Georgio Madia
Fot. inode.at
Tysiąc lat temu byłem na „Królewnie Śnieżce” Bogdana Pawłowskiego w Teatrze Wielkim w Łodzi (tak, wtedy jeszcze Wielkim). Poszedłem tam w charakterze obstawy dla siostry. Panie w paczkach (czyli tych takich białych sukieneczkach), panowie w białych rajtuzach. Muzyka jakaś tam, treść znana. Siostra zwinęła się w fotelu i usnęła. Mnie powieka opadała nieustannie, ale musiałem trzymać fason. Choreografia była tak nudna, że chyba nawet tancerze przysypiali między kolejnymi pas. To doświadczenie bardzo mnie zniechęciło do baletu.
Mój stosunek do tego gatunku sztuki zmienił się po obejrzeniu „Jeziora łabędziego” Piotra Czajkowskiego w choreografii Matthew Bourne’a. Śmiesznie, że video z tym spektaklem pokazał mi kochanek mojego kochanka, chyba się trochę do mnie mizdrząc. Potem rozpropagowałem ten spektakl wśród znajomych. Niektórzy byli nawet na nim w Londynie. Później obejrzałem nie mniej oszałamiającego „The Car Man” (czyt. Karmen) na podstawie Georgesa Bizeta.
Po paru latach, bo w tym przecież roku, w teatrze już nie tak wielkim, byłem z Jakisiem na „Kopciuszku” z muzyką Gioacchino Rossiniego w inscenizacji i choreografii Georgia Madii, NB. perfidnie przystojnego, zdjęcie powyżej. Pisałem o tym w notce „Perwersyjny kopciuszek” w marcu 2010. Och, wspominam to przedstawienie do dziś. Z czytelników bloga nikt się nie wybrał niestety, sądząc po braku komentarzy, i żałujcie.
Warszawa też chce mieć „Kopciuszka” u siebie, ale Siergieja Prokofiewa według baśni Charlesa Perraulta i z wiekową choreografią Sir Fredericka Ashtona. Korzystając z chodów Jakisia dostaliśmy miejsca na premierę w sobotę 27 listopada. Miejsce niezłe, bo blisko loży VIP-ów. W tej loży m.in. p(ierdolone)osły. Niestety w naszej loży nogi musiałem umiejętnie owinąć sobie wokół talii. Do tego za nami siedziały warszawskie purchawy z głowami ledwo wystającymi nad kupry, które narzekały, że im scenę zasłaniamy oraz mamusia z czteroletnią dziewczynką, którąż to dziecinę non-stop trzeba było uspokajać. Obok angielscy korporacyjni rednecks chyba pierwszy raz w takim przybytku.
Prokofiew jest ładny i udatnie przez dyrygenta Tadeusza Kozłowskiego poprowadzony. Na scenie nudnawo. Jedynie postaci sióstr przyrodnich Kopciuszka, tańczone przez dwóch tancerzy, ożywiały scenę. Scenografia monumentalna i robiąca wrażenie, chociaż cukierkowa. Przedstawienie zdecydowanie dla tradycjonalistów.
Ciekawe, że w Teatrze Wielkim Operze Narodowej w Warszawie połowa tancerzy (naszych narodowych!) przyjechała zza wschodniej granicy.
Fikuśnie było wyskoczyć przed teatr na papierosa z Adamem Michnikiem.
"Przedstawienie zdecydowanie dla tradycjonalistów". Dodałbym: podobnie jak "Nasza klasa" w reżyserii Ondreja Spišáka, która tak Cię zachwyciła (czego nie rozumiem, bo dla mnie to teatralny antykwariat).
OdpowiedzUsuń2Gdański: Jest jednak trochę różnic między teatrem, a baletem. Ten balet jest zdecydowanie tradycyjny. "Nasza klasa" jeśli uznać ją za spektakl tradycyjnego teatru (zgadzam się), to jednak pozwoliła coś z teatru "wynieść", a o to właśnie chodzi.
OdpowiedzUsuń2Teresa: no niestety, z "Naszej klasy" nic nie wyniosłem, nic, czego nie wiedziałbym/widział/czytał już wcześniej.
OdpowiedzUsuńMam zwłaszcza na myśli wstrząsający film dokumentalny Agnieszki Arnold "Sąsiedzi".
Nie wspominając o "Umarłej klasie" Kantora (jest na dvd). Ale szanuję twoje wzruszenie.