymes. Uwielbiam takie wizyty w teatrze. Kiedy wracaliśmy z Jakisiem do domu gęba mi się nie zamykała, całą drogę i jeszcze później obgadywaliśmy przedstawienie.

Słobodzianek, to podobno raczej okropny dziad. Słuchałem raz wywiadu z nim w radiu po tym jak dostał nagrodę Nike. Współczułem dziennikarzowi, bo rozmówcą Słobodzianek jest makabrycznym. Zadufany w sobie, pełen jakiejś wyższości, odstręczający. A jednak napisał fantastyczny dramat. Tekst jest bardzo spójny, pełen smaczków, zaskakujący odniesieniami i spojrzeniem na bohaterów. Pierwszy akt kończy się w 1941 roku tragedią w miejscowości Jedwabne. Spytałem Jakisia, który dramat czytał, na jakim roku sztuka się kończy. Nie powiedział mi, a ja zgadując zupełnie nie trafiłem.

Dziwne jest, że reżyserował Słowak, ale OK., sztuka nie zna granic. I może dobrze, bo Ondrej Spišák podszedł do naszych polskich przywar i win bez sentymentów i usprawiedliwień. František Liptak stworzył minimalistyczną, ale pełną wyrazu scenografię. Szkolne ławki i krzesła poza podstawową funkcją grają wszystko: stodołę, kołyskę, stół weselny. Bohaterowie, a widzowie wraz z nimi, przeżywają kolejne lekcje, lekcje życia. Zaczynamy niewinnie sielanką klasową. Szybko pojawia się zgrzyt w postaci dekretu o obowiązkowej modlitwie katolickiej. Wyznanie bohaterów miało istotne znaczenie dla ich losów, jednak to oni sami kierują swoim życiem. Jakiś określił to jako teatr antyantyczny. Nie ma żadnego fatum ciążącego nad bohaterami. Edyp w „Naszej klasie” w pełni świadomie zabija ojca i żeni się z matką.

Niemało w sztuce momentów tragikomicznych i zabawnych w odniesieniach. Publiczność żywo zareagowała na wspomnienie pochówku Piłsudskiego na Wawelu. Żydówka Dora po zbiorowym gwałcie na niej jest całkiem zadowolona i żałuje, że oprawcy wyszli bez pożegnania. Komediowa aktorka Izabela Dąbrowska genialnie oddała tragikomiczność swojej postaci - Zochy. W pamięć zapada scena wręczania prezentów ślubnych, które okazują się zrabowanym mieniem żydowskim. Genialnej puenty tej sceny nie zdradzę.

Słobodzianek pojechał równo po wszystkich. Zofia Nałkowska twierdziła, że to „Ludzie ludziom zgotowali ten los”. W „Naszej klasie” także oprawcy stają się ofiarami. Dręczeni stają się dręczycielami i odwrotnie. A z lekcji jakie daje nam życie nie wyciągamy żadnych wniosków.

Akcent gejowski

Z dużą przyjemnością patrzyłem na Przemysława Sadowskiego (35 l.) w roli Menachema. Facet duży, męski, przystojny, choć nie piękniś, wyrazisty, niestety hetero, żonaty, dzieciaty. Poniżej zdjęcie. Niestety Sadowski jest zupełnie nie fotogeniczny, na żywo wygląda znacznie lepiej.
fot. DQFilms.com