niedziela, 27 lutego 2011

Przyjazne dusze, Pawel Pitera, Teatr Nowy

Nieszczere uśmiechy

Na premierze „Przyjaznych dusz” ("Spirit Level") Pam Valentine w reżyserii Pawła Pitery zjawiliśmy się tłumnie: ja, Jakiś, Metka, Gwiazda i jeszcze troje innych znajomych. Komedia w dwóch aktach w takim towarzystwie zapowiadała się atrakcyjnie. Ale nie tylko to. Na premierze odliczyli się minister Cezary Grabarczyk, marszałek Stefan Niesiołowski (o dziwo Metka nie podszedł i nie napluł na niego), posłowie Iwona Śledzińska-Katarasińska i John Godson oraz… pani minister Julia Pitera, jak się okazało małżonka reżysera. Był także Norbert Rakowski i kilka osób z obsady „Mordu”, który niedawno chwaliłem.

Komedyjka jest nieskomplikowana. Nieżyjący małżonkowie okupują swój dawny dom, do którego wprowadza się młode małżeństwo. Początkowo nieprzychylni są „najeźdźcom”, ale z czasem angażują się w życie młodych i starają się im pomóc. W scenie taniego moralizatorstwa pan domu zrywa ze swoim ateizmem i dostaje prawo wejścia do nieba, co całą historię kończy.

Tekst jest średniawy, ale ma swój wdzięk. Tyle tylko, że:

1. Paweł Pitera nie umie reżyserować; swoje umiejętności trenował jak dotąd po Olsztynach, Sieradzach, itp., jedynym wyjątkiem jest Poznań, ale jakoś nie wybił się chyba, bo osiągnięć i ze świecą się nie znajdzie; Pitera nie zrozumiał, że miał materiał na farsę, a nie na scenki rodzajowe, do tego pokazane bez tempa,

2. scenografia i kostiumy Rafała Waltenbergera, Marii Duffek są ze stylistyki lat dawno minionych; wszystko było dosłowne aż do bólu

3. muzyka Roberta Jansona (!) jest całkowitym nieporozumieniem. Jeśli to jego debiut w tej roli, to była to porażka; muzyka nie przystaje, a w innych momentach wali dosłownością podobną do scenograficznej,

4. Maria Gładkowska w roli nieżyjącej pani domu jest takim drewnem aktorskim, że nawet na wykałaczki się nie nadaje. Santorini nie będzie mnie kochał za tę krytykę, bo to Dorota z jego ukochanego „Wyjścia awaryjnego”. No ale niestety, ta pani nie czuje teatru i nie dla niego przeznaczone są jej wdzięki.

5. Piotr Seweryński – agent nieruchomości - już raz wyleciał z Teatru Nowego, ale niestety wrócił. Jego przesadna gra budzić może jedynie zażenowanie.

6. Agata Kaczmarek (żona), Andrzej Szczytko (nieżyjący pan domu) i Marcin Włodarski (mąż) nie wyróżnili się specjalnie. No może Włodarski się wyróżnił, obaj z Metką dostrzegliśmy całkiem ciekawe walory jego fizjonomii, co dziwne, tylko my, reszta towarzystwa chyba nie wiedziała, gdzie patrzeć.

Jasnymi punktami były Danuta Rynkiewicz jako teściowa w dynamicznej scenie pożądającej seksu starszej pani i wspaniała Teresa Makarska, która wydobyła cały humorystyczny ładunek swojej roli anioła stróża.

Po spektaklu można się było przelansować na bankiecie wśród ludzi ze świecznika i pojeść jajka z kawiorem! Wszyscy dopieszczali reżysera, aktorów, i innych zaangażowanych, ale sądząc po tym, co mówili po cichu, to całkowicie nieszczerze.

Jedno zastrzeżenie. Ta sztuka to projekt zainicjowany jeszcze przed objęciem stanowiska dyrektora przez Zdzisława Jaskułę. Mam nadzieję, że zachwyt sztuką był tylko udawany i Jaskuła nie pozwoli, by za jego kadencji widzowie wychodzili z teatru zażenowani.

Przewidziano 9 spektakli, ostatni 10 kwietnia (interesujący dzień na komedię w repertuarze). Ciekawe, czy ta chała spadnie z afisza wcześniej.

Odradzam.

