Religijnych uczuć obraza
W Nowym Sączu poseł PISdy (a jakże) poczuł, że jego uczucia religijne zostały obrażone. Na jednej z kamienic zawisła instalacja.
Poza kiczowatym aniołkiem na okiennych szprosach zawisła postać przypominająca Jezusa. Co charakterystyczne postać zamiast głowy ma kulę przypominająca globus, a w dłoniach trzyma butelki. Nad głową zamiast zwyczajowego "inri" wisi kod kreskowy.
Policja instalację zdemontowała - nie wiem, czy razem z okienną ramą - zabezpieczając dowód w sprawie.
Ostatnio, o czym wszyscy już wiedzą, uczucia religijne były też obrażane w CSW w Warszawie. Film "Adoracja" z nagim mężczyzną ocierającym się o średniowieczny krucyfiks wywołała powszechne oburzenie motłochu.
W Sejmie też wisi krzyż, pokątnie nocą powieszony, pod którym tak zwani "wierzący" z trybuny kłamią, manipulują, obrażają - to jednak niczyich uczuć religijnych nie obraża: Got mit uns!
sobota, 30 listopada 2013
środa, 27 listopada 2013
Płynące wieżowce
W betonowych ścianach
Wszyscy już widzieli, widziałem i ja. Bardzo podobały mi się dwa kawałki.
1) Ojciec , matka, syn, córka z dzieckiem i zięć przy wspólnym posiłku.
Syn (do ojca): Jestem gejem.
Matka (o dziecku córki): A co ona ma takie policzki czerwone?
2) Koleżanki A i B, chłopak koleżanki B okazał się gejem.
Koleżanka A: On jest gejem!
Koleżanka B: Jakoś blado wyglądam z tym podkładem.
Zaczynamy od jazdy w górę wielopiętrowego parkingu.
Kończymy zjazdem.
Erotyka hetero i homo, ta ostatnia mocniejsza niż w "Brokeback Mountain". Stylistyka nieco pornograficzna w swym naturalizmie, ale bez przekroczenia granic dobrego smaku, choć nie kryję moje ciało reagowało przy jednej ze scen bardzo niedwuznacznie.
Tematyka szeroka, może aż nazbyt. Scenariusz wręcz autobiograficzny. Reżyseria pełna znawstwa tematu.
W kinie zaskakująca liczba widzów.
W najbliższym czasie można się spodziewać różnych Terlikowskich, Cejrowskich i tym podobnych rozmazujących brunatną farbę na ekranach kin.
Wszyscy już widzieli, widziałem i ja. Bardzo podobały mi się dwa kawałki.
1) Ojciec , matka, syn, córka z dzieckiem i zięć przy wspólnym posiłku.
Syn (do ojca): Jestem gejem.
Matka (o dziecku córki): A co ona ma takie policzki czerwone?
2) Koleżanki A i B, chłopak koleżanki B okazał się gejem.
Koleżanka A: On jest gejem!
Koleżanka B: Jakoś blado wyglądam z tym podkładem.
Zaczynamy od jazdy w górę wielopiętrowego parkingu.
Kończymy zjazdem.
Erotyka hetero i homo, ta ostatnia mocniejsza niż w "Brokeback Mountain". Stylistyka nieco pornograficzna w swym naturalizmie, ale bez przekroczenia granic dobrego smaku, choć nie kryję moje ciało reagowało przy jednej ze scen bardzo niedwuznacznie.
Tematyka szeroka, może aż nazbyt. Scenariusz wręcz autobiograficzny. Reżyseria pełna znawstwa tematu.
W kinie zaskakująca liczba widzów.
W najbliższym czasie można się spodziewać różnych Terlikowskich, Cejrowskich i tym podobnych rozmazujących brunatną farbę na ekranach kin.
wtorek, 19 listopada 2013
Monika Olejnik: Legierski vs Oko
Wrestling
Nic to, że widzów znudził już tani chwyt zapraszania dwóch lub więcej równie zacietrzewionych, co niemerytorycznych gości. Nadal zapraszani są pieniacze typu Oko, Niesiołowski, Terlikowski i im podobni.
Dziś w "The Monika Olejnik Show" zwanym także "Kropka nad i" Legierski i Oko.
Nie, że o Legierskim mam takie dobre zdanie. Potrafi gadać z szybkością karabinu maszynowego... tylko niestety jest to zawsze mało przekonujące, mało celne i zatopione w słowotoku.
No ale M. Olejnik stworzyła format bazujący na przekonywaniu widzów, że ten żałosny wrestling jest niemal równie szlachetny, co zapasy.
Tematem będzie pewno spalenie tęczy na placu Zbawiciela i ustalanie jej symboliki. Klecha Oko zostanie zapytany skąd jego teza, że każdy homoseksualista to pedofil. Na co Legierski rzuci, że jego zdaniem każdy duchowny to pedofil. Na szczęście tylko jeden z pseudodyskutantów będzie w studio (Legierski). Drugi (Oko) będzie bezpiecznie oddalony, żeby wygłaszać swe pełne chrześcijańskiej nienawiści poglądy nie zwracając najmniejszej uwagi na racje drugiej strony.
Widowisko, żeby nie powiedzieć dziwowisko, żeby cyrku nie obrażać, które kompletnie do niczego nie służy poza podbijaniem emocji obu stron sporu, żeby TVN miał większą oglądalność i pozyskał więcej reklam.
To straszne, że Monika Olejnik z wiekiem zmienia się w Jerry'ego Springera - parodię dziennikarstwa - żałosne.
Ciekawe, czy trafiłem ze swoimi przewidywaniami.
Nic to, że widzów znudził już tani chwyt zapraszania dwóch lub więcej równie zacietrzewionych, co niemerytorycznych gości. Nadal zapraszani są pieniacze typu Oko, Niesiołowski, Terlikowski i im podobni.
Dziś w "The Monika Olejnik Show" zwanym także "Kropka nad i" Legierski i Oko.
Nie, że o Legierskim mam takie dobre zdanie. Potrafi gadać z szybkością karabinu maszynowego... tylko niestety jest to zawsze mało przekonujące, mało celne i zatopione w słowotoku.
No ale M. Olejnik stworzyła format bazujący na przekonywaniu widzów, że ten żałosny wrestling jest niemal równie szlachetny, co zapasy.
Tematem będzie pewno spalenie tęczy na placu Zbawiciela i ustalanie jej symboliki. Klecha Oko zostanie zapytany skąd jego teza, że każdy homoseksualista to pedofil. Na co Legierski rzuci, że jego zdaniem każdy duchowny to pedofil. Na szczęście tylko jeden z pseudodyskutantów będzie w studio (Legierski). Drugi (Oko) będzie bezpiecznie oddalony, żeby wygłaszać swe pełne chrześcijańskiej nienawiści poglądy nie zwracając najmniejszej uwagi na racje drugiej strony.
Widowisko, żeby nie powiedzieć dziwowisko, żeby cyrku nie obrażać, które kompletnie do niczego nie służy poza podbijaniem emocji obu stron sporu, żeby TVN miał większą oglądalność i pozyskał więcej reklam.
To straszne, że Monika Olejnik z wiekiem zmienia się w Jerry'ego Springera - parodię dziennikarstwa - żałosne.
Ciekawe, czy trafiłem ze swoimi przewidywaniami.
wtorek, 12 listopada 2013
Bartosz Kownacki, adwokat, poseł PiS
"Płonie pedalska tęcza na Placu Zbawiciela."
Mentalność stalinowskich adwokatów ciągle żywa. Gówno w PiSzambie dobrze się trzyma.
Ciekaw jestem gdzie są dziś Ci, którzy donieśli na mnie do bloggera za mocniejszy, erotyczny tekst. Pewno zaczytują się w powiedzeniach tytułowego posła.
Za wikipedia.org:
Bartosz Kownacki, urodzony 11 sierpnia 1979 w Warszawie - 35 lat po Powstaniu Warszawskim, tylko po czyjej stronie wówczas by stanął? Co by podpalił?
"W 2009 rozpoczął studia podyplomowe z prawa kanonicznego na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie." - ciekawych rzeczy go to nauczyło.
"Jako adwokat został pełnomocnikiem m.in. przedstawicieli rodzin kilku ofiar katastrofy lotniczej w Smoleńsku w 2010." - no jakżeby inaczej!
"był asystentem Jana Olszewskiego" - czyli te schorzenia jednak są zaraźliwe.
"Po kilku dniach od rozpoczęcia kadencji przeszedł z klubu parlamentarnego PiS do klubu Solidarna Polska. Zaangażował się w budowę bydgoskich struktur powstałej w 2012 partii o tej nazwie. W lipcu 2012 został zawieszony w prawach członka tego ugrupowania i wystąpił z jego klubu parlamentarnego, po czym powrócił do klubu PiS." - powrót syna marnotrawnego... w tęczowej glorii!
fot. wikipedia.org |
Ciekaw jestem gdzie są dziś Ci, którzy donieśli na mnie do bloggera za mocniejszy, erotyczny tekst. Pewno zaczytują się w powiedzeniach tytułowego posła.
Za wikipedia.org:
Bartosz Kownacki, urodzony 11 sierpnia 1979 w Warszawie - 35 lat po Powstaniu Warszawskim, tylko po czyjej stronie wówczas by stanął? Co by podpalił?
"W 2009 rozpoczął studia podyplomowe z prawa kanonicznego na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie." - ciekawych rzeczy go to nauczyło.
"Jako adwokat został pełnomocnikiem m.in. przedstawicieli rodzin kilku ofiar katastrofy lotniczej w Smoleńsku w 2010." - no jakżeby inaczej!
"był asystentem Jana Olszewskiego" - czyli te schorzenia jednak są zaraźliwe.
"Po kilku dniach od rozpoczęcia kadencji przeszedł z klubu parlamentarnego PiS do klubu Solidarna Polska. Zaangażował się w budowę bydgoskich struktur powstałej w 2012 partii o tej nazwie. W lipcu 2012 został zawieszony w prawach członka tego ugrupowania i wystąpił z jego klubu parlamentarnego, po czym powrócił do klubu PiS." - powrót syna marnotrawnego... w tęczowej glorii!
11 listopada 2013
Szyte grubymi nićmi
Wszystkie zdarzenia z 11 listopada dają wrażenie nieprzypadkowości. Może w mojej glowie roją się jakieś całkiem pozbawione sensu teorie spiskowe? I jeszcze trochę a stanę się wyznawcą religii smoleńskiej.
Nie rozumiem wielu rzeczy:
- trasa marszu narodowców przebiegała koło trzech newralgicznych punktów - zasadniczo tylko trzech - o stosunku nacjonalistycznej hołoty do squatersów, ich "emocjach" związanych z ambasadą Rosji i tęczą na placu Zbawiciela wiadomo nie od wczoraj,
- miasto niby sugerowało zmianę trasy, ale jakoś dziwnie mało było asertywne i sprzeciw organizatorów marszu przyjęło ze zrozumieniem,
- policja nie chciała prowokować swoją obecnością, więc stała tylko z przodu ambasady Rosji - marsz wprawdzie obchodził ambasadę z trzech stron, ale z niezrozumiałych powodów policja uznała, że akurat z przodu ambasady mniej będzie prowokować,
- organizatorzy "zapewnili", że sami zabezpieczą marsz, a władze Warszawy radośnie w to uwierzyły - policji nie było na czas w żadnym z zaatakowanych miejsc,
- koło tęczy nie było ani policji, ani straży pożarnej - było oczywiste, że zadymiarze swą niechęć do tęczy wyrażą zrywając pojedyńcze kwiatki i wplatając w bujności swych wygolonych głów, nieprawdaż?
- policja, MSW, władze Warszawy do dziś deklarują zaskoczenie wydarzeniami - Jarosław Kaczyński przeniósł swoje obchody do Krakowa - tak, ni stąd ni z owąd? A może zdawał sobie sprawę, co zrobią zadymiarze (ostatecznie to jego poetyka, tylko przełożona na czyny), a z drugiej strony nie chciał, by zostało to wykorzystane przeciwko niemu? Szkoda, że tylko jemu nie zabrakło wyobraźni,
- atak na squat pokazał, że napastnicy byli dobrze przygotowani (mieli nożyce do cięcia łańcuchów) - a więc był zamiar, były przygotowania, a policja... policja nic na ten temat nie wiedziała. Zdaję sobie sprawę, że policja na ogół niewiele wie, ale żeby tak się kompromitować!
Roman Giertych ocenia, że rosyjska agentura w Polsce lepiej by wszystkiego nie zorganizowała niż zrobili to sami narodowcy. Wyjątkowo się z nim zgadzam. Zastanawiam się tylko, czy na pewno rosyjska agentura nie maczała w tym swych subtelnych paluszków. To by było! Polscy nacjonaliści na garnuszku Rosji w XXI wieku. Choć historia Polski zna już takie przypadki.
Wygrała Rosja - przedstawiła Polskę jako kraj trzeciego świata; porównanie do Libii to był mocny cios. Federacja Rosyjska prezentuje się jako ofiara, co wzbudza współczucie. Pokazuje Ukrainie z kim ma do czynienia - tam pamiętają polski nacjonalizm - zniechęcając obywateli tego kraju do Polski i do wchodzenia w orbitę Unii Europejskiej.
Wygrał Kaczyński - nie dał się wmanipulować w wyreżyserowaną zadymę.
Przegrała tęcza na placu Zbawiciela.
Posłowie:
"Polska powinna uczyć się niepodległości od Rosji." - mówi Artur Zawisza
http://wiadomosci.onet.pl/kraj/burza-w-studiu-tvp-artur-zawisza-pouczal-piotra-kraske/4tx7p
Ja pierdolę, on nawet się nie kryje ze swoim podziwem.
Wszystkie zdarzenia z 11 listopada dają wrażenie nieprzypadkowości. Może w mojej glowie roją się jakieś całkiem pozbawione sensu teorie spiskowe? I jeszcze trochę a stanę się wyznawcą religii smoleńskiej.
Nie rozumiem wielu rzeczy:
- trasa marszu narodowców przebiegała koło trzech newralgicznych punktów - zasadniczo tylko trzech - o stosunku nacjonalistycznej hołoty do squatersów, ich "emocjach" związanych z ambasadą Rosji i tęczą na placu Zbawiciela wiadomo nie od wczoraj,
- miasto niby sugerowało zmianę trasy, ale jakoś dziwnie mało było asertywne i sprzeciw organizatorów marszu przyjęło ze zrozumieniem,
- policja nie chciała prowokować swoją obecnością, więc stała tylko z przodu ambasady Rosji - marsz wprawdzie obchodził ambasadę z trzech stron, ale z niezrozumiałych powodów policja uznała, że akurat z przodu ambasady mniej będzie prowokować,
- organizatorzy "zapewnili", że sami zabezpieczą marsz, a władze Warszawy radośnie w to uwierzyły - policji nie było na czas w żadnym z zaatakowanych miejsc,
- koło tęczy nie było ani policji, ani straży pożarnej - było oczywiste, że zadymiarze swą niechęć do tęczy wyrażą zrywając pojedyńcze kwiatki i wplatając w bujności swych wygolonych głów, nieprawdaż?
- policja, MSW, władze Warszawy do dziś deklarują zaskoczenie wydarzeniami - Jarosław Kaczyński przeniósł swoje obchody do Krakowa - tak, ni stąd ni z owąd? A może zdawał sobie sprawę, co zrobią zadymiarze (ostatecznie to jego poetyka, tylko przełożona na czyny), a z drugiej strony nie chciał, by zostało to wykorzystane przeciwko niemu? Szkoda, że tylko jemu nie zabrakło wyobraźni,
- atak na squat pokazał, że napastnicy byli dobrze przygotowani (mieli nożyce do cięcia łańcuchów) - a więc był zamiar, były przygotowania, a policja... policja nic na ten temat nie wiedziała. Zdaję sobie sprawę, że policja na ogół niewiele wie, ale żeby tak się kompromitować!
Roman Giertych ocenia, że rosyjska agentura w Polsce lepiej by wszystkiego nie zorganizowała niż zrobili to sami narodowcy. Wyjątkowo się z nim zgadzam. Zastanawiam się tylko, czy na pewno rosyjska agentura nie maczała w tym swych subtelnych paluszków. To by było! Polscy nacjonaliści na garnuszku Rosji w XXI wieku. Choć historia Polski zna już takie przypadki.
Wygrała Rosja - przedstawiła Polskę jako kraj trzeciego świata; porównanie do Libii to był mocny cios. Federacja Rosyjska prezentuje się jako ofiara, co wzbudza współczucie. Pokazuje Ukrainie z kim ma do czynienia - tam pamiętają polski nacjonalizm - zniechęcając obywateli tego kraju do Polski i do wchodzenia w orbitę Unii Europejskiej.
Wygrał Kaczyński - nie dał się wmanipulować w wyreżyserowaną zadymę.
Przegrała tęcza na placu Zbawiciela.
Posłowie:
"Polska powinna uczyć się niepodległości od Rosji." - mówi Artur Zawisza
http://wiadomosci.onet.pl/kraj/burza-w-studiu-tvp-artur-zawisza-pouczal-piotra-kraske/4tx7p
Ja pierdolę, on nawet się nie kryje ze swoim podziwem.
poniedziałek, 11 listopada 2013
Tęcza na placu Zbawiciela
Polska kontra głupota
Kolejny 11 listopada, kolejne rozruchy kibolsko-narodowo-faszystowskiej hołoty. I niestety, kolejny raz ucierpiała bogu ducha winna instalacja na placu Zbawiciela.
Są tacy, którym się nie podoba ze względów estetycznych. Są tacy, którym nie w smak jej odniesienie do ruchów LGBT, a ogólniej do tolerancji.
Są podpalacze zwykli i podpalacze incydentalni.
Są wreszcie tacy, którzy z nienawiści podpalą wszystko, co nie pasuje do ich chorych wyobrażeń.
Odwołanie do faszyzmu zawsze kończy dyskusję. Ale historia nauczycielką życia - co zrobić, gdy takie odwołanie samo się nasuwa?!
Jak uzasadnić ten poziom nienawiści? Dziś do przedmiotów, jutro do każdego myślącego inaczej, wyglądającego inaczej, wierzącego inaczej, czy spełniającego się emocjonalnie i seksualnie inaczej.
Nie bardzo widzę możliwość dialogu z kimś, kto potrafi tylko ziać nienawiścią. To jak wdawać się w dyskusję z kimś, kto przykłada interlokutorowi nóż do szyi. Absolutnie nie mam problemu z tym, że ktoś jest katolikiem, buddystą, świadkiem Jehowy, ortodoksyjnym Żydem, prawosławnym, itd. Może być biały, żółty, czarny, a nawet niebieski. Może uważać, że Ziemia jest płaska, a Kaczyński to inteligent. Absolutnie nie mam z tym problemu. Jednak z tego powodu nigdy nie chwyciłbym za nóż, pistolet, czy kamień, żeby przekonać kogoś do swoich poglądów. Zresztą, czy ja potrzebuję kogoś przekonywać do swoich poglądów? Absolutnie nie. Nie mam problemu z tym, że inni mają swoje, nawet zupełnie nieprzystające do moich, poglądy. Niech je sobie mają. Jednak nie zgadzam się, by w taki czy inny sposób narzucali je mnie.
To może moje poglądy narzucam innym i stąd ta niechęć? Przy każdej okazji na przykład epatuję rozmówców swoim ateizmem i nakłaniam ich do porzucenia opium, któremu się niesłusznie dali opętać. Codziennie nakłaniam osoby heteroseksualne do przejścia na drugą stronę rzeki; robię to epatując swoją nagością oraz wynosząc pod niebiosa atrakcje seksu gejowskiego. Kiedy w pracy przygotowuję wykres ma on zawsze kształ penisa i zapewniam, że to jedyny słuszny kształt. Nieustannie namawiam kobiety do aborcji, nawet te, które jeszcze nie są w ciąży. Jestem takim zwolennikiem in vitro, że zachęcam do tej metody nawet wówczas, gdy metoda naturalna (w sensie kopulacja) przyniesie dokładnie ten sam efekt.
Czy Polska to kraj, w którym mamy żyć według reguł ściśle określonych przez jedną opcję?
Mam wrażenie, że największym problemem jest głupota. Paradoksalnie w PRL-u trzymała ona głowę nisko. W III Rzeczpospolitej podniosła ją i domaga się, by wszyscy Polacy założyli jednakowe mundurki. Takie równanie w dół.
I co wtedy działoby się z tymi podpalaczami z placu Zbawiciela? Zamieniliby dresy Pumy i Adidasa na dresy Narodowego Przedsiębiorstwa Dresiarskiego? Oglądaliby tylko polskie filmy, koniecznie o narodowo-katolickiej wymowie? Słuchaliby jedynego słusznego radia nadającego nieustannie pieśni z piłkarskich trybun oraz narodowo-katolickie? No może discopolo byłoby jeszcze akceptowalne jako wyjątkowo słuszne w tym świecie.
W restauracjach serwowane byłyby wyłącznie polskie tradycyjne dania. Pizzerie byłyby zakazane, a popcorn oraz napoje gazowane obłożone klątwą... poza kwasem chlebowym.
Homoseksualizm kwitłby jedynie w zakonach i na probostwach.
Kibole na stadionie po odśpiewaniu swoich tradycyjnych pieśni nerwowo przesuwaliby palcami po różańcach. Race i fajerwerki nie byłyby już sprowadzane z Chin.
Narkotyki i dopalacze byłyby sprzedawane w sklepach spożywczych na równi z alkoholem i papierosami. To byłby duży plus.
Policja ignorowałaby kradzieże na zwykłych obywatelach i zabezpieczała interesy prawicowo-nacjonalistycznej nowej socjety. Zatrudniani byliby w niej, tej nowej policji, wyłącznie osobnicy nieprzystający do nowej rzeczywistości, głównie osoby homoseksualne obojga płci.
Ale się rozpędziłem.
Kolejny 11 listopada, kolejne rozruchy kibolsko-narodowo-faszystowskiej hołoty. I niestety, kolejny raz ucierpiała bogu ducha winna instalacja na placu Zbawiciela.
Są tacy, którym się nie podoba ze względów estetycznych. Są tacy, którym nie w smak jej odniesienie do ruchów LGBT, a ogólniej do tolerancji.
Są podpalacze zwykli i podpalacze incydentalni.
Są wreszcie tacy, którzy z nienawiści podpalą wszystko, co nie pasuje do ich chorych wyobrażeń.
Odwołanie do faszyzmu zawsze kończy dyskusję. Ale historia nauczycielką życia - co zrobić, gdy takie odwołanie samo się nasuwa?!
Jak uzasadnić ten poziom nienawiści? Dziś do przedmiotów, jutro do każdego myślącego inaczej, wyglądającego inaczej, wierzącego inaczej, czy spełniającego się emocjonalnie i seksualnie inaczej.
Nie bardzo widzę możliwość dialogu z kimś, kto potrafi tylko ziać nienawiścią. To jak wdawać się w dyskusję z kimś, kto przykłada interlokutorowi nóż do szyi. Absolutnie nie mam problemu z tym, że ktoś jest katolikiem, buddystą, świadkiem Jehowy, ortodoksyjnym Żydem, prawosławnym, itd. Może być biały, żółty, czarny, a nawet niebieski. Może uważać, że Ziemia jest płaska, a Kaczyński to inteligent. Absolutnie nie mam z tym problemu. Jednak z tego powodu nigdy nie chwyciłbym za nóż, pistolet, czy kamień, żeby przekonać kogoś do swoich poglądów. Zresztą, czy ja potrzebuję kogoś przekonywać do swoich poglądów? Absolutnie nie. Nie mam problemu z tym, że inni mają swoje, nawet zupełnie nieprzystające do moich, poglądy. Niech je sobie mają. Jednak nie zgadzam się, by w taki czy inny sposób narzucali je mnie.
To może moje poglądy narzucam innym i stąd ta niechęć? Przy każdej okazji na przykład epatuję rozmówców swoim ateizmem i nakłaniam ich do porzucenia opium, któremu się niesłusznie dali opętać. Codziennie nakłaniam osoby heteroseksualne do przejścia na drugą stronę rzeki; robię to epatując swoją nagością oraz wynosząc pod niebiosa atrakcje seksu gejowskiego. Kiedy w pracy przygotowuję wykres ma on zawsze kształ penisa i zapewniam, że to jedyny słuszny kształt. Nieustannie namawiam kobiety do aborcji, nawet te, które jeszcze nie są w ciąży. Jestem takim zwolennikiem in vitro, że zachęcam do tej metody nawet wówczas, gdy metoda naturalna (w sensie kopulacja) przyniesie dokładnie ten sam efekt.
Czy Polska to kraj, w którym mamy żyć według reguł ściśle określonych przez jedną opcję?
Mam wrażenie, że największym problemem jest głupota. Paradoksalnie w PRL-u trzymała ona głowę nisko. W III Rzeczpospolitej podniosła ją i domaga się, by wszyscy Polacy założyli jednakowe mundurki. Takie równanie w dół.
I co wtedy działoby się z tymi podpalaczami z placu Zbawiciela? Zamieniliby dresy Pumy i Adidasa na dresy Narodowego Przedsiębiorstwa Dresiarskiego? Oglądaliby tylko polskie filmy, koniecznie o narodowo-katolickiej wymowie? Słuchaliby jedynego słusznego radia nadającego nieustannie pieśni z piłkarskich trybun oraz narodowo-katolickie? No może discopolo byłoby jeszcze akceptowalne jako wyjątkowo słuszne w tym świecie.
W restauracjach serwowane byłyby wyłącznie polskie tradycyjne dania. Pizzerie byłyby zakazane, a popcorn oraz napoje gazowane obłożone klątwą... poza kwasem chlebowym.
Homoseksualizm kwitłby jedynie w zakonach i na probostwach.
Kibole na stadionie po odśpiewaniu swoich tradycyjnych pieśni nerwowo przesuwaliby palcami po różańcach. Race i fajerwerki nie byłyby już sprowadzane z Chin.
Narkotyki i dopalacze byłyby sprzedawane w sklepach spożywczych na równi z alkoholem i papierosami. To byłby duży plus.
Policja ignorowałaby kradzieże na zwykłych obywatelach i zabezpieczała interesy prawicowo-nacjonalistycznej nowej socjety. Zatrudniani byliby w niej, tej nowej policji, wyłącznie osobnicy nieprzystający do nowej rzeczywistości, głównie osoby homoseksualne obojga płci.
Ale się rozpędziłem.
poniedziałek, 28 października 2013
Szok
Irytacja
Gazet nie kupuję, wiadomości czytam w Internecie. Czytam to, co wypisują tam różni domorośli pseudodziennikarze przerabiając cudze teksty według własnej inwencji, z użyciem ortografii i gramatyki własnego pomysłu. Do tego dokładają literówki, zupełnie jakby nie słyszeli o słownikach w edytorach tekstów. Teksty najczęściej są w przedziwny sposób pocięte, notki gubią sens i wymagają czasem mocnego wczytania się, żeby dociec, co właściwie autor chciał przekazać.
Szczególnie kuriozalne są linki do tych wypocin. Zawsze takie, by wprowadzić w błąd, ale za to, żeby brzmiały krzykliwie.
Poniedziałek, 28 października 2013, niczym szczególnym się nie wyróżnił. Pewno dlatego moją uwagę zwrócił link na Onecie:
Cóż tak zaszokowało anonimowego posła PO? Czego się tak bardzo nie spodziewał? Został powołany do rządu? A może stracił mandat?
Kliknąłem, i właściwy tytuł notki wyjaśnił tajemnicę: "Polscy politycy o Tadeuszu Mazowieckim". Wiadomo, zmarło mu się.
Ale co podsunęło "przepisywaczowi" pomysł na taki link?
Pomógł nieoceniony Jan Lityński (67 l.), który w totalnej egzaltacji powiedział "Zszokowała mnie ta informacja. Nikt się tego nie spodziewał." Nie wiem ile lat Pan Lityński zamierza żyć. Tadeusz Mazowiecki zmarł w wieku 86 lat. Kiedy umiera ktoś w tym wieku, to szok jest raczej niewielki. Może Pan Lityński doznaje podobnych sensacji, także gdy spadnie deszcz: "To szok. Tego nikt się nie spodziewał", albo spóźni się autobus komunikacji publicznej "To szok. Tego nikt się nie spodziewał".
Ciekawe, co Pan Lityński powie, gdy na jego dom spadnie meteoryt?
Jaki tytuł wymyśli wówczas portalowy przepisywacz aż strach pomyśleć.
Gazet nie kupuję, wiadomości czytam w Internecie. Czytam to, co wypisują tam różni domorośli pseudodziennikarze przerabiając cudze teksty według własnej inwencji, z użyciem ortografii i gramatyki własnego pomysłu. Do tego dokładają literówki, zupełnie jakby nie słyszeli o słownikach w edytorach tekstów. Teksty najczęściej są w przedziwny sposób pocięte, notki gubią sens i wymagają czasem mocnego wczytania się, żeby dociec, co właściwie autor chciał przekazać.
Szczególnie kuriozalne są linki do tych wypocin. Zawsze takie, by wprowadzić w błąd, ale za to, żeby brzmiały krzykliwie.
Poniedziałek, 28 października 2013, niczym szczególnym się nie wyróżnił. Pewno dlatego moją uwagę zwrócił link na Onecie:
Poseł PO: To szok. Tego nikt się nie spodziewał
Cóż tak zaszokowało anonimowego posła PO? Czego się tak bardzo nie spodziewał? Został powołany do rządu? A może stracił mandat?
Kliknąłem, i właściwy tytuł notki wyjaśnił tajemnicę: "Polscy politycy o Tadeuszu Mazowieckim". Wiadomo, zmarło mu się.
Ale co podsunęło "przepisywaczowi" pomysł na taki link?
Pomógł nieoceniony Jan Lityński (67 l.), który w totalnej egzaltacji powiedział "Zszokowała mnie ta informacja. Nikt się tego nie spodziewał." Nie wiem ile lat Pan Lityński zamierza żyć. Tadeusz Mazowiecki zmarł w wieku 86 lat. Kiedy umiera ktoś w tym wieku, to szok jest raczej niewielki. Może Pan Lityński doznaje podobnych sensacji, także gdy spadnie deszcz: "To szok. Tego nikt się nie spodziewał", albo spóźni się autobus komunikacji publicznej "To szok. Tego nikt się nie spodziewał".
Ciekawe, co Pan Lityński powie, gdy na jego dom spadnie meteoryt?
Jaki tytuł wymyśli wówczas portalowy przepisywacz aż strach pomyśleć.
czwartek, 17 października 2013
Ambassada Juliusz Machulski
Risky business
Film zapowiadany, reżyser dawno niczego nie nakręcił, do tego komedia, temat typu "Allo, allo" w miksie z "Goście, goście"... to z ciekawością obejrzałem trailer w kinie.
A tam... ... ... wielkie nic!
Wszystko niby zachęca, ale trailer raczej przeciwnie.
Jakieś "Kac Wawa"?
Film zapowiadany, reżyser dawno niczego nie nakręcił, do tego komedia, temat typu "Allo, allo" w miksie z "Goście, goście"... to z ciekawością obejrzałem trailer w kinie.
A tam... ... ... wielkie nic!
Wszystko niby zachęca, ale trailer raczej przeciwnie.
Jakieś "Kac Wawa"?
poniedziałek, 14 października 2013
Old Spice
Woda heterokolońska
"Czy wiesz, że siedzę na koniu... tyłem."
Też mi odkrycie! Zrób patataj, to będzie jeszcze weselej ;)
"Czy wiesz, że siedzę na koniu... tyłem."
Też mi odkrycie! Zrób patataj, to będzie jeszcze weselej ;)
niedziela, 13 października 2013
Walęsa. Czlowiek z nadziei
Kino klasy "Z"
Nie, nie widziałem. Ale widzieli godni zaufania. Marmur, żelazo, to materiały dużo trwalsze niż "nadzieja". Dobry w sumie aktor jakim jest Więckiewicz stworzył parodię granego przez siebie "bohatera". Scenariusz i reżyseria to "koszmar minionego lata".
Ambicje Oscarowe? Raczej Malinowe.
Nie, nie widziałem. Ale widzieli godni zaufania. Marmur, żelazo, to materiały dużo trwalsze niż "nadzieja". Dobry w sumie aktor jakim jest Więckiewicz stworzył parodię granego przez siebie "bohatera". Scenariusz i reżyseria to "koszmar minionego lata".
Ambicje Oscarowe? Raczej Malinowe.
sobota, 12 października 2013
Przychodnia
Nobel
Tegoroczną laureatką literackiego Nobla została Alice Munro - mistrzyni opowiadań. Niestety nie czytałem żadnego. Z opowiadań największe wrażenie zrobiło na mnie 16 stron "Brokeback Mountain" Annie Proulx, a jeszcze większe wrażenie wywarł na mnie film Anga Lee. Przetworzenie kulkunastu stron w pełnokrwisty film to szczyt szczytów.
Przypadkiem znalazłem opowiadanko napisane kilka miesięcy temu, a popełnione przeze mnie osobiście. Absolutnie nie jest warte Nobla, ale mnie się podoba. A Wam?
Przychodnia
W medyczną machinę wpadam już drugi raz. Za pierwszym internistka uznała za stosowne, bym przed wizytą u niej nawiedził okulistę. Nawet panią doktor od oczu spotkałem naocznie, ale w rejestracji, właśnie gdy skończyła szychtę i udawała się w inne miejsce wymagające jej fachowej wiedzy. Była nawet miła, gotowa była mnie obsłużyć przy tejże rejestracji - niestety wymagałoby to przygotowania mojej karty, ale szacunek dla czasu pani doktor i wrodzona opieszałość obsługujących rejestrację pań w przygasłej bieli nie dawała nadziei na obsługę na cito.
Znokautowany odwiedziłem przychodnię kolejnego dnia. Przed gabinetem kłebiący się tłum. Ustaliłem, kto jest ostatni, by zająć należne mi miejce, które wbrew obiegowemu poglądowi nie czyniło mnie pierwszym. Szczęśliwie już po chwili pojawił się pan, który zapytał dokładnie o to samo:
- Kto ostatni do okulisty?
- Ja. - odpowiedziałem zgodnie z prawdą, bo tego się od kolejkowiczów wymaga.
- To ja będę stał za panem i niedługo wrócę. - Powiedział pan, po czym oddalił się w czeluści przychodni.
Chwilę póżniej nadszedł kolejny pan z pytaniem najbardziej standardowym dla kolejkowej rzeczywistości. Nadal byłem ostatni, choć moja pozycja była już zdecydowanie korzystniejsza.
- Ja jestem ostatni, - zakomunikowałem - ale za mną jest jeszcze jedna osoba - uściśliłem.
- To ja będę za tą osobą, co jest za panem - oznajmił delikwent.
- Postaram się zapamiętać - opowiedziałem nim bez słowa się oddalił.
- Czuję się jak punkt informacyjny - zagaiłem do siedzącej obok mnie dziewczyny. Niespecjalnie zareagowała, może nie zrozumiała dowcipu.
Pogrążyłem się w lekturze specjalnie na tę okazję zabranej książce.
- Juz jestem - obwieścił jeden z panów, którzy ufnie zarezerwowali sobie za mną kolejkę.
- Super - odparłem, kompletnie nie kojarząc, który to jest z tych dwóch. Pocieszające było to, że pytania kolejnych pacjentów znalazły już innego adresata.
Sam twardo czytałem książkę, z treści której kompletnie nic dla mnie nie wynikało. Zrezygnowany odłożyłem ją. Wokół mnie niewiele się zmieniło. Siedzieli ci sami ludzie, co poprzednio. Starsi i młodsi. Starsi ubrani adekwatnie do wieku, a młodsi nie inaczej. Niewygodna ławka męczyła mój kręgosłup. Wstałem. Piętro przychodni było jak odwrócona litera L. Krótszy bok w lewo - tam okulista - nie zdradzał przestrzeni budzącej zainteresowanie. Okupujący go tłum nie mniej zniechęcał. Dłuższy bok swą pustką bardziej zapraszał do penetracji. Odkryłem toalety dla personelu i pacjentów, ale tylko rodzaju żeńskiego. Kolejne gabinety okazywały się przestrzeniami ratującymi zrujnowane zdrowie ludzkie. Stomatolog, ginekolog, pokój służbowy. Dziwne było, że nie dobiegał z nich żaden dżwięk. Wiertło stomatologa milczało, a fotel ginekologa zapewne ział pustką. Nikt tam nie czekał.
Za to do pokoju koło okulisty wtargnął lokalny psycholog. Mimo zachęcająco otwartych drzwi nikt za nim nie wszedł. Nikt go o nic nie zapytał. W ogóle na nikim te otwarte drzwi nie wywarły wrażenia.
Wróciłem na ławkę. Patrzyłem na odmalowane kiedyś ściany, które zdążyły już się zakurzyć. Na nich pajęczyna poprowadzonych w różnych okresach przewodów. Te starsze beztrosko w swej nagości poprowadzone po ścianie, nowsze kołtuńsko schowane za platikowymi rynienkami. W rogu tablica z migoczącymi diodami sugerującymi pogłebioną łączność przychodni ze światem. Bez urazy, z mojej perspektywy łączności żadnej nie było. Nadal tkwiłem w zawieszeniu między gabinetem, do którego zdążałem i który stał się stałą mojej medycznej orbity, a zmiennym końcem kolejki, w której ludzi ubywało i przybywało całkowicie poza moją percepcją.
Gdy właśnie miałem wejść do celu mojej peregrynacji okazało się, że nie jestem jedynym, który swym straconym czasem na to zasłużył. Panie, które wpychały się do gabinetu razem ze mną, mnie i wszystkim wokół oznajmiły, że to ich godzina.
Musiałem im obwieścić, że to będzie ich ostatnia godzina, jeśli teraz ja nie wejdę na badanie. O dziwo przekonało to zarówno rzeczone, jak i panią doktor od oczu.
Badanie sprowadziło się zasadniczo do tego, żeby ustalić, że nie jestem niewidomy. Niesamowite, że musiało to zająć dwa dni.
Tegoroczną laureatką literackiego Nobla została Alice Munro - mistrzyni opowiadań. Niestety nie czytałem żadnego. Z opowiadań największe wrażenie zrobiło na mnie 16 stron "Brokeback Mountain" Annie Proulx, a jeszcze większe wrażenie wywarł na mnie film Anga Lee. Przetworzenie kulkunastu stron w pełnokrwisty film to szczyt szczytów.
Przypadkiem znalazłem opowiadanko napisane kilka miesięcy temu, a popełnione przeze mnie osobiście. Absolutnie nie jest warte Nobla, ale mnie się podoba. A Wam?
Przychodnia
W medyczną machinę wpadam już drugi raz. Za pierwszym internistka uznała za stosowne, bym przed wizytą u niej nawiedził okulistę. Nawet panią doktor od oczu spotkałem naocznie, ale w rejestracji, właśnie gdy skończyła szychtę i udawała się w inne miejsce wymagające jej fachowej wiedzy. Była nawet miła, gotowa była mnie obsłużyć przy tejże rejestracji - niestety wymagałoby to przygotowania mojej karty, ale szacunek dla czasu pani doktor i wrodzona opieszałość obsługujących rejestrację pań w przygasłej bieli nie dawała nadziei na obsługę na cito.
Znokautowany odwiedziłem przychodnię kolejnego dnia. Przed gabinetem kłebiący się tłum. Ustaliłem, kto jest ostatni, by zająć należne mi miejce, które wbrew obiegowemu poglądowi nie czyniło mnie pierwszym. Szczęśliwie już po chwili pojawił się pan, który zapytał dokładnie o to samo:
- Kto ostatni do okulisty?
- Ja. - odpowiedziałem zgodnie z prawdą, bo tego się od kolejkowiczów wymaga.
- To ja będę stał za panem i niedługo wrócę. - Powiedział pan, po czym oddalił się w czeluści przychodni.
Chwilę póżniej nadszedł kolejny pan z pytaniem najbardziej standardowym dla kolejkowej rzeczywistości. Nadal byłem ostatni, choć moja pozycja była już zdecydowanie korzystniejsza.
- Ja jestem ostatni, - zakomunikowałem - ale za mną jest jeszcze jedna osoba - uściśliłem.
- To ja będę za tą osobą, co jest za panem - oznajmił delikwent.
- Postaram się zapamiętać - opowiedziałem nim bez słowa się oddalił.
- Czuję się jak punkt informacyjny - zagaiłem do siedzącej obok mnie dziewczyny. Niespecjalnie zareagowała, może nie zrozumiała dowcipu.
Pogrążyłem się w lekturze specjalnie na tę okazję zabranej książce.
- Juz jestem - obwieścił jeden z panów, którzy ufnie zarezerwowali sobie za mną kolejkę.
- Super - odparłem, kompletnie nie kojarząc, który to jest z tych dwóch. Pocieszające było to, że pytania kolejnych pacjentów znalazły już innego adresata.
Sam twardo czytałem książkę, z treści której kompletnie nic dla mnie nie wynikało. Zrezygnowany odłożyłem ją. Wokół mnie niewiele się zmieniło. Siedzieli ci sami ludzie, co poprzednio. Starsi i młodsi. Starsi ubrani adekwatnie do wieku, a młodsi nie inaczej. Niewygodna ławka męczyła mój kręgosłup. Wstałem. Piętro przychodni było jak odwrócona litera L. Krótszy bok w lewo - tam okulista - nie zdradzał przestrzeni budzącej zainteresowanie. Okupujący go tłum nie mniej zniechęcał. Dłuższy bok swą pustką bardziej zapraszał do penetracji. Odkryłem toalety dla personelu i pacjentów, ale tylko rodzaju żeńskiego. Kolejne gabinety okazywały się przestrzeniami ratującymi zrujnowane zdrowie ludzkie. Stomatolog, ginekolog, pokój służbowy. Dziwne było, że nie dobiegał z nich żaden dżwięk. Wiertło stomatologa milczało, a fotel ginekologa zapewne ział pustką. Nikt tam nie czekał.
Za to do pokoju koło okulisty wtargnął lokalny psycholog. Mimo zachęcająco otwartych drzwi nikt za nim nie wszedł. Nikt go o nic nie zapytał. W ogóle na nikim te otwarte drzwi nie wywarły wrażenia.
Wróciłem na ławkę. Patrzyłem na odmalowane kiedyś ściany, które zdążyły już się zakurzyć. Na nich pajęczyna poprowadzonych w różnych okresach przewodów. Te starsze beztrosko w swej nagości poprowadzone po ścianie, nowsze kołtuńsko schowane za platikowymi rynienkami. W rogu tablica z migoczącymi diodami sugerującymi pogłebioną łączność przychodni ze światem. Bez urazy, z mojej perspektywy łączności żadnej nie było. Nadal tkwiłem w zawieszeniu między gabinetem, do którego zdążałem i który stał się stałą mojej medycznej orbity, a zmiennym końcem kolejki, w której ludzi ubywało i przybywało całkowicie poza moją percepcją.
Gdy właśnie miałem wejść do celu mojej peregrynacji okazało się, że nie jestem jedynym, który swym straconym czasem na to zasłużył. Panie, które wpychały się do gabinetu razem ze mną, mnie i wszystkim wokół oznajmiły, że to ich godzina.
Musiałem im obwieścić, że to będzie ich ostatnia godzina, jeśli teraz ja nie wejdę na badanie. O dziwo przekonało to zarówno rzeczone, jak i panią doktor od oczu.
Badanie sprowadziło się zasadniczo do tego, żeby ustalić, że nie jestem niewidomy. Niesamowite, że musiało to zająć dwa dni.
poniedziałek, 7 października 2013
Pedofilia kleru, a związki partnerskie
List do Franciszka
Marcin K. skarży o odszkodowanie diecezję koszalińsko-kołobrzeską i parafię św. Wojciecha w Kołobrzegu. Jego sprawa tworzy precedens, bo oskarża instytucję, a nie tylko jej przedstawiciela. Obecnie 25-letni mężczyzna skarży Kościół Pedofilny o odszkodowanie za krzywdy jakich doznał jako 12-latek. NB skazany ksiądz do tej pory nie odbył kary... po prostu nie zgłosił się do więzienia. Sprawa ma pewne szanse powodzenia, bo czarni koleżkowie zboczeńca dobrze znali jego inklinacje... i nic nie zrobili.
Ale jak ja to wiążę ze związkami partnerskimi? Pomysł podsunął mi sam Marcin K.
Zboczeńcy w sutannach bronią wspólnego interesu zrzucając całą winę na swych pobratymców, którym się noga powinęła. Żadnej odpowiedzialności zbiorowej!
Z drugiej strony są przeciwnikami związków partnerskich. Nie w smak im związki partnerskie osób heteroseksualnych, bo uszczupliłoby to dochody czarnych ze ślubów, dodajmy niemałe dochody. Jeśli przyjąć, że takich ślubów jest w Polsce 130'000 rocznie, a za jeden pobożne owieczki muszą zapłacić przynajmniej 500zł, to mamy dochody na poziomie 65 milionów złotych rocznie. Dochodzą jeszcze przychody z kolędy, chrztów, pogrzebów i tacy. Jak nic jakieś 300 milionów złotych rocznie. Przy ok. 30'000 czarnych płci obojga, to ok. 10'000 na czarnego łba rocznie. Jest się o co bić.
Związki partnerskie osób tej samej płci są tylko hasłem dla czarnych. Szczęśliwie większość osób homoseksualnych, choć nie wszyscy, są wystarczająco wytrwali i trzymają się od czarnych na dystans. Temat stanowi jednak wygodny sztandar skutecznie zasłaniający rzeczywiste intencje. Czarni mają związki partnerskie osób homoseksualnych głeboko w swych czarnych... powiedzmy kieszeniach. Ale za to mogą "czarny lud" mamić wyimaginowanymi zagrożeniami.
Co łączy te sprawy? KRK domaga się uznawania winy za niegodne czyny tylko po stronie indywidualnego winowajcy, niezależnie od instytucji do której przynależy. Z drugiej strony ta pełna hipokryzji instytucja tworzy klimat zbiorowej odpowiedzialności za nie będące im w smak zmiany związane z formalnym, acz pozakościelnym regulowaniem własnych, prywatnych relacji.
Pedofilny ksiądz jest odpowiedzialny za swoje czyny samodzielnie. Homoseksualna para pragnąca sformalizować swój związek jest odpowiedzialna za demoralizację niemal całego polskiego społeczeństwa.
Taki kraj, tacy ludzie... może list do nowego juhasa Franciszka pomoże.
Marcin K. skarży o odszkodowanie diecezję koszalińsko-kołobrzeską i parafię św. Wojciecha w Kołobrzegu. Jego sprawa tworzy precedens, bo oskarża instytucję, a nie tylko jej przedstawiciela. Obecnie 25-letni mężczyzna skarży Kościół Pedofilny o odszkodowanie za krzywdy jakich doznał jako 12-latek. NB skazany ksiądz do tej pory nie odbył kary... po prostu nie zgłosił się do więzienia. Sprawa ma pewne szanse powodzenia, bo czarni koleżkowie zboczeńca dobrze znali jego inklinacje... i nic nie zrobili.
Ale jak ja to wiążę ze związkami partnerskimi? Pomysł podsunął mi sam Marcin K.
Zboczeńcy w sutannach bronią wspólnego interesu zrzucając całą winę na swych pobratymców, którym się noga powinęła. Żadnej odpowiedzialności zbiorowej!
Z drugiej strony są przeciwnikami związków partnerskich. Nie w smak im związki partnerskie osób heteroseksualnych, bo uszczupliłoby to dochody czarnych ze ślubów, dodajmy niemałe dochody. Jeśli przyjąć, że takich ślubów jest w Polsce 130'000 rocznie, a za jeden pobożne owieczki muszą zapłacić przynajmniej 500zł, to mamy dochody na poziomie 65 milionów złotych rocznie. Dochodzą jeszcze przychody z kolędy, chrztów, pogrzebów i tacy. Jak nic jakieś 300 milionów złotych rocznie. Przy ok. 30'000 czarnych płci obojga, to ok. 10'000 na czarnego łba rocznie. Jest się o co bić.
Związki partnerskie osób tej samej płci są tylko hasłem dla czarnych. Szczęśliwie większość osób homoseksualnych, choć nie wszyscy, są wystarczająco wytrwali i trzymają się od czarnych na dystans. Temat stanowi jednak wygodny sztandar skutecznie zasłaniający rzeczywiste intencje. Czarni mają związki partnerskie osób homoseksualnych głeboko w swych czarnych... powiedzmy kieszeniach. Ale za to mogą "czarny lud" mamić wyimaginowanymi zagrożeniami.
Co łączy te sprawy? KRK domaga się uznawania winy za niegodne czyny tylko po stronie indywidualnego winowajcy, niezależnie od instytucji do której przynależy. Z drugiej strony ta pełna hipokryzji instytucja tworzy klimat zbiorowej odpowiedzialności za nie będące im w smak zmiany związane z formalnym, acz pozakościelnym regulowaniem własnych, prywatnych relacji.
Pedofilny ksiądz jest odpowiedzialny za swoje czyny samodzielnie. Homoseksualna para pragnąca sformalizować swój związek jest odpowiedzialna za demoralizację niemal całego polskiego społeczeństwa.
Taki kraj, tacy ludzie... może list do nowego juhasa Franciszka pomoże.
środa, 2 października 2013
Profesor
Stan Tymiński wciąż żyje
Zabawnie jest dzień po dniu słuchać profesorów. Jeden to Leszek Balcerowicz. Drugi...
Ten drugi studiował na zachodnich uczelniach i tamże uzyskiwał kolejno tytuły: BSc (Bachelor of Science), MA (Master of Arts) i MSc (Master of Science). Po polskiemu to licencjat, magister i... jeszcze raz magister (bo zasadniczo chodzi o dwa różne kierunki, stąd MA i MSc). Nigdy nie uzyskał nawet tytułu doktora i o żadnej habilitacji nigdy nie było mowy, ale wszyscy zwracają się do niego per "profesorze", bo na jakiejś prywatnej uczelni nadano mu ten tytuł w konwencji amerykańskiej. Identyczny tytuł każda (!) uczelnia mogłaby nadać Lechowi "nigdy nie przeczytałem żadnej książki" Wałęsie w zakresie wykładów "Teoria i praktyka przeskakiwania przez mur". Prostymi słowy ów profesor jest po prostu "wykładowcą".
Zabawne, że ów wykładowca, zwany dla niepoznaki profesorem, jest chwilowo również ministrem.
Z tej pozycji poucza profesorów, zaś media podtrzymują mniemanie, że "wykładowca-minister" równy "profesorom"... i to nie tym smoleńskim. Swoją drogą "profesor smoleński" też ładnie brzmi.
O kim mowa każdy się domyślił: Jan Antony Vincent-Rostowski, w rządzie Tuska znany pod ksywą Jacek Rostowski (link do sprawdzenia na wiki). Taki Stanisław Tymiński vel Stan Tymiński anno domini 2013. Kto to Stan Tymiński? Ależ krótka ta pamięć!
Zabawnie jest dzień po dniu słuchać profesorów. Jeden to Leszek Balcerowicz. Drugi...
Ten drugi studiował na zachodnich uczelniach i tamże uzyskiwał kolejno tytuły: BSc (Bachelor of Science), MA (Master of Arts) i MSc (Master of Science). Po polskiemu to licencjat, magister i... jeszcze raz magister (bo zasadniczo chodzi o dwa różne kierunki, stąd MA i MSc). Nigdy nie uzyskał nawet tytułu doktora i o żadnej habilitacji nigdy nie było mowy, ale wszyscy zwracają się do niego per "profesorze", bo na jakiejś prywatnej uczelni nadano mu ten tytuł w konwencji amerykańskiej. Identyczny tytuł każda (!) uczelnia mogłaby nadać Lechowi "nigdy nie przeczytałem żadnej książki" Wałęsie w zakresie wykładów "Teoria i praktyka przeskakiwania przez mur". Prostymi słowy ów profesor jest po prostu "wykładowcą".
Zabawne, że ów wykładowca, zwany dla niepoznaki profesorem, jest chwilowo również ministrem.
Z tej pozycji poucza profesorów, zaś media podtrzymują mniemanie, że "wykładowca-minister" równy "profesorom"... i to nie tym smoleńskim. Swoją drogą "profesor smoleński" też ładnie brzmi.
O kim mowa każdy się domyślił: Jan Antony Vincent-Rostowski, w rządzie Tuska znany pod ksywą Jacek Rostowski (link do sprawdzenia na wiki). Taki Stanisław Tymiński vel Stan Tymiński anno domini 2013. Kto to Stan Tymiński? Ależ krótka ta pamięć!
sobota, 28 września 2013
Pedofilia w kościele katolickim
Jednostka kontra ideologia
Tak, banał, bo jak tu pisać o oczywistościach. OK, pedofilia to zboczenie wielu środowisk. Pedofilami są murarze i hudraulicy, a także wielu elektryków. Ja tego nie chwytam, ale rozumiem istotę "podniety". W pedofilii chodzi o wykorzystanie czyjejś nieświadomości i podległości. Stąd piętnowanie takich zachowań wśród nauczycieli, lekarzy, czy księży właśnie.
Kościół katolicki nieustannie wmawia naiwnym, że księża są aseksualni. Że niby nie mają jakichkolwiek ciągot seksualnych, a jeśli nawet, to wiedzą jak sobie z nimi poradzić. Mają szeroki wachlarz sposobów na utrzymywanie swojej naturalnej natury w ryzach: mogą pobiegać, na buddyjską modłę dużo sie modlić, skorzystać ze spowiednika, który da odpowiednią pokutę, wypić szkalnkę wody... i jest pewno jeszcze parę innych sposobów, by utrzymać własną seksualność na wodzy.Te sposoby znają wszyscy, którzy próbowali uchronić się przed masturbacją. Ciekawe ilu udało się to w 100%?!
Gdy nauczyciel, czy lekarz nie panuje nad swoją seksualnością w ramach wykonywanego zawodu ofiary nie mają problemu ze zgłoszeniem sprawy do przełożonych oprawców. Szczęśliwie reakcja jest wówczas adekwatna.
Gdy jest to ksiądz, wygląda to inaczej. Ksiądz zastępuję patologiczną rodzinę. A jeśli nawet nie patologiczną, to po prostu nieobecną (w taki czy inny sposób). Staje się autorytetem i jedyną podporą. Następuje przeniesienie zaufania, a zarazem zależności. Nauczyciel w założeniu ma uczyć, lekarz leczyć, ksiądz... ja nioe wiem, ale chyba odczytywany jest jako przewodnik, czyli namiastka rodzica.
Ja nie pochodzę z rodziny patologicznej, choć na pewno nie wolnej od problemów. Nie szukałem wsparcia w kościele katolickim, bo jego przedstawiciele szybko mnie zniechęcili swoim, delikatnie mówiąc, niskim IQ. Ale kto wie, może gdybym trafił na inteligentniejszego od siebie czarnosukiennika, to pewno dałbym się zmanipulować. Dziecko jest tylko dzieckiem.
Mamy więc zderzenie nie radzącego sobie z własną seksualnością zastępcy rodziny i uległą ofiarą (niedoświadczoną, zastraszoną, poszukującą). Sytuacja podobna do dominującego pracodawcy i nieznającego własnych praw (a do tego uległego) pracownika.
Taki układ rodzi jedno: wykorzystanie! Pracodawca wykorzystuje zagubionego pracownika, ksiądz wykorzystuje zagubione dziecko. Równie naturalne, jak urwanie oczka pluszowemu misiowi.
Wątków jest tu zbyt wiele, by poruszyć wszystkie.
Ad rem. Kościół katolicki twierdzi, że za pedofilię swoich reprezentantów odpowiedzialni są sami reprezentanci. Zupełnie jakby jakby cała ideologia nie tworzyła klimatu sprzyjającego wykorzystywaniu naiwnych. Innymi słowy, gdy ministerststwo szkolnictwa zacznie twierdzić, że 2+2=5, a podlegli nauczyciele wpoją to podoopiecznym, to nauczyciele sami są sobie winni i odpowiadaja indywidualnie. Wykorzystali swój poziom autorytetu na własny rachunek. Gdy ministerstwo zmieni zdanie, a fałszywie nauczani się zirytują, na pożarcie należy rzucić jednostki, a nie ideologię.
Tak, banał, bo jak tu pisać o oczywistościach. OK, pedofilia to zboczenie wielu środowisk. Pedofilami są murarze i hudraulicy, a także wielu elektryków. Ja tego nie chwytam, ale rozumiem istotę "podniety". W pedofilii chodzi o wykorzystanie czyjejś nieświadomości i podległości. Stąd piętnowanie takich zachowań wśród nauczycieli, lekarzy, czy księży właśnie.
Kościół katolicki nieustannie wmawia naiwnym, że księża są aseksualni. Że niby nie mają jakichkolwiek ciągot seksualnych, a jeśli nawet, to wiedzą jak sobie z nimi poradzić. Mają szeroki wachlarz sposobów na utrzymywanie swojej naturalnej natury w ryzach: mogą pobiegać, na buddyjską modłę dużo sie modlić, skorzystać ze spowiednika, który da odpowiednią pokutę, wypić szkalnkę wody... i jest pewno jeszcze parę innych sposobów, by utrzymać własną seksualność na wodzy.Te sposoby znają wszyscy, którzy próbowali uchronić się przed masturbacją. Ciekawe ilu udało się to w 100%?!
Gdy nauczyciel, czy lekarz nie panuje nad swoją seksualnością w ramach wykonywanego zawodu ofiary nie mają problemu ze zgłoszeniem sprawy do przełożonych oprawców. Szczęśliwie reakcja jest wówczas adekwatna.
Gdy jest to ksiądz, wygląda to inaczej. Ksiądz zastępuję patologiczną rodzinę. A jeśli nawet nie patologiczną, to po prostu nieobecną (w taki czy inny sposób). Staje się autorytetem i jedyną podporą. Następuje przeniesienie zaufania, a zarazem zależności. Nauczyciel w założeniu ma uczyć, lekarz leczyć, ksiądz... ja nioe wiem, ale chyba odczytywany jest jako przewodnik, czyli namiastka rodzica.
Ja nie pochodzę z rodziny patologicznej, choć na pewno nie wolnej od problemów. Nie szukałem wsparcia w kościele katolickim, bo jego przedstawiciele szybko mnie zniechęcili swoim, delikatnie mówiąc, niskim IQ. Ale kto wie, może gdybym trafił na inteligentniejszego od siebie czarnosukiennika, to pewno dałbym się zmanipulować. Dziecko jest tylko dzieckiem.
Mamy więc zderzenie nie radzącego sobie z własną seksualnością zastępcy rodziny i uległą ofiarą (niedoświadczoną, zastraszoną, poszukującą). Sytuacja podobna do dominującego pracodawcy i nieznającego własnych praw (a do tego uległego) pracownika.
Taki układ rodzi jedno: wykorzystanie! Pracodawca wykorzystuje zagubionego pracownika, ksiądz wykorzystuje zagubione dziecko. Równie naturalne, jak urwanie oczka pluszowemu misiowi.
Wątków jest tu zbyt wiele, by poruszyć wszystkie.
Ad rem. Kościół katolicki twierdzi, że za pedofilię swoich reprezentantów odpowiedzialni są sami reprezentanci. Zupełnie jakby jakby cała ideologia nie tworzyła klimatu sprzyjającego wykorzystywaniu naiwnych. Innymi słowy, gdy ministerststwo szkolnictwa zacznie twierdzić, że 2+2=5, a podlegli nauczyciele wpoją to podoopiecznym, to nauczyciele sami są sobie winni i odpowiadaja indywidualnie. Wykorzystali swój poziom autorytetu na własny rachunek. Gdy ministerstwo zmieni zdanie, a fałszywie nauczani się zirytują, na pożarcie należy rzucić jednostki, a nie ideologię.
czwartek, 26 września 2013
W imię... Szumowska
"W imię..." rodzinnych koneksji
Synopsis:
W zapadłej wsi, gdzie dupy szczekają psami, ksiądz w średnim wieku (Andrzej Chyra) proboszczuje i prowadzi ognisko dla trudnej młodzieży. Ksiądz dużo biega zagłuszając tkwiące w nim demony, co proponuje również jako terapię dla innych chcących zagłuszyć swoje homoseksualne ciągoty. Gdy zderza się z homoseksualnymi zachowaniami podopiecznych oraz atakiem na siebie powraca do pijaństwa. Wioskowy niemota (Mateusz Kościukiewicz) durzy się w księdzu od dawna. Po donosie przełożeni przenoszą księdza do innej parafii, niemota go nawiedza, spółkują, po czym niemota wstępuje do seminarium. Koniec.
Powinienem się cieszyć, że na gdyńskim festiwalu pojawiły się aż dwa filmy z homoseksualizmem w treści. Na "Płynące wieżowce" trzeba jeszcze poczekać, ale "W imię..." już jest w kinach.
Małgośka Szumowska (40l.) napisała scenariusz wspólnie z byłym meżem Michałem Englertem (38l.) (synem Marty Lipińskiej i Macieja Englerta). Do produkcji zaprosili Maję Ostaszewską (Michał Englert ma z nią dwoje dzieci), Mateusza Kościukiewicza (27l.) obecnego męża (i ojca jednego jej dziecka) Małgośki Szumowskiej oraz Andrzeja Chyrę - chwilowo niezwiązanego rodzinnie z pozostałymi.
To, że film dostał Srebrne Lwy w Gdyni, a Szumowska główną nagrodę reżyserską można tłumaczyć chęcią ochrony scenarzystki-reżyserki przed atakiem środowisk bliskich wybuchom smoleńskim. Żadnego innego powodu nie ma. Nagroda dla Andrzeja Chyry zasłużona, bo to aktor przez duże "A".
Film nudzi. Istotne sceny są za krótkie (rozmowa z siostrą), nieistotne ciągną się w nieskończoność (odkrywanie własnej natury na polu kukurydzy, smażenie kiełbasek przy ognisku, bójka podopiecznych z tubylcami) . Tak to jest, gdy scenarzystka reżyseruje swój własny scenariusz. W efekcie można podziwiać zerową dramaturgię (niewykorzystany wątek rywalizacji dwóch chłopaków o księdza) i wiele "opisów przyrody" (las, las, pole, las). Szumowska nie ma pojęcia o homoseksualizmie, o uwiedzeniu, o emocjach z tym związanych, o problemach ludzi żyjących w nieakceptującym otoczeniu i ich wewnętrznych zmaganiach przed akceptacją. Zaskakuje płytkość potraktowania tematu. Szumowska może rozmawiała z warszawskimi gay-celebrytami o ich samoakceptacji i drodze do niej, ale ludzkich dramatów z tym związanych siłą rzeczy zgłebić w ten sposób nie mogła.
Reklamę filmowi zapewniła opcja faszystowsko-klerykalna. Ci kretyni doszukali się treści, które ledwo są widoczne, a w ich chorych umysłach zamieniły się w antyklerykalno-homoseksualną propagandę. No bo ksiądz obmywa rany pobitego niczym Samaytanin, uczy go pływać, co przypomina chrzest w Jordanie, żona współpracownika (Ewa) uwodzi księdza (Adama) - zresztą bez skutku, a do tego jest scena symulowanego stosunku analnego dwóch młodzieńców.
Niewykorzystane wątki (współpracownik donoszący do biskupa, a jednocześnie zdradzany mąż) aż proszą się o remake.
Kolejne zakończenia filmu (trzy) nie zasługują na uwagę, poza pierwszym. Procesja z monstrancją przez pola z muzyką Band of Horses "The Funeral" ("Pogrzeb") wielce udana. Szkoda, że nie wieńcząca "dzieła". Drugie zakończenie to widok księdza w pozie z piety, choć bez Metki Boskiej. Ostatnie zakończenie pokazuje zakochanego w księdzu wioskowego niemotę, jako kleryka spoglądającego na widza wzrokiem niewinnego Damiena z "Omen".
Nie na temperament tygrysków.
Synopsis:
W zapadłej wsi, gdzie dupy szczekają psami, ksiądz w średnim wieku (Andrzej Chyra) proboszczuje i prowadzi ognisko dla trudnej młodzieży. Ksiądz dużo biega zagłuszając tkwiące w nim demony, co proponuje również jako terapię dla innych chcących zagłuszyć swoje homoseksualne ciągoty. Gdy zderza się z homoseksualnymi zachowaniami podopiecznych oraz atakiem na siebie powraca do pijaństwa. Wioskowy niemota (Mateusz Kościukiewicz) durzy się w księdzu od dawna. Po donosie przełożeni przenoszą księdza do innej parafii, niemota go nawiedza, spółkują, po czym niemota wstępuje do seminarium. Koniec.
Powinienem się cieszyć, że na gdyńskim festiwalu pojawiły się aż dwa filmy z homoseksualizmem w treści. Na "Płynące wieżowce" trzeba jeszcze poczekać, ale "W imię..." już jest w kinach.
Małgośka Szumowska (40l.) napisała scenariusz wspólnie z byłym meżem Michałem Englertem (38l.) (synem Marty Lipińskiej i Macieja Englerta). Do produkcji zaprosili Maję Ostaszewską (Michał Englert ma z nią dwoje dzieci), Mateusza Kościukiewicza (27l.) obecnego męża (i ojca jednego jej dziecka) Małgośki Szumowskiej oraz Andrzeja Chyrę - chwilowo niezwiązanego rodzinnie z pozostałymi.
To, że film dostał Srebrne Lwy w Gdyni, a Szumowska główną nagrodę reżyserską można tłumaczyć chęcią ochrony scenarzystki-reżyserki przed atakiem środowisk bliskich wybuchom smoleńskim. Żadnego innego powodu nie ma. Nagroda dla Andrzeja Chyry zasłużona, bo to aktor przez duże "A".
Film nudzi. Istotne sceny są za krótkie (rozmowa z siostrą), nieistotne ciągną się w nieskończoność (odkrywanie własnej natury na polu kukurydzy, smażenie kiełbasek przy ognisku, bójka podopiecznych z tubylcami) . Tak to jest, gdy scenarzystka reżyseruje swój własny scenariusz. W efekcie można podziwiać zerową dramaturgię (niewykorzystany wątek rywalizacji dwóch chłopaków o księdza) i wiele "opisów przyrody" (las, las, pole, las). Szumowska nie ma pojęcia o homoseksualizmie, o uwiedzeniu, o emocjach z tym związanych, o problemach ludzi żyjących w nieakceptującym otoczeniu i ich wewnętrznych zmaganiach przed akceptacją. Zaskakuje płytkość potraktowania tematu. Szumowska może rozmawiała z warszawskimi gay-celebrytami o ich samoakceptacji i drodze do niej, ale ludzkich dramatów z tym związanych siłą rzeczy zgłebić w ten sposób nie mogła.
Reklamę filmowi zapewniła opcja faszystowsko-klerykalna. Ci kretyni doszukali się treści, które ledwo są widoczne, a w ich chorych umysłach zamieniły się w antyklerykalno-homoseksualną propagandę. No bo ksiądz obmywa rany pobitego niczym Samaytanin, uczy go pływać, co przypomina chrzest w Jordanie, żona współpracownika (Ewa) uwodzi księdza (Adama) - zresztą bez skutku, a do tego jest scena symulowanego stosunku analnego dwóch młodzieńców.
Niewykorzystane wątki (współpracownik donoszący do biskupa, a jednocześnie zdradzany mąż) aż proszą się o remake.
Kolejne zakończenia filmu (trzy) nie zasługują na uwagę, poza pierwszym. Procesja z monstrancją przez pola z muzyką Band of Horses "The Funeral" ("Pogrzeb") wielce udana. Szkoda, że nie wieńcząca "dzieła". Drugie zakończenie to widok księdza w pozie z piety, choć bez Metki Boskiej. Ostatnie zakończenie pokazuje zakochanego w księdzu wioskowego niemotę, jako kleryka spoglądającego na widza wzrokiem niewinnego Damiena z "Omen".
Nie na temperament tygrysków.
piątek, 20 września 2013
Jeden procent
Ból
23 sierpnia 2013 roku popełnił samobójstwo 66-letni Stephen Crohn. Nie mógł znieść, że wciąż żyje, a zmarł zarówno jego partner, jak i wszyscy przyjaciele.
Przypuszczam, że Stephen musiał psychicznie odczuwać to, co czułby nieśmiertelny osobnik, który przeżywałby starzenie się i śmierć wszystkich w swoim otoczeniu. Z jednej strony zrządzeniem losu jest się cudowną anomalią, ale z drugiej ma się ją tylko dla siebie, nie ma najmniejszych szans, by się swym darem dzielić z innymi, nawet z tymi, na których nam zależy ponad nasze życie.
Cała cudowność zamienia się w koszmar.
Stephen jednak próbował pomóc innym. Przez całe lata był królikiem doświadczalnym uczonych. Jego genetyczna anomalia przysłużyła się wynalezieniu takiego leku jak maraviroc - leku blokującego rozprzestrzenianie się wirusa HIV. On sam nigdy się HIV nie zaraził. Nawet tysiąckrotne i większe dawki wirusa nie potrafiły zarazić jego krwi w trakcie badań.
Zaledwie 1% populacji posiada taki dar.
23 sierpnia 2013 roku popełnił samobójstwo 66-letni Stephen Crohn. Nie mógł znieść, że wciąż żyje, a zmarł zarówno jego partner, jak i wszyscy przyjaciele.
Przypuszczam, że Stephen musiał psychicznie odczuwać to, co czułby nieśmiertelny osobnik, który przeżywałby starzenie się i śmierć wszystkich w swoim otoczeniu. Z jednej strony zrządzeniem losu jest się cudowną anomalią, ale z drugiej ma się ją tylko dla siebie, nie ma najmniejszych szans, by się swym darem dzielić z innymi, nawet z tymi, na których nam zależy ponad nasze życie.
Cała cudowność zamienia się w koszmar.
Stephen jednak próbował pomóc innym. Przez całe lata był królikiem doświadczalnym uczonych. Jego genetyczna anomalia przysłużyła się wynalezieniu takiego leku jak maraviroc - leku blokującego rozprzestrzenianie się wirusa HIV. On sam nigdy się HIV nie zaraził. Nawet tysiąckrotne i większe dawki wirusa nie potrafiły zarazić jego krwi w trakcie badań.
Zaledwie 1% populacji posiada taki dar.
poniedziałek, 2 września 2013
Tomasz Lis na żywo
Ten program jest nagrywany dla pieniędzy
że sparafrazuję fragment piosenki "Republiki".
Dyskusja Syryjczyków byłaby ciekawa. Temperament ich poniósł, ale dać na tak trudną sprawę kilka minut, to żenada.
że sparafrazuję fragment piosenki "Republiki".
Dyskusja Syryjczyków byłaby ciekawa. Temperament ich poniósł, ale dać na tak trudną sprawę kilka minut, to żenada.
Jan Tomaszewski - prostaczek z parciem na szklo
"A co by było gdyby się zakochał?"
pyta u Lisa Jan Tomaszewski, dalej epatując publikę swoją głupotą.
No faktycznie, taki gej w drużynie piłkarskiej by się zakochał w koledze z drużyny i pewno podawał by mu piłkę częściej niż innym. A gdyby jego miłość została odrzucona, to zamiast do byłego lubego podawałby do przeciwnika.
Ludzie! Głupota ludzi z pisdy poraża; dziw, że granic nie widać.
Ku mojemu zaskoczeniu pozostali uczestnicy, Majdan i Iwan - o ile komuś te nazwiska coś mówią - krytykowali swojego stetryczałego kolegę po fachu.
pyta u Lisa Jan Tomaszewski, dalej epatując publikę swoją głupotą.
No faktycznie, taki gej w drużynie piłkarskiej by się zakochał w koledze z drużyny i pewno podawał by mu piłkę częściej niż innym. A gdyby jego miłość została odrzucona, to zamiast do byłego lubego podawałby do przeciwnika.
Ludzie! Głupota ludzi z pisdy poraża; dziw, że granic nie widać.
Ku mojemu zaskoczeniu pozostali uczestnicy, Majdan i Iwan - o ile komuś te nazwiska coś mówią - krytykowali swojego stetryczałego kolegę po fachu.
Utajone preferencje?
Cyrylica kontra alfabet łaciński
Odpadłem - tyle razy można było oglądać w TV OMON - rosyjskie ZOMO - w akcji, a nigdy nie rzuciło mi się w oczy:
Odpadłem - tyle razy można było oglądać w TV OMON - rosyjskie ZOMO - w akcji, a nigdy nie rzuciło mi się w oczy:
niedziela, 1 września 2013
Oddaj fartucha
Błyszczeć!
Idę za ciosem, poprzednia notka, napisana przed chwilą, to "Amino - zupa Romana", ale zaczęła się nowa edycja Master Chefa. Ba, Polsat pozazdrościł TVN i zrobił swoją wersję o nazwie "Top Chef".
Polacy zmieniają swoje żywieniowe przyzwyczajenia? Chyba tak. Zaczynamy cenić to, co jemy. Już nie wystarcza napchanie się byle czym. Zaczyna się liczyć smak, wygląd, oryginalność.
Świat już wprawdzie ma ten etap dawno za sobą, ale miło, że jakoś nadążamy.
Zaraz po "Master Chefie" kulinarny serial "Przepis na życie" - perypetie kucharzy. Mam wprawdzie lekki przesyt, ale przyznaję, że serial ma świetną obsadę i dialogi potrafią przebić "oddaj fartucha", np. "jedźmy do domu, będziemy dopracowywać naszego dzidziusia".
Telewizje zaczęły nowy sezon, ja też mam nadzieję uaktywnić się blogowo mimo niewielkiego zainteresowania PT Czytelników. Szczególnie, że blogi jakoś siadają! Wszyscy blogerzy, których obserwuję mocno przysiedli. To może zabłysnę ;)
Idę za ciosem, poprzednia notka, napisana przed chwilą, to "Amino - zupa Romana", ale zaczęła się nowa edycja Master Chefa. Ba, Polsat pozazdrościł TVN i zrobił swoją wersję o nazwie "Top Chef".
Polacy zmieniają swoje żywieniowe przyzwyczajenia? Chyba tak. Zaczynamy cenić to, co jemy. Już nie wystarcza napchanie się byle czym. Zaczyna się liczyć smak, wygląd, oryginalność.
Świat już wprawdzie ma ten etap dawno za sobą, ale miło, że jakoś nadążamy.
Zaraz po "Master Chefie" kulinarny serial "Przepis na życie" - perypetie kucharzy. Mam wprawdzie lekki przesyt, ale przyznaję, że serial ma świetną obsadę i dialogi potrafią przebić "oddaj fartucha", np. "jedźmy do domu, będziemy dopracowywać naszego dzidziusia".
Telewizje zaczęły nowy sezon, ja też mam nadzieję uaktywnić się blogowo mimo niewielkiego zainteresowania PT Czytelników. Szczególnie, że blogi jakoś siadają! Wszyscy blogerzy, których obserwuję mocno przysiedli. To może zabłysnę ;)
Amino - zupa Romana
Kulinarna zgroza
Lubię dobrze zjeść; Jakiś uwiódł mnie wprawdzie czymś zupełnie innym niż kulinarny talent, ale bez wątpienia stara się nadzwyczajnie, a ja nierzadko jestem w tym jego muzą. "Stara się" - to niedobre słowo. Okazało się, że ma talent, a brakowało mu jedynie kogoś takiego jak ja, kogoś dla kogo fajnie jest gotować, dla kogo warto się postarać i kto potrafi to docenić.
Kiedyś żywiłem się źle, albo się odchudzałem, albo jadłem byle co, byle coś zjeść i to najlepiej szybko. Dziś nasze posiłki są przemyślane i zaplanowane. Czasem się nie zgadzamy. Ja uwielbiam leczo z cukinią, a Jakiś cukinii nie uznaje. Uwielbiam potrawy bardziej pikantne, Jakiś ich unika. Uwielbiam kminek, Jakiś traktuje go jak cykutę. To rodzi pewne kulinarne konflikty, ale reszta nas tylko łączy.
Dziś obaj naśmiewamy się z tzw. dań błyskawicznych. Szczególnie drażniąca jest reklama Amino z zupą Romana. Popatrzcie na ten barszczyk:
Nie wiem jak powinien być wyregulowany monitor, żeby kolor wyglądał naturalnie. To co widzę, to jakiś radioaktywny wyciek. Prawie jestem gotów uwierzyć, że ta zupa świeci w ciemnościach.
Taka "zupka" szczegółnie ciekawie wygląda w zestawieniu z sielską panoramą, szczególnie z panem, który ukontentowany smakiem fosforyzującego barwnika użytego do produkcji zupy radośnie macha odnóżem dolnym odzianym w gustowny klapek.
Jak to się mówi w niektórych sferach, a w tym przypadku jest to w pełni uzasadnione, "smacznego".
Lubię dobrze zjeść; Jakiś uwiódł mnie wprawdzie czymś zupełnie innym niż kulinarny talent, ale bez wątpienia stara się nadzwyczajnie, a ja nierzadko jestem w tym jego muzą. "Stara się" - to niedobre słowo. Okazało się, że ma talent, a brakowało mu jedynie kogoś takiego jak ja, kogoś dla kogo fajnie jest gotować, dla kogo warto się postarać i kto potrafi to docenić.
Kiedyś żywiłem się źle, albo się odchudzałem, albo jadłem byle co, byle coś zjeść i to najlepiej szybko. Dziś nasze posiłki są przemyślane i zaplanowane. Czasem się nie zgadzamy. Ja uwielbiam leczo z cukinią, a Jakiś cukinii nie uznaje. Uwielbiam potrawy bardziej pikantne, Jakiś ich unika. Uwielbiam kminek, Jakiś traktuje go jak cykutę. To rodzi pewne kulinarne konflikty, ale reszta nas tylko łączy.
Dziś obaj naśmiewamy się z tzw. dań błyskawicznych. Szczególnie drażniąca jest reklama Amino z zupą Romana. Popatrzcie na ten barszczyk:
Nie wiem jak powinien być wyregulowany monitor, żeby kolor wyglądał naturalnie. To co widzę, to jakiś radioaktywny wyciek. Prawie jestem gotów uwierzyć, że ta zupa świeci w ciemnościach.
Taka "zupka" szczegółnie ciekawie wygląda w zestawieniu z sielską panoramą, szczególnie z panem, który ukontentowany smakiem fosforyzującego barwnika użytego do produkcji zupy radośnie macha odnóżem dolnym odzianym w gustowny klapek.
Jak to się mówi w niektórych sferach, a w tym przypadku jest to w pełni uzasadnione, "smacznego".
czwartek, 29 sierpnia 2013
Marlene Dietrich
wo sind sie geblieben
Sag mir wo die Blumen sind,
was ist geschehen?
Sag mir wo die Blumen sind,
Mädchen pflückten sie geschwind
Wann wird man je verstehen,
wann wird man je verstehen?
Sag mir wo die Mädchen sind,
wo sind sie geblieben?
Sag mir wo die Mädchen sind,
was ist geschehen?
Sag mir wo die Mädchen sind,
Männer nahmen sie geschwind
Wann wird man je verstehen?
Wann wird man je verstehen?
Sag mir wo die Männer sind
wo sind sie geblieben?
Sag mir wo die Männer sind,
was ist geschehen?
Sag mir wo die Männer sind,
zogen fort, der Krieg beginnt,
Wann wird man je verstehen?
Wann wird man je verstehen?
Sag wo die Soldaten sind,
wo sind sie geblieben?
Sag wo die Soldaten sind,
was ist geschehen?
Sag wo die Soldaten sind,
über Gräben weht der Wind
Wann wird man je verstehen?
Wann wird man je verstehen?
Sag mir wo die Gräber sind,
wo sind sie geblieben?
Sag mir wo die Gräber sind,
was ist geschehen?
Sag mir wo die Gräber sind,
Blumen wehen im Sommerwind
Wann wird man je verstehen?
Wann wird man je verstehen?
Sag mir wo die Blumen sind,
wo sind sie geblieben?
Sag mir wo die Blumen sind,
was ist geschehen?
Sag mir wo die Blumen sind,
Mädchen pflückten sie geschwind
Wann wird man je verstehen?
Wann wird man je verstehen?
Nigdy nie zapomnę upojnego wieczoru z Marleną; a może kilku wieczorów? Nie wiem. Słuchałem Marleny popołudniami, wieczorami i nocą... tak gdzieś do 4, a nawet 5 rano. Nie żałowałem z głośnością.
Kolejnego dnia sąsiad, który "mężczyzna" pisze przez "sz", zapytał mnie, co mnie napadło. Ja, zupełnie nieświadom, o co kaman, pytam: "Że co?" A on: "No całymi nocami jakichś wojennych piosenek słuchasz!"
wtorek, 27 sierpnia 2013
Warszawa we łzach
Debile debilom zgotowali ten los
Po prostu padłem widząc na www.rp.pl tytuł "Warszawa we łzach. Liga Mistrzów nie dla Legii". 22 kretynów o ilorazie inteligencji poniżej przeciętnej biegało po trawie za piłką ze świńskiej skóry ponad 90 minut, a 23 kretynowi z www.rp.pl emocje puściły.
Takimi to wieściami żyje dawna Rzeczpospolita. Pogratulować prenumeratorom.
Po prostu padłem widząc na www.rp.pl tytuł "Warszawa we łzach. Liga Mistrzów nie dla Legii". 22 kretynów o ilorazie inteligencji poniżej przeciętnej biegało po trawie za piłką ze świńskiej skóry ponad 90 minut, a 23 kretynowi z www.rp.pl emocje puściły.
Takimi to wieściami żyje dawna Rzeczpospolita. Pogratulować prenumeratorom.
IKEA już jest w Łodzi
Hipermarket dla hobbitów
IKEA rozesłała swój nowy katalog. Ni cholery nie ma w nim nic ciekawego. Takie bla, bla dla każdego i dla nikogo.
Pamiętam jeżdżenie do IKEI w Jankach, żeby wyszukać coś nietypowego - czasem się udawało. Dziś, nie ma juz nic.
I to nastawienie na wnętrza jak dla hobbitów. Czy w IKEI nadal uważają, że ludzie mieszkają w pudełkach po butach?!
IKEA rozesłała swój nowy katalog. Ni cholery nie ma w nim nic ciekawego. Takie bla, bla dla każdego i dla nikogo.
Pamiętam jeżdżenie do IKEI w Jankach, żeby wyszukać coś nietypowego - czasem się udawało. Dziś, nie ma juz nic.
I to nastawienie na wnętrza jak dla hobbitów. Czy w IKEI nadal uważają, że ludzie mieszkają w pudełkach po butach?!
piątek, 23 sierpnia 2013
Platforma, z nazwy Obywatelska
Koteria
Nie mam złudzeń, co do tego jak działają partie polityczne, ale PO stała się własnym zaprzeczeniem.
PO urządziło sobie zabawę w wybory przewodniczącego. W wyborach, w tej z nazwy obywatelskiej partii, wzięło udział raptem 50% członków. Po prostu wiodąca siła obywatelskości.
Tak niski wynik jest może związany z namowami przywódców PO, by nie brać udziału w referendum nad odwołaniem HGW w Warszawie. Niektórym członkom PO się pomyliło. Aż szkoda zdzierania klawiatury, by komentować to jawne lekceważenie reguł obywatelskiego społeczeństwa.
Każda partia polityczna jest zwykłą koterią, towarzystwem wzajemnej adoracji. PO jest tego przykładem.
Nie mam złudzeń, co do tego jak działają partie polityczne, ale PO stała się własnym zaprzeczeniem.
PO urządziło sobie zabawę w wybory przewodniczącego. W wyborach, w tej z nazwy obywatelskiej partii, wzięło udział raptem 50% członków. Po prostu wiodąca siła obywatelskości.
Tak niski wynik jest może związany z namowami przywódców PO, by nie brać udziału w referendum nad odwołaniem HGW w Warszawie. Niektórym członkom PO się pomyliło. Aż szkoda zdzierania klawiatury, by komentować to jawne lekceważenie reguł obywatelskiego społeczeństwa.
Każda partia polityczna jest zwykłą koterią, towarzystwem wzajemnej adoracji. PO jest tego przykładem.
czwartek, 22 sierpnia 2013
Gay Break
Wentworth Miller wyzwolony
Główny bohater seriali "Prison Break" jednocześnie odmówił wizyty na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Petersburgu, zaprotestował przeciwko putinowskim ustawom zakazującym tzw. propagowania homoseksualizmu, których wielbicielem jest niejaki Tomaszewski oraz wreszcie rozwiał wątpliwości, co do swojej orientacji seksualnej przyznając, że jest gejem.
A ja? Rosyjskich wódek nie piję, innych rosyjskich produktów nie konsumuję, jedyne, co mi pozostaje, to przestać kupować rosyjskie paliwa.
A może ktoś ma jakieś inne pomysły?
Przy okazji warto zauważyć, że przed "Prison Break" Wentworth prezencją nie porywał. Ale sami spójrzcie ile można zrobić (poświęcić?) dla kariery.
Główny bohater seriali "Prison Break" jednocześnie odmówił wizyty na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Petersburgu, zaprotestował przeciwko putinowskim ustawom zakazującym tzw. propagowania homoseksualizmu, których wielbicielem jest niejaki Tomaszewski oraz wreszcie rozwiał wątpliwości, co do swojej orientacji seksualnej przyznając, że jest gejem.
A ja? Rosyjskich wódek nie piję, innych rosyjskich produktów nie konsumuję, jedyne, co mi pozostaje, to przestać kupować rosyjskie paliwa.
A może ktoś ma jakieś inne pomysły?
Przy okazji warto zauważyć, że przed "Prison Break" Wentworth prezencją nie porywał. Ale sami spójrzcie ile można zrobić (poświęcić?) dla kariery.
środa, 21 sierpnia 2013
Profesorski styl
Pani profesor Monika Płatek
Profesorskie podsumowanie bijatyki meksykańskich marynarzy i polskich kiboli w Gdyni:
"To mnie daje w tyłek jakiś Meksykanin..."
rozpoczyna swój wywód córa nauki. Wcześniej przyczyny braku socjalizacji 99,9% polskiego społeczeństwa widzi w braku bibliotek. Sama pewno z nich nie wychodziła, ale gdzie o tym "dawaniu w tyłek" przeczytała, to ja nie wiem.
Profesorskie podsumowanie bijatyki meksykańskich marynarzy i polskich kiboli w Gdyni:
"To mnie daje w tyłek jakiś Meksykanin..."
rozpoczyna swój wywód córa nauki. Wcześniej przyczyny braku socjalizacji 99,9% polskiego społeczeństwa widzi w braku bibliotek. Sama pewno z nich nie wychodziła, ale gdzie o tym "dawaniu w tyłek" przeczytała, to ja nie wiem.
poniedziałek, 19 sierpnia 2013
Jan Tomaszewski
Kontrowersyjny
Kontrowersyjny - (za wiki) wzbudzający kontrowersje, prowokujący spory i dyskusje.
Jan Toma(PIS)zewski powiedział, że nie wyobraża sobie, by gej znalazł miejsce w piłkarskiej szatni. - Ja bym wyszedł z takiej szatni albo zaproponował, żeby on się rozbierał w innej. Nie wiem, czy piłkarze Barcelony, czy Realu Madryt życzyliby sobie, żeby w ich szatni rozbierał się gej.
W TVN24 przekonywał, że toleruje homoseksualistów, ale nigdy ich nie zaakceptuje. Szczególnie jeśli chodzi o sporty zespołowe. - Piłkarze wspólnie idą do sauny, mają hydroterapię - bystro zauważył.
Poseł PiS poparł też ustawę obowiązującą w Rosji. Jak powiedział, osobiście życzyłby sobie, by w Polsce obowiązywało prawo podobne do tego, które przyjęto w tym kraju.
Według komentatorów, rosyjskie biegaczki Tatjana Firowa i Ksenija Ryżowa całując się na podium zamanifestowały sprzeciw wobec zakazu promocji homoseksualizmu w ich kraju.
Szwedzka skoczkini wzwyż Emma Green-Tregaro w ramach protestu przemalowała paznokcie w kolory tęczy. Solidarność z gejami nie spodobała się jednak organizatorom i światowej federacji IAAF i pod groźbą kary zawodniczka musiała zrezygnować z tej formy protestu.
Zamiast komentarza:
w przypadku posła Tomaszewskiego kontrowersyjny znaczy: zaściankowy, prymitywny, wywiedziony zza wschodnich rubieży.
Głupota stwierdzenia "Nie wiem, czy piłkarze Barcelony, czy Realu Madryt życzyliby sobie, żeby w ich szatni rozbierał się gej." powala. Zapewne gdyby rozbierały się tam puszczalskie panie owi piłkarze nie mieliby problemu, o (p)ośle Tomszewskim nie wspominając.
Dodam, że świetność pisdowskiego (p)osła Tomaszewskiego datuje się z czasów, gdy nie miał odwagi, by naśmiewać się z takich namiętności swoich pryncypałów:
Kontrowersyjny - (za wiki) wzbudzający kontrowersje, prowokujący spory i dyskusje.
Jan Toma(PIS)zewski powiedział, że nie wyobraża sobie, by gej znalazł miejsce w piłkarskiej szatni. - Ja bym wyszedł z takiej szatni albo zaproponował, żeby on się rozbierał w innej. Nie wiem, czy piłkarze Barcelony, czy Realu Madryt życzyliby sobie, żeby w ich szatni rozbierał się gej.
W TVN24 przekonywał, że toleruje homoseksualistów, ale nigdy ich nie zaakceptuje. Szczególnie jeśli chodzi o sporty zespołowe. - Piłkarze wspólnie idą do sauny, mają hydroterapię - bystro zauważył.
Poseł PiS poparł też ustawę obowiązującą w Rosji. Jak powiedział, osobiście życzyłby sobie, by w Polsce obowiązywało prawo podobne do tego, które przyjęto w tym kraju.
fot. AFP / Yuri Kadobno |
Szwedzka skoczkini wzwyż Emma Green-Tregaro w ramach protestu przemalowała paznokcie w kolory tęczy. Solidarność z gejami nie spodobała się jednak organizatorom i światowej federacji IAAF i pod groźbą kary zawodniczka musiała zrezygnować z tej formy protestu.
Zamiast komentarza:
w przypadku posła Tomaszewskiego kontrowersyjny znaczy: zaściankowy, prymitywny, wywiedziony zza wschodnich rubieży.
Głupota stwierdzenia "Nie wiem, czy piłkarze Barcelony, czy Realu Madryt życzyliby sobie, żeby w ich szatni rozbierał się gej." powala. Zapewne gdyby rozbierały się tam puszczalskie panie owi piłkarze nie mieliby problemu, o (p)ośle Tomszewskim nie wspominając.
Dodam, że świetność pisdowskiego (p)osła Tomaszewskiego datuje się z czasów, gdy nie miał odwagi, by naśmiewać się z takich namiętności swoich pryncypałów:
fot. focus.pl |
poniedziałek, 29 lipca 2013
Lato, lato wszędzie
Pełnia zakłamanej integracji
Miałem pisać o cudownym weekendzie na Lubiewie, gdzie było ciepło w przeciwieństwie do całej reszty nadwiślańskiego kraju... ale się nie da. Pot zalewa mi oczy. Termometry pokazują jakieś absrtrakcyjne temperatury rzędu 42 stopni w słońcu i 34 w cieniu.
Dziś w Łodzi miała być burza. Miała, bo oczywiście dotąd jej nie ma.
Franciszkowi zwanemu w niektórych kręgach papieżem upał też zamieszał w głowie. Pan w bieli wybrany przez panów w purpurze odkrył, że homoseksualizm nie jest zbrodnią i jest za integracją osób homoseksualnych w społeczeństwie. Więcej, powiedział: "Osób homoseksualnych nie należy osądzać ani dyskryminować". To może jakieś 11 przykazanie? Ciekawe, co na to Rydzyk i jemu podobni. To się w Polszcze nie przyjmie.
Księży homoseksualistów też nie zamierza osądzać. Trochę to dziwne. Czy to ma oznaczać, że jak ksiądz-homoseksualista rżnie się homoseksualnie, to nie należy go osądzać, a jak rżnie się heteroseksualnie, to łamie celibat? Upał nie pozwala mi tego zrozumieć.
Właściwie, to co jeszcze powstrzymuje Franciszka przed zgodą na śluby par jednopłciowych? No niech się integrują! Problemem jest to, że KK uważa za grzech akty homoseksualne. Ale może pary homoseksualne biorąc ślub obiecają, że nie będą się pieprzyć! Ostatecznie cały katolicyzm polega na niedotrzymywaniu obietnic i złożonych przysiąg.
Homoseksualiści będa przysięgać, że nie będą się homoseksualnie rżnąć, złodzieje, że nie będą kraść, księża, że będą skromni, a politycy, że nie będą kłamać. I wszyscy będziemy żyć w pełni zintegrowanej rodzinie, gdzie prezesi banków będą się spowiadać z marketingowych sztuczek mających zmylić ciułaczy, by dostać rozgrzeszenie i kontynuować swój proceder.
Miałem pisać o cudownym weekendzie na Lubiewie, gdzie było ciepło w przeciwieństwie do całej reszty nadwiślańskiego kraju... ale się nie da. Pot zalewa mi oczy. Termometry pokazują jakieś absrtrakcyjne temperatury rzędu 42 stopni w słońcu i 34 w cieniu.
Dziś w Łodzi miała być burza. Miała, bo oczywiście dotąd jej nie ma.
Franciszkowi zwanemu w niektórych kręgach papieżem upał też zamieszał w głowie. Pan w bieli wybrany przez panów w purpurze odkrył, że homoseksualizm nie jest zbrodnią i jest za integracją osób homoseksualnych w społeczeństwie. Więcej, powiedział: "Osób homoseksualnych nie należy osądzać ani dyskryminować". To może jakieś 11 przykazanie? Ciekawe, co na to Rydzyk i jemu podobni. To się w Polszcze nie przyjmie.
Księży homoseksualistów też nie zamierza osądzać. Trochę to dziwne. Czy to ma oznaczać, że jak ksiądz-homoseksualista rżnie się homoseksualnie, to nie należy go osądzać, a jak rżnie się heteroseksualnie, to łamie celibat? Upał nie pozwala mi tego zrozumieć.
Właściwie, to co jeszcze powstrzymuje Franciszka przed zgodą na śluby par jednopłciowych? No niech się integrują! Problemem jest to, że KK uważa za grzech akty homoseksualne. Ale może pary homoseksualne biorąc ślub obiecają, że nie będą się pieprzyć! Ostatecznie cały katolicyzm polega na niedotrzymywaniu obietnic i złożonych przysiąg.
Homoseksualiści będa przysięgać, że nie będą się homoseksualnie rżnąć, złodzieje, że nie będą kraść, księża, że będą skromni, a politycy, że nie będą kłamać. I wszyscy będziemy żyć w pełni zintegrowanej rodzinie, gdzie prezesi banków będą się spowiadać z marketingowych sztuczek mających zmylić ciułaczy, by dostać rozgrzeszenie i kontynuować swój proceder.
środa, 24 lipca 2013
Widziałem cię
Metki własny przegląd ogłoszeń gejowskich
Nie wiem jak Wy, ale ja uważam, że – ladies and... ladies! – czas na małe sprawozdanie z najnowszych ogłoszeń towarzyskich. Komentarz zwykłą czcionką.
Aptekarzu z apteki na Spornej, chcialbym Twój uśmiech oglądać codziennie
Zachoruj na raka. Sukces gwarantowany.
Drogi Motorniczy. Tramwaj nr 20, przystanek Wawrzyszewska, wtorek przed godz. 22. Gdy wysiadaliśmy zadzwoniłeś kilkakrotnie i spojrzałeś, do tego mrugnięcie światłami. Czy to coś znaczy?
Tak, znaczy: rusz tłustą dupę gruba rozklapicho!
Fajnie robić zakupy konwersowo newbalance'owe u ciebie :) :) :) i tańczyć na barze :D
Wyobrażacie sobie minę tego biednego sprzedawcy? Najpierw ta pizda przez dwie godziny wybierała parę conversów z przeceny za 149,95 zł, a potem pomyliła ladę sklepową z barem i odtańczyła na niej kankana. Ja pierdolę, cioty są naprawdę walnięte. LADA, krowo, LADA!!!
Dzis na basenie w Parku Wodnym, a raczej w saunie suchej siedziales ja przyszedlem i siedzialem kolo drzwi..ty lezales potem siedziales... potem wyszedlem i jeszcze raz sie pojawiłem, jesli to czytasz to odezwij sie :)
Najpierw przyszedłeś, ja siedziałem. Potem Ty leżałeś, ja stałem. Potem ty stałeś, ja siedziałem, potem wyszedłem, wszedłem, Ty siedziałeś, ja leżałem. Już wiesz, o kogo chodzi?
Tak wiem, to Ty jesteś to tępą kurwą, która robiła przeciąg w saunie i wlampiała mi się w jaja.
dziś w godzinach 15:30/17 (+/-) w pure w promenadzie widziałem Cię kolego w niebieskiej bokserce
Bokserka to zdaje się suczka psa rasy bokser. A z tego wynika, że koleżanka zadurzyła się w zoofilu albo w wielbicielu smerfów. Odradzam kontynuowanie znajomości, może oczekiwać przebrania się np. za ciężarną lamę albo – nie wiem co gorsze – za smerfa ważniaka.
byłeś dzis na placu zabaw na południowej w fioletowej bluzce :)
Koleżanko, skoro był na „placu zabaw”, to może jeszcze nie umieć czytać. Czy Twoja miłość wytrzyma próbę czasu do chwili, kiedy za konsumowanie uczucia nie będzie Ci grozić prokurator?
Dzisiaj Pure Katowice rozmowa w szatni o "wykanczajacym" treningu pozniej wspolna jazda na ruchomych schodach :) moze sex?
Sex na ruchomych schodach? A nie boisz się, laleczko, że Ci wciągną fiutka?
OdpowiedzUsuń
cwel szuka mastera, który podpisze z nim kontrakt niewolniczy.....
Umowa zawarta w dn. .... w ...., pomiędzy Pipencją Cwelowską, zam. ........., NIP......., zwaną dalej „cwelem” oraz Ogierem Masterskim, zam. ............., NIP ..., zwanym dalej „masterem”, zwanymi dalej łącznie „Stronami”. § 1. Mocą niniejszej Umowy master zobowiązuje się w terminie od ........ do .......... świadczyć na terytorium RP usługi cwelenia (zwane dalej „usługami”) w zakresie przedmiotowym określonym w § 2, zaś cwel zobowiązuje się obsługiwać mastera w sposób odpowiadający czynnościom mastera. § 2. Usługi obejmują: poniżanie, wyzywanie słowami powszechnie uznawanymi za obelżywe (w tym: cwel, ciota, pipa, ksiądz, suka, szmata etc.), lanie moczem, stawianie klocków, wkładanie członka do jam ciała, przebieranie za poborcę podatków. Rozszerzenie zakresu usług wymaga zmiany niniejszej Umowy.
Itd....
Istotna jest dla mnie ogromnie zależność od drugiego faceta - uległość wobec niego, konieczność słuchania i wypełniania poleceń, przekraczanie czy raczej nawet odzieranie z intymności i wreszcie ból - fizyczny, dotkliwy i znoszony do końca. Lecz nie pragnę tylko samego tylko bicia - jeśli to ma być relacja, to nieco jak ojciec i syn (chodź bez potrzeby bawienia się w role) - nie tylko kara lecz i nagroda - czułość, dotyk przeplatające się z kolejnymi razami.
Koleżanko, zostań plebanem u abp. Hosera. Z relacji Lemańskiego wynika, że wszystkie Twoje potrzeby zostałyby zrealizowane.
Master i Domina pokażą ci gdzie twoje miejsce cwelu
Głosujcie na Prawo i Sprawiedliwość! Ministrem Spraw Wewnętrznych będzie Macierewicz, a Ministrą Sprawiedliwości Krystyna Pawłowicz.
kto mnie odczłowieczy i upodli na maxa?????
Urząd Skarbowy kotku.
Kupie od młodego chłopaka 18-25 noszone soxy najlepiej z Kurdwanowa lub Woli Duchackiej
Umarłam. Czy naprawdę jest coś pociągającego w brudnej odzieży mężczyzn z tych właśnie miejscowości? Teresa, Pulcheria, mamy nową destynację wakacyjną: Kurdwanów. Nawet nazwa do nas pasuje
Sport 37 182 84 19 odam dziure ww dobre rece.
Oddam dziurę w dobre ręce? Czyżby premier szukał nowego Ministra Finansów?
Ja nie rucham , ale lubię związać cwela i sam się zruchac jego kutasem.
I tak oto słowo „master” uzyskało zupełnie nowy desygnat. Przyznam, że jestem w ontologicznej pustce.
jestem 19-letnią shemalle strasznie napaloną i nudzącą się w domu
Po pierwsze – umyj okna i zrób weki na zimę. Po drugie – naucz się angielskiego.
Odkupię od postawnego Pana scat
No to szybciutko, bo się zeschnie, a takie zajęcze bobki to już jednak nie to samo...
Lecę trasa z wawy do krok przez Kielce. Chętnie zatrzymam sie na lody. Na cb na 19 wołaj Teo
Chyba „do kroku” albo lepiej „do krocza”? Ale dlaczego przez Kielce? Teo, wir Fahren nach Lodz...
Chciałbym poznać wiernego faceta
Darling, contradiction in terms. A ja chciałbym spotkać Yeti, szanse mamy podobne.
Nie wiem jak Wy, ale ja uważam, że – ladies and... ladies! – czas na małe sprawozdanie z najnowszych ogłoszeń towarzyskich. Komentarz zwykłą czcionką.
Aptekarzu z apteki na Spornej, chcialbym Twój uśmiech oglądać codziennie
Zachoruj na raka. Sukces gwarantowany.
Drogi Motorniczy. Tramwaj nr 20, przystanek Wawrzyszewska, wtorek przed godz. 22. Gdy wysiadaliśmy zadzwoniłeś kilkakrotnie i spojrzałeś, do tego mrugnięcie światłami. Czy to coś znaczy?
Tak, znaczy: rusz tłustą dupę gruba rozklapicho!
Fajnie robić zakupy konwersowo newbalance'owe u ciebie :) :) :) i tańczyć na barze :D
Wyobrażacie sobie minę tego biednego sprzedawcy? Najpierw ta pizda przez dwie godziny wybierała parę conversów z przeceny za 149,95 zł, a potem pomyliła ladę sklepową z barem i odtańczyła na niej kankana. Ja pierdolę, cioty są naprawdę walnięte. LADA, krowo, LADA!!!
Dzis na basenie w Parku Wodnym, a raczej w saunie suchej siedziales ja przyszedlem i siedzialem kolo drzwi..ty lezales potem siedziales... potem wyszedlem i jeszcze raz sie pojawiłem, jesli to czytasz to odezwij sie :)
Najpierw przyszedłeś, ja siedziałem. Potem Ty leżałeś, ja stałem. Potem ty stałeś, ja siedziałem, potem wyszedłem, wszedłem, Ty siedziałeś, ja leżałem. Już wiesz, o kogo chodzi?
Tak wiem, to Ty jesteś to tępą kurwą, która robiła przeciąg w saunie i wlampiała mi się w jaja.
dziś w godzinach 15:30/17 (+/-) w pure w promenadzie widziałem Cię kolego w niebieskiej bokserce
Bokserka to zdaje się suczka psa rasy bokser. A z tego wynika, że koleżanka zadurzyła się w zoofilu albo w wielbicielu smerfów. Odradzam kontynuowanie znajomości, może oczekiwać przebrania się np. za ciężarną lamę albo – nie wiem co gorsze – za smerfa ważniaka.
byłeś dzis na placu zabaw na południowej w fioletowej bluzce :)
Koleżanko, skoro był na „placu zabaw”, to może jeszcze nie umieć czytać. Czy Twoja miłość wytrzyma próbę czasu do chwili, kiedy za konsumowanie uczucia nie będzie Ci grozić prokurator?
Dzisiaj Pure Katowice rozmowa w szatni o "wykanczajacym" treningu pozniej wspolna jazda na ruchomych schodach :) moze sex?
Sex na ruchomych schodach? A nie boisz się, laleczko, że Ci wciągną fiutka?
OdpowiedzUsuń
cwel szuka mastera, który podpisze z nim kontrakt niewolniczy.....
Umowa zawarta w dn. .... w ...., pomiędzy Pipencją Cwelowską, zam. ........., NIP......., zwaną dalej „cwelem” oraz Ogierem Masterskim, zam. ............., NIP ..., zwanym dalej „masterem”, zwanymi dalej łącznie „Stronami”. § 1. Mocą niniejszej Umowy master zobowiązuje się w terminie od ........ do .......... świadczyć na terytorium RP usługi cwelenia (zwane dalej „usługami”) w zakresie przedmiotowym określonym w § 2, zaś cwel zobowiązuje się obsługiwać mastera w sposób odpowiadający czynnościom mastera. § 2. Usługi obejmują: poniżanie, wyzywanie słowami powszechnie uznawanymi za obelżywe (w tym: cwel, ciota, pipa, ksiądz, suka, szmata etc.), lanie moczem, stawianie klocków, wkładanie członka do jam ciała, przebieranie za poborcę podatków. Rozszerzenie zakresu usług wymaga zmiany niniejszej Umowy.
Itd....
Istotna jest dla mnie ogromnie zależność od drugiego faceta - uległość wobec niego, konieczność słuchania i wypełniania poleceń, przekraczanie czy raczej nawet odzieranie z intymności i wreszcie ból - fizyczny, dotkliwy i znoszony do końca. Lecz nie pragnę tylko samego tylko bicia - jeśli to ma być relacja, to nieco jak ojciec i syn (chodź bez potrzeby bawienia się w role) - nie tylko kara lecz i nagroda - czułość, dotyk przeplatające się z kolejnymi razami.
Koleżanko, zostań plebanem u abp. Hosera. Z relacji Lemańskiego wynika, że wszystkie Twoje potrzeby zostałyby zrealizowane.
Master i Domina pokażą ci gdzie twoje miejsce cwelu
Głosujcie na Prawo i Sprawiedliwość! Ministrem Spraw Wewnętrznych będzie Macierewicz, a Ministrą Sprawiedliwości Krystyna Pawłowicz.
kto mnie odczłowieczy i upodli na maxa?????
Urząd Skarbowy kotku.
Kupie od młodego chłopaka 18-25 noszone soxy najlepiej z Kurdwanowa lub Woli Duchackiej
Umarłam. Czy naprawdę jest coś pociągającego w brudnej odzieży mężczyzn z tych właśnie miejscowości? Teresa, Pulcheria, mamy nową destynację wakacyjną: Kurdwanów. Nawet nazwa do nas pasuje
Sport 37 182 84 19 odam dziure ww dobre rece.
Oddam dziurę w dobre ręce? Czyżby premier szukał nowego Ministra Finansów?
Ja nie rucham , ale lubię związać cwela i sam się zruchac jego kutasem.
I tak oto słowo „master” uzyskało zupełnie nowy desygnat. Przyznam, że jestem w ontologicznej pustce.
jestem 19-letnią shemalle strasznie napaloną i nudzącą się w domu
Po pierwsze – umyj okna i zrób weki na zimę. Po drugie – naucz się angielskiego.
Odkupię od postawnego Pana scat
No to szybciutko, bo się zeschnie, a takie zajęcze bobki to już jednak nie to samo...
Lecę trasa z wawy do krok przez Kielce. Chętnie zatrzymam sie na lody. Na cb na 19 wołaj Teo
Chyba „do kroku” albo lepiej „do krocza”? Ale dlaczego przez Kielce? Teo, wir Fahren nach Lodz...
Chciałbym poznać wiernego faceta
Darling, contradiction in terms. A ja chciałbym spotkać Yeti, szanse mamy podobne.
wtorek, 23 lipca 2013
Przystanek w drodze na Lubiewo
Tu mnie wszyscy znają
Pierwszym etapem podróży była niewielka miejscowość na zachodnich rubieżach, gdzie nasz koleżanka Raand, przed pierwszym zamążpójściem zwana Panną Młodą, pomieszkuje i spełnia się zawodowo.
Koleżanka nas trochę zaskoczyła, bo wszystkie tobołki z kosmetykami musiałyśmy wtaszczyć same, na ślepo szukając drogi. Później było jeszcze gorzej. Do pobliskiego supersamu udałyśmy się samotrzeć, gdyż albowiem nasz gospodarz odmówił wspólnego z nami pojawenia się w tym przybytku. Że niby zachować się nie umiemy, a wszyscy go tam znają.
Po zakupach, w uroczych wnętrzach wynajmowanego przez koleżankę lokum utrzymanego w barwach świeżej kupy z boazerią pamiętająca późnego Gierka, koleżanka Panna Młoda opowiadała nam o urokach zamieszkiwania w miejscowości, w której wszyscy się znają. Aż prawie uwierzyliśmy, mimo, ze gospodarz zapewnił nas, że nie ma gdzie pójść wieczorem, a nawet jeśli jest, to on i tak się z nami nie pokaże.
To rzeczywiście cudowna sprawa być na widelcu wszystkich i w związku z tym udawać, że jest się kimś innym niż w rzeczywistości, co koleżanka chciała nam wcisnąć jako rzecz naturalną.
Tylko dzięki internetowi i odpowiednim portalom koleżanka Panna Młoda może funkcjonować w "środowisku", nawet jesli w konspiracji na miarę batalionu nomen omen Zośka.
W związku z tym miejscowość obejrzeliśmy zza szyb samochodu namiętnie wsłuchując się w piosnkę "Ona tańczy dla mnie", i nie chodziło o taniec Panny Młodej, bo owa poruszała się niczym Robocop.
Pierwszym etapem podróży była niewielka miejscowość na zachodnich rubieżach, gdzie nasz koleżanka Raand, przed pierwszym zamążpójściem zwana Panną Młodą, pomieszkuje i spełnia się zawodowo.
Koleżanka nas trochę zaskoczyła, bo wszystkie tobołki z kosmetykami musiałyśmy wtaszczyć same, na ślepo szukając drogi. Później było jeszcze gorzej. Do pobliskiego supersamu udałyśmy się samotrzeć, gdyż albowiem nasz gospodarz odmówił wspólnego z nami pojawenia się w tym przybytku. Że niby zachować się nie umiemy, a wszyscy go tam znają.
Po zakupach, w uroczych wnętrzach wynajmowanego przez koleżankę lokum utrzymanego w barwach świeżej kupy z boazerią pamiętająca późnego Gierka, koleżanka Panna Młoda opowiadała nam o urokach zamieszkiwania w miejscowości, w której wszyscy się znają. Aż prawie uwierzyliśmy, mimo, ze gospodarz zapewnił nas, że nie ma gdzie pójść wieczorem, a nawet jeśli jest, to on i tak się z nami nie pokaże.
To rzeczywiście cudowna sprawa być na widelcu wszystkich i w związku z tym udawać, że jest się kimś innym niż w rzeczywistości, co koleżanka chciała nam wcisnąć jako rzecz naturalną.
Tylko dzięki internetowi i odpowiednim portalom koleżanka Panna Młoda może funkcjonować w "środowisku", nawet jesli w konspiracji na miarę batalionu nomen omen Zośka.
W związku z tym miejscowość obejrzeliśmy zza szyb samochodu namiętnie wsłuchując się w piosnkę "Ona tańczy dla mnie", i nie chodziło o taniec Panny Młodej, bo owa poruszała się niczym Robocop.
poniedziałek, 22 lipca 2013
W drodze na Lubiewo
...śmy
Juz lata temu homoseksualiści przyjęli konwencję opowiadania o znajomych i kochankach używając formy żeńskiej. Każdy omawiany miał pseudo w formie żeńskiej. Pozwalało to na wtopienie się w otoczenie. Kto postronny by pomyślał, że omawiający moralność Teresy Metka i Gejowski, mają na myśli faceta na schwał, znaczy mnie.
Z czasem jednak przeszło to w sfeminizowanie - niektórzy mówią w formie żeńskiej o sobie samym. A w innych przypadkach jest to konwencja, stąd "poszłam", "byłam", "imprezę uświetniłam".
Swoistym mistrzem tej konwencji jest Gejowski - aż czasami mam obawy, że używa tej konwencji także poza "środowiskiem".
W drodze na Lubiewo, jak tylko wyjechaliśmy poza granice Łodzi, w samochodzie grała ABBA, a my szczebiotałyśmy do siebie jak nastolatki zaczynając każdą wypowiedź od "kochana".
Było miło i wesoło, ale w żołądkach zaczęło burczeć, to się zatrzymaliśmy w "barze innym niż wszystkie". Gejowski zamówił lody pod pretekstem nieudanej aplikacji na stanowisko, zaś Metka zaczął się wysłośliwiać na temat jego diety. Brak zrozumienia dla jego ciężkiej sytuacji na tyle poruszył Gejowskiego, że na cały "bar inny niż wszystkie" tubalnym głosem odburknął "Uśmiałam się jak norka".
Trudno opisać wszystkie spojrzenia jakimi zostaliśmy zaszczyceni - niektórzy rodzice zaczęli nawet zasłaniać dziatwie oczy i uszy.
A "...śmy"? Wygłaszane niskim głosem "...śmy" to małe nawiązanie do Monty Pythona ("Żywot Briana") zaznaczające, że ta, czy owa koleżanka nieco się zapomniała z publicznym wykorzystywaniem konwencji.
Formą rozwlekłą jest "A może byś się tak przymknęłła" - co autor bloga kiedyś wypowiedział nieco zażenowany swobodnym zachowaniem Gejowskiego w miejscu nad wyraz publicznym.
Juz lata temu homoseksualiści przyjęli konwencję opowiadania o znajomych i kochankach używając formy żeńskiej. Każdy omawiany miał pseudo w formie żeńskiej. Pozwalało to na wtopienie się w otoczenie. Kto postronny by pomyślał, że omawiający moralność Teresy Metka i Gejowski, mają na myśli faceta na schwał, znaczy mnie.
Z czasem jednak przeszło to w sfeminizowanie - niektórzy mówią w formie żeńskiej o sobie samym. A w innych przypadkach jest to konwencja, stąd "poszłam", "byłam", "imprezę uświetniłam".
Swoistym mistrzem tej konwencji jest Gejowski - aż czasami mam obawy, że używa tej konwencji także poza "środowiskiem".
W drodze na Lubiewo, jak tylko wyjechaliśmy poza granice Łodzi, w samochodzie grała ABBA, a my szczebiotałyśmy do siebie jak nastolatki zaczynając każdą wypowiedź od "kochana".
Było miło i wesoło, ale w żołądkach zaczęło burczeć, to się zatrzymaliśmy w "barze innym niż wszystkie". Gejowski zamówił lody pod pretekstem nieudanej aplikacji na stanowisko, zaś Metka zaczął się wysłośliwiać na temat jego diety. Brak zrozumienia dla jego ciężkiej sytuacji na tyle poruszył Gejowskiego, że na cały "bar inny niż wszystkie" tubalnym głosem odburknął "Uśmiałam się jak norka".
Trudno opisać wszystkie spojrzenia jakimi zostaliśmy zaszczyceni - niektórzy rodzice zaczęli nawet zasłaniać dziatwie oczy i uszy.
A "...śmy"? Wygłaszane niskim głosem "...śmy" to małe nawiązanie do Monty Pythona ("Żywot Briana") zaznaczające, że ta, czy owa koleżanka nieco się zapomniała z publicznym wykorzystywaniem konwencji.
Formą rozwlekłą jest "A może byś się tak przymknęłła" - co autor bloga kiedyś wypowiedział nieco zażenowany swobodnym zachowaniem Gejowskiego w miejscu nad wyraz publicznym.
środa, 17 lipca 2013
Lubiewo 2013
Plan jest
Dni mijają i nie mam kiedy popełnić notki jednej, jeśli nie kilku, o wizycie na Lubiewie. Ale to się w końcu wydarzy w najbliższych dniach. Bądźcie czujni.
Dni mijają i nie mam kiedy popełnić notki jednej, jeśli nie kilku, o wizycie na Lubiewie. Ale to się w końcu wydarzy w najbliższych dniach. Bądźcie czujni.
czwartek, 4 lipca 2013
Dla nawiedzonych
Sperma
Kontynuując treści osobliwe, obrażające uczucia patriotyczno-religijno-dulskie zaglądających na ten blog przypominam refren pewnej piosenki:
Every sperm is sacred.
Every sperm is great.
If a sperm is wasted,
God gets quite irate.
Co w dowolnym tłumaczeniu znaczy:
Każda sperma jest święta
Każda wspaniała jest
Jeśli sperma się marnuje
Bóg się bardzo irytuje.
Kto pamięta czyje to?
Kontynuując treści osobliwe, obrażające uczucia patriotyczno-religijno-dulskie zaglądających na ten blog przypominam refren pewnej piosenki:
Every sperm is sacred.
Every sperm is great.
If a sperm is wasted,
God gets quite irate.
Co w dowolnym tłumaczeniu znaczy:
Każda sperma jest święta
Każda wspaniała jest
Jeśli sperma się marnuje
Bóg się bardzo irytuje.
Kto pamięta czyje to?
czwartek, 27 czerwca 2013
Gej, czy pedofil
"Gejowskie lobby" w Watykanie
Kolejna watykańska drag queen w bieli pokazuje, że nie rozróżnia podstawowych pojęć współczesnego świata. Franciszek Któryś-Tam powiedział podobno "Gejowskie lobby, o którym się mówi, istnieje, to prawda. Musimy zobaczyć, co możemy z tym zrobić".
Liczy się jednak kontekst. A kontekstem jest kolejna afera pedofilna wśród watykańskich księży. Tak, te kanalie miały upodobanie do czternasto-, piętnastoletnich chłopców. Tak, ta żałosna instytucja władająca umysłami "baranków" jest świetnym miejscem na ukrycie się i wykorzystywanie swojej pozycji wśród tych, którzy są na tyle głupi, żeby wierzyć, że potrzebują pośredników w wierze pomiędzy sobą a wyznawanym bóstwem. Tak, wykorzystujący te dzieci zboczeńcy w czarnych sukienkach ze zwieszającym się na szyi trupem, niczym esesmańskim emblematem, niewątpliwie są homoseksualni.
Różnica jest jednak taka, że normalny homoseksualista szuka partnerów wśród sobie podobnych, a nie jak ci czarni perwersi szuka ofiar wśród biednych, zagubionych, szukających wsparcia, wcale niekoniecznie homoseksualnych dzieci.
Niestety przekaz idzie w świat, że każdy homoseksualista jest pedofilem, albo przynajmniej potencjalnym pedofilem. Ten głupi, nierozumiejący niczego kutas, który przyjął imię Franciszek, śladem swoich poprzedników utwierdza wśród wierzących mu kretynów ten pogląd. Jak udowodnić, że się nie jest wielbłądem?!
Kolejna watykańska drag queen w bieli pokazuje, że nie rozróżnia podstawowych pojęć współczesnego świata. Franciszek Któryś-Tam powiedział podobno "Gejowskie lobby, o którym się mówi, istnieje, to prawda. Musimy zobaczyć, co możemy z tym zrobić".
Liczy się jednak kontekst. A kontekstem jest kolejna afera pedofilna wśród watykańskich księży. Tak, te kanalie miały upodobanie do czternasto-, piętnastoletnich chłopców. Tak, ta żałosna instytucja władająca umysłami "baranków" jest świetnym miejscem na ukrycie się i wykorzystywanie swojej pozycji wśród tych, którzy są na tyle głupi, żeby wierzyć, że potrzebują pośredników w wierze pomiędzy sobą a wyznawanym bóstwem. Tak, wykorzystujący te dzieci zboczeńcy w czarnych sukienkach ze zwieszającym się na szyi trupem, niczym esesmańskim emblematem, niewątpliwie są homoseksualni.
Różnica jest jednak taka, że normalny homoseksualista szuka partnerów wśród sobie podobnych, a nie jak ci czarni perwersi szuka ofiar wśród biednych, zagubionych, szukających wsparcia, wcale niekoniecznie homoseksualnych dzieci.
Niestety przekaz idzie w świat, że każdy homoseksualista jest pedofilem, albo przynajmniej potencjalnym pedofilem. Ten głupi, nierozumiejący niczego kutas, który przyjął imię Franciszek, śladem swoich poprzedników utwierdza wśród wierzących mu kretynów ten pogląd. Jak udowodnić, że się nie jest wielbłądem?!
wtorek, 25 czerwca 2013
Dziesięć plag
Za jakie grzechy
Nie pamiętam jaka jest kolejność plag egipskich, a jedną z nich jest grad. Grad wprawdzie czasem spadnie tu i ówdzie, ale większym problemem są tego roku powtarzające się i nawracające nawałnice. Wszędzie zalania. No prawie wszędzie, Łódź jakoś szczęśliwie jest przez tę plagę omijana, ale zapewne do czasu.
1 lipca miasto stanie się nieprzejezdne z powodu "rewolucji transportowej". Ruch pojazdów trochę wprawdzie spadnie dzięki sezonowi urlopowemu, ale przy skali utrudnień w ruchu, pozamykanych ulicach i skrzyżowaniach i tak można się spodziewać komunikacyjnej mordęgi.
Zbierający podpisy za referendum w sprawie odwołania prezydent Hanny Zdanowskiej nie dali rady zebrać wymaganej liczby podpisów. Głupio wybrali termin. Gdyby zaczęli w lipcu lub sierpniu, gdy łodzianie będą jeździć po mieście klnąc na ambitne plany inwestycyjne Zdanowskiej, w ogóle nie mieliby problemu z zebraniem nawet rekordowej liczby podpisów.
A jeśli jeszcze przy całym remontowym bałaganie, jaki zapanuje w mieście trafi nam się nawałnica podobna do tych oglądanych w TV, to miasto będzie już całkowicie sparaliżowane.
Co wtedy? Aż strach się bać.
Nie pamiętam jaka jest kolejność plag egipskich, a jedną z nich jest grad. Grad wprawdzie czasem spadnie tu i ówdzie, ale większym problemem są tego roku powtarzające się i nawracające nawałnice. Wszędzie zalania. No prawie wszędzie, Łódź jakoś szczęśliwie jest przez tę plagę omijana, ale zapewne do czasu.
1 lipca miasto stanie się nieprzejezdne z powodu "rewolucji transportowej". Ruch pojazdów trochę wprawdzie spadnie dzięki sezonowi urlopowemu, ale przy skali utrudnień w ruchu, pozamykanych ulicach i skrzyżowaniach i tak można się spodziewać komunikacyjnej mordęgi.
Zbierający podpisy za referendum w sprawie odwołania prezydent Hanny Zdanowskiej nie dali rady zebrać wymaganej liczby podpisów. Głupio wybrali termin. Gdyby zaczęli w lipcu lub sierpniu, gdy łodzianie będą jeździć po mieście klnąc na ambitne plany inwestycyjne Zdanowskiej, w ogóle nie mieliby problemu z zebraniem nawet rekordowej liczby podpisów.
A jeśli jeszcze przy całym remontowym bałaganie, jaki zapanuje w mieście trafi nam się nawałnica podobna do tych oglądanych w TV, to miasto będzie już całkowicie sparaliżowane.
Co wtedy? Aż strach się bać.
kapsW
akton aktórK
.hcynneimdo mrof makuzs ot on ,muidem enlanab eikat ybin ot golB .ćiboran ein ęis ybeż ,ćiborz ot kaj ,mełaizdeiw ein elacw ob ,ewakeic ołyb einawzyw morozop werbWętsop merotom ałyb ezswaz adun - meławobórps cęiw ,ainawzyw ęibul żaweinoP .tsket yzsżułdjan ilezrts eindęłbzeb otk ,ewakeic ,ainawobórps od macęhcaz hcyntęhC .ęzcńok mesazcmyt A
.hcynneimdo mrof makuzs ot on ,muidem enlanab eikat ybin ot golB .ćiboran ein ęis ybeż ,ćiborz ot kaj ,mełaizdeiw ein elacw ob ,ewakeic ołyb einawzyw morozop werbWętsop merotom ałyb ezswaz adun - meławobórps cęiw ,ainawzyw ęibul żaweinoP .tsket yzsżułdjan ilezrts eindęłbzeb otk ,ewakeic ,ainawobórps od macęhcaz hcyntęhC .ęzcńok mesazcmyt A
czwartek, 20 czerwca 2013
Donosicielstwo
Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni
Odpowiadam na komentarz Metki do poprzedniej notki, a dotyczący notki pornograficznej.
Oczywiście, że zauważyłem zmianę. Nawet się nie dziwię, że ktoś doniósł, to miara rozwoju demokracji - im bardziej demokratyczny kraj, tym większe donosicielstwo. Ludzie już nie załatwiają spraw między sobą, tylko donoszą "odnośnym władzom".
Nieoczekiwanym efektem jest wzrost frekwencji, a sama notka bije rekordy popularności. Wypada więc drogim donosicielom podziękować.
Przypomina mi to zdarzenia takie jak usuwanie meteorytu przez niejakich Tomczaka i Nowinę-Konopczynę z rzeźby Maurizio Catellana w warszawskiej CSW,
czy też skandal jaki wywołały prace Katarzyny Kozyry (o czym pisałem tu). Nie zapominając o dziele Doroty Nieznalskiej.
Oczywiście absolutnie nie aspiruję do tego grona. Mogę tylko wyrazić zdumienie, że trafiają mi się czytelnicy i to nawet chyba stali (przynajmniej dotąd), którzy wiedząc, na czyj blog wchodzą, reprezentują poglądy z którymi bliżej im do Frondy, Gościa Niedzielnego, i tym podobnych.
Absolutnie nie zamierzam nikogo przepraszać, ani się kajać. Dupkom, którzy z powodu banalnej notki raczyli na mnie donieść - markiza de Sade pewno, by wykleli, a jego dzieł zakazali - mówię serdeczne WON MI STĄD. Będę pisał, co chcę i jak chcę. Nie zamierzam pisać pod publiczkę, a tym bardziej zadowalać jakieś pełne obskurantyzmu gusta. Macie ciemniaki Kasię Tusk i inne kominki - ekscytujcie się treściami z tych krynic mądrości.
Pozostałych nadal zapraszam do zaglądania na mój blog - dziś polecam staroć z plotek.pl
Odpowiadam na komentarz Metki do poprzedniej notki, a dotyczący notki pornograficznej.
Oczywiście, że zauważyłem zmianę. Nawet się nie dziwię, że ktoś doniósł, to miara rozwoju demokracji - im bardziej demokratyczny kraj, tym większe donosicielstwo. Ludzie już nie załatwiają spraw między sobą, tylko donoszą "odnośnym władzom".
Nieoczekiwanym efektem jest wzrost frekwencji, a sama notka bije rekordy popularności. Wypada więc drogim donosicielom podziękować.
Przypomina mi to zdarzenia takie jak usuwanie meteorytu przez niejakich Tomczaka i Nowinę-Konopczynę z rzeźby Maurizio Catellana w warszawskiej CSW,
fot. http://autruchon.tumblr.com |
fot.http://www.newsweek.pl/ |
Absolutnie nie zamierzam nikogo przepraszać, ani się kajać. Dupkom, którzy z powodu banalnej notki raczyli na mnie donieść - markiza de Sade pewno, by wykleli, a jego dzieł zakazali - mówię serdeczne WON MI STĄD. Będę pisał, co chcę i jak chcę. Nie zamierzam pisać pod publiczkę, a tym bardziej zadowalać jakieś pełne obskurantyzmu gusta. Macie ciemniaki Kasię Tusk i inne kominki - ekscytujcie się treściami z tych krynic mądrości.
Pozostałych nadal zapraszam do zaglądania na mój blog - dziś polecam staroć z plotek.pl
wtorek, 18 czerwca 2013
Żar
Lepkie ciała
Na dłuższą chwilę zostawiłem wszystkich nawiedzających blog z tematem pornograficznym, ale notka w ogóle nie chwyciła, ba, mam wrażenie, że nawet zraziła.
Czas przejść do wydarzeń bieżących. W moim wykonaniu jest to stanie w korkach w rozpalającym karoserię upale.
Czuję własną lepkość i, nie kryję, z lekkim obrzydzeniem myślę o możliwości dotykania kogokolwiek - nawet podanie ręki wyzwala we mnie nieświeże odczucia.
Rekordem było wzięcie prysznica trzy razy w ciągu dnia. Niewiele to poprawiło mój higieniczny komfort - już po kilkunastu minutach od odświeżenia wracał dyskomfort, tym mocniejszy w zestawieniu z chwilową ulgą.
Eleganccy panowie z jakimi mam do czynienia noszą albo ciemne garnitury podnoszące ich wartość zresztą jedynie w ich oczach, albo popadają w nonszalancję i do marynarki zakładają koszule z krótkim rękawem. O dziwo smrodu spoconych ciał nie czuć, albo zagłusza go mój własny smród.
Ciężkie od wilgoci, gorące powietrze sprawiło, że otworem stanęły wszystkie gabinetowe drzwi. Zawsze zamknięte dziś odsłoniły tajemnice jakie skrywały. Dla odmiany ja zamknąłem moje drzwi, bo hulający po biurze wiatr zawsze wywołuje u mnie zawianie czego efektem jest albo katar, albo kręcz karku.
Otwarte drzwi ujawniły też znajdującą się w jednym z pomieszczeń lodówkę. Zamierzam skorzystać z tego odkrycia. Picie zimnej wody jest bardzo nęcące, choć może dla odmiany skończyć się anginą.
Wiem, że gdzieś w firmie są prysznice dla pracowników niebiurowych. Chętnie bym z takiej przyjemności skorzystał. Zwłaszcza jeśli okazałoby się, że kompania pod strugami wodny byłaby zacna... pod każdym względem ;)
Na dłuższą chwilę zostawiłem wszystkich nawiedzających blog z tematem pornograficznym, ale notka w ogóle nie chwyciła, ba, mam wrażenie, że nawet zraziła.
Czas przejść do wydarzeń bieżących. W moim wykonaniu jest to stanie w korkach w rozpalającym karoserię upale.
Czuję własną lepkość i, nie kryję, z lekkim obrzydzeniem myślę o możliwości dotykania kogokolwiek - nawet podanie ręki wyzwala we mnie nieświeże odczucia.
Rekordem było wzięcie prysznica trzy razy w ciągu dnia. Niewiele to poprawiło mój higieniczny komfort - już po kilkunastu minutach od odświeżenia wracał dyskomfort, tym mocniejszy w zestawieniu z chwilową ulgą.
Eleganccy panowie z jakimi mam do czynienia noszą albo ciemne garnitury podnoszące ich wartość zresztą jedynie w ich oczach, albo popadają w nonszalancję i do marynarki zakładają koszule z krótkim rękawem. O dziwo smrodu spoconych ciał nie czuć, albo zagłusza go mój własny smród.
Ciężkie od wilgoci, gorące powietrze sprawiło, że otworem stanęły wszystkie gabinetowe drzwi. Zawsze zamknięte dziś odsłoniły tajemnice jakie skrywały. Dla odmiany ja zamknąłem moje drzwi, bo hulający po biurze wiatr zawsze wywołuje u mnie zawianie czego efektem jest albo katar, albo kręcz karku.
Otwarte drzwi ujawniły też znajdującą się w jednym z pomieszczeń lodówkę. Zamierzam skorzystać z tego odkrycia. Picie zimnej wody jest bardzo nęcące, choć może dla odmiany skończyć się anginą.
Wiem, że gdzieś w firmie są prysznice dla pracowników niebiurowych. Chętnie bym z takiej przyjemności skorzystał. Zwłaszcza jeśli okazałoby się, że kompania pod strugami wodny byłaby zacna... pod każdym względem ;)
wtorek, 4 czerwca 2013
Poklosie Mapplethorpe'a
Fot. www.myspace.com |
Z jajem i do dupy
Absolutnie nie przypadkiem obejrzałem film porno. Większość pornosów kompletnie mnie nie interesuje. Są nudne, przewidywalne i w każdym wszystko zmierza do jednego - a zakończenie jest zawsze takie samo.
Zastanawiałem się, co mnie w pornosach kręci, a co zupełnie nie. Przede wszystkim nie lubię oglądać "w akcji" Azjatów, Latynosów i Murzynów (włącznie z Mulatami). Akceptuję rasę białą i Arabów (także Turków). Co do kamasutry, to akceptuję wszystko... no prawie. Nie znoszę "rozwiercania", czy to sprzętami, czy kończynami.
Szczypanie, gniecenie, czy ciąganie za sutki boli mnie w trakcie patrzenia.
Nie lubię, gdy jedyne na co można popatrzeć to genitalia. Chcę widzieć twarze w trakcie miłosnych uniesień: grymasy, napięcie, podniecenie rysujące się na obliczach kochanków. Nie bez znaczenia jest to, co do siebie mówią i ton jakiego używają. Bardziej podobają mi się te pornosy, w których do zbliżenia dochodzi, gdy partnerzy wzajemnie się uwodzą. Z tego powodu sceny orgii są dla mnie nudne.
Staram się nie widzieć powszedniejących tatuaży i piercingu.
Jako dominujących wolę facetów dojrzałych, mniej lub bardziej owłosionych, krótko obciętych lub łysych, z zarostem na twarzy, dobrze zbudowanych, ale niekoniecznie muskularnych, raczej wyższych od swojego pasywnego partnera. Gdy pojawiają się brzuchaci, zmieniam kanał.
Przyjmujący pasywną rolę podniecają mnie, gdy sa śmiechnięci, zachęcający, ale nie rozkładający nóg na widok samca. Fajnie, gdy mimo pasywnej roli są męscy. Niedoścignionym pod tym względem aktorem porno jest dla mnie Blake Harper (i nic to, że obecnie pracuje jako pielęgniarz w jakimś lokalnym szpitalu w Kanadzie).
niedziela, 2 czerwca 2013
Pogoda 24h później
Omylność chroniczna
Minęły 24 godziny od poprzedniej prognozy. Co tym razem przewiduje TVN Meteo i The Weather Channel?
Wczoraj na piątek-sobotę-niedzielę miało być, w tej kolejności, przelotne zachmurzenie-przelotne opady-deszcz. Dziś już się okazało, że zachmurzenie duże z przelotnymi opadami-deszcz-przelotne opady. Średnia temperatura była przewidywana na 23 stopnie, a dziś ciut więcej.
Zobaczymy, co dalej.
The Weather Channel mocniej zmienił zdanie, dziś jest tak:
Z częściowego zachmurzenia 24h później zrobiły się deszcze; tylko średnia temperatura, choć inaczej rozłożona pozostała bez zmian.
Jakoś inaczej muszę to zbierać, bo robi się to nieczytelne i nudne. Może tak, jak poniżej będzie OK.
Minęły 24 godziny od poprzedniej prognozy. Co tym razem przewiduje TVN Meteo i The Weather Channel?
Wczoraj na piątek-sobotę-niedzielę miało być, w tej kolejności, przelotne zachmurzenie-przelotne opady-deszcz. Dziś już się okazało, że zachmurzenie duże z przelotnymi opadami-deszcz-przelotne opady. Średnia temperatura była przewidywana na 23 stopnie, a dziś ciut więcej.
Zobaczymy, co dalej.
The Weather Channel mocniej zmienił zdanie, dziś jest tak:
Z częściowego zachmurzenia 24h później zrobiły się deszcze; tylko średnia temperatura, choć inaczej rozłożona pozostała bez zmian.
Jakoś inaczej muszę to zbierać, bo robi się to nieczytelne i nudne. Może tak, jak poniżej będzie OK.
sobota, 1 czerwca 2013
Butelkowy weekend
Przewidywalność tradycyjna
Cztery dni wolnego, wszyscy nastawieni na wypoczynek na łonie, i co? I fekalia.
Najlepsze było dziś rano. Za oknem prawie ciemno od chmur, siąpi, 13 stopni, a na TVN prognoza pogody jak z bajki o tradycyjnej sprawdzalności na poziomie 85-90% - jak to zawsze obwieszczają. Otóż zdaniem meteorologów TVN to, co widziałem za oknem, to jest małe zachmurzenie i 21 stopni. Prognoza dotyczyła centralnej Polski, ale ja nie jestem pewien, czy owi meteorolodzy potrafią wyznaczyć centrum Polski, bo jakoś wydaje mi się, że uważają, że jest nie tam, gdzie normalny człowiek by się go spodziewał.
Witryna TVN Meteo jest nieco mniej optymistyczna. Owszem zachmurzenie duże, ale temperatura 21 stopni - mój termometr podaje 17,5 o godzinie 12. Pod wieczór ma się ocieplić?!
Ciekawie wyglądają prognozy na kolejny weekend 8/9 czerwca. TVN Meteo zgaduje, że będzie tak:
Posprawdzam ich.
The Weather Channel jest bardziej optymistyczny. Na ten weekend też był, co nie najlepiej świadczy o możliwościach prognozowania zaledwie na kilka dni do przodu amerykańskich superkomputerów pogodowych. Ich zdaniem - w prognozie dziesięciodniowej - będzie tak:
.
Zobaczymy, jak to się będzie zmieniało. Bo, że się nie utrzyma, to na 100% jestem pewien.
Cztery dni wolnego, wszyscy nastawieni na wypoczynek na łonie, i co? I fekalia.
Najlepsze było dziś rano. Za oknem prawie ciemno od chmur, siąpi, 13 stopni, a na TVN prognoza pogody jak z bajki o tradycyjnej sprawdzalności na poziomie 85-90% - jak to zawsze obwieszczają. Otóż zdaniem meteorologów TVN to, co widziałem za oknem, to jest małe zachmurzenie i 21 stopni. Prognoza dotyczyła centralnej Polski, ale ja nie jestem pewien, czy owi meteorolodzy potrafią wyznaczyć centrum Polski, bo jakoś wydaje