Rzs. Marek Racykowski |
Jakkolwiek trudno mi oceniać powody dla których Janusz Palikot odszedł z Platformy Obywatelskiej, to jednak, jako były jej członek, idzie dziś z kagankiem nowoczesności, nawet jeśli chodzi li tylko o zbijanie kapitału politycznego. Tymczasem w Platformie pozostawił względnie liberalnych kolegów i koleżanki oraz, jak się okazało, całkiem liczną frakcję klerykalno-konserwatywną. Z istnienia tej frakcji na pewno zdawał sobie sprawę. To tylko wyborcy naiwnie sądzili, że Platforma en mass jest liberalna.
Złożenie projektu o związkach partnerskich przez Ruch Palikota to czysta gra polityczna obliczona na osłabienie Platformy i wykrojenie kawałka politycznego tortu. Palikot wiedział o słabości PO wynikającej z obecności klerykalno-konserwatywnego skrzydła PO. Nie pozostawił Platformie wyboru, stąd projekt członka PO Artura Dunina.
Donald Tusk miał prawo nie być pewnym wyniku głosowania. Powtarzała się przecież sytuacja z głosowań aborcyjnych. Zapewne stąd wzięła się obecność premiera w czasie głosowania (wypisany ze szpitala na dwie godziny), stąd gwałtowna reakcja na wystąpienie Gowina, i wreszcie stąd jego ostentacja w głosowaniu za projektem Dunina (zwracano uwagę, że dotąd rzadko podnosił rękę głosując, tym razem dawał znać, jak mają głosować jego partyjni podwładni).
W artykule "Bez wsparcia „gejmingów” nie damy rady" autor dowodzi, że "Platforma wiedziała bowiem doskonale, że najlepszym źródłem ratowania wizerunku PO jest PiS i Solidarna Polska." [chodziło zapewne o "sposób ratowania", a nie jego "źródło"]. No nie! Nie w sytuacji ryzyka, że członkowie własnego klubu parlamentarnego przyczynią się do uwalenia projektu. Tusk dobrze przewidywał. Dwa dni po głosowaniu poparcie dla RP i SLD wzrosło, a o 3 punkty procentowe spadło dla PiS... i PO. Społeczeństwo dobrze wiedziało czego się spodziewać po PiS. Bardziej przykra okazała się dla niego postawa PO. PO jako całości. Nie tego oczekiwano.
Dalej autor pisze "Krystyna Pawłowicz stała się najlepszym możliwym narzędziem PR-owym Platformy Obywatelskiej. (...) kolejny leming czy „gejming” utwierdza się w przekonanizu, że znowu trzeba ratować Polskę popierając PO." Znowu, no nie! Mleko się rozlało. Palikot chce kuć żelazo póki gorące i chce ponowić złożenie projektu o związkach partnerskich do laski marszałkowskiej. Platforma (Tusk) nie ma wyjścia i musi zrobić dokładnie to samo. Wyborcy, zresztą odpowiednio wspierani, nie nabiorą znienacka wiary w PO. To już nie ten moment.
Sadząc po reakcjach czołowych przedstawicieli PO "oporni" będą gwałceni, by zmienili zdanie. Niezależnie od wyniku wygra Palikot. Jeśli Godsony, Mężydła, Żalki i Radziszewskie dadzą się ustawić, to Tusk przegra z Palikotem, to Palikot wyjdzie na rozgrywającego i społeczne poparcie ma duże szanse z nim pozostać. Jeśli Godsony itd. uciekną z dupami, to Palikot wygra jeszcze bardziej. Tu się mogę z autorem zgodzić, że Palikot z pewnością ponowi manewr ze związkami pod koniec kadencji Sejmu, choć akurat zmienianie zakresu projkektu uznałbym za błąd.
Nie czarujmy się, odesłanie projektów do komisji nie daje nam ustawy o związkach. Debaty mogą się toczyć, aż do końca kadencji Sejmu. Na to liczył Tusk. Naiwnością jest sądzić, że my, jako podmiot tej ustawy, jesteśmy w czyimkolwiek poważaniu, w tym Palikota. Gra się nami, bo akurat teraz jest to wygodne.
Platforma zmaga się z dużo poważniejszymi problemami - choć te nasze oczywiście uważamy za najważniejsze. Rośnie bezrobocie, Polska już nie jest zieloną wyspą. Dochodzą wzgledy ambicjonalne: "Mężczyznę poznaje się nie po tym jak zaczyna, lecz jak kończy" - powiedział Leszek Miller, który kosztem ustępstw, w tym w stosunku do kościoła rzymsko-katolickiego, wprowadził Polskę do Unii Europejskiej. Ta myśl mocno się chyba kołacze w samczym mózgu Donalda Tuska... który wie, że idzie mu dziś kiepsko, a koniec zbliża się szybkimi krokami.
Przywołany John Godson jest dziś na przegranej pozycji niezaleznie od swojego dalszego postępowania. Ugnie się - straci szacunek wyborców i samego siebie, nie ugnie się - straci miejsce na listach wyborczych do przyszłego parlamentu, a jeśli nawet nie, to jego wyborcy nie powtórzą już swojego błędu.