7 komentarzy:

  1. A ja uważam, że to było lekkie i przyjemne. Nie angażowało intelektualnie i o to mi chodziło w sobotni wieczór.

    Zgadzam się co do oceny Marcina Włodarskiego (powinni mu zdjąć ten szlafrok, dżizas!) i niestety Marii Gładkowskiej. Należy Ona do aktorek, które grają jedynie urodą, ale głębsze role lepiej powierzyć np. taboretowi. Jeżeli natomiast ktoś szuka aktorki do obsady roli kalafiora w reklamie - Gładkowska będzie świetna. Będzie pięknym kalafiorem i na pewno nie odciągnie uwagi np. od reklamowanego sosu.

    Ale podkreślam raz jeszcze - warte obejrzenia, jeśli ktoś się nie chce angażować intelektualnie. Miłe, lekkie, przyjemne.

    OdpowiedzUsuń
  2. 2Metka: Koffana, nie mąć ludziom w głowach, przecież Ty za super zajebisty film uważasz "Seks w Wielkim Mieście 2", sam mówiłeś, że strasznie Cisię podobał - nie dziwi więc, że film, który Cię oczarował i rozbawił dostał trzy Złote Maliny (najgorszy remake roku z najgorszą ekranową parą i najgorszą obsadą aktorską). Złote Maliny trafiły też do czterech występujących w nim aktorek, Twoich ulubienic: Sarah Jessika Parker, Kim Catrall, Cynthia Nixon i Kristen Davis.
    Nie chcę oczywiście deprecjonować Twojej oceny, no ale miej proporcjum mocium panie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ależ Tereso, nominacje odebrała także "Twilight Saga: Eclipse", a w poprzednich latach m.in. "Showgirls". Poza tym - ja nie upieram się, że Sex and the City to dzieło sztuki, a tylko uważam, że się przyjemnie ogląda. I taki sam jest mój pogląd na "Przyjazne Dusze". Miłe, lekkie, przyjemne.

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja całkowicie się nie zgadzam z Pani opinią. Ma Pani chyba wypaczony gust i jedyne co się może Pani podobać to sztuki dewiacyjne i wulgarne. Jest cała masa ludzi, którzy lubią przyjść do teatru w celach towarzyskich i rozrywkowych i nie wysłuchiwać "kurew" i "jobów", i to dla nich jest ta sztuka. Niszowych
    Zajebistych proszę szukać w obskurnych zakamarkach syfiastej Łodzi.

    Pozdrawiam

    Krytyk GW Ł

    OdpowiedzUsuń
  5. Krytyk GW Ł odczytuję jako krytyk Gówno Wiedzacy. Ł - nie odczytuję. Łódź może?
    Przedstawienie faktycznie nie angażuje intelektualnie, jak zauważyła MetkaBoska, zo to doskonale wyrabia podły gust i zły smak. Niestety.

    OdpowiedzUsuń
  6. Metka Dystansująca-się28 lut 2011, 21:07:00

    Chciałbym sie zdystansować od wypowiedzi "GW Ł" i w tej sytuacji zaakcentować, że bliższe jest mi stanowisko Pani Teresy i Jakisia. Natomiast nadal uważam, że sztuka była milutka i intelektualnie niewymagająca. Nie mam tak wyrobionego smaku, jak moje bywałe cooleżanki, więc jako prosty chłop odebrałem przedstawienie jako przyjemne. I to pomimo faktu, że reżyserował je mąż tej pitery, której już ponad 3 lata płacę za walkę z korupcją, a ona w tym czasie zajmuje się upodabnianiem się za pomocą makijażu do Marii Callas (niestety - przypomina nadal kupę z pękiem naci wbitym w czubek kupy).

    OdpowiedzUsuń
  7. Słuchajcie, "Anonimowy" to musi być Julia Pitera we własnej osobie. No wkurzyła się, bo jej męża Teresa zjechała w recenzji. Ale jaja! Przecież te teksty o dewiacjach mogła popełnić tylko pani z Platformy Obywatelskiej, hehe...

    OdpowiedzUsuń

W polu "Komentarz jako" wybierz "Nazwa/adres URL" i podaj swój pseudonim w polu "Nazwa".

Nie wybieraj "Anonimowy", żeby nie być anonimowym właśnie ;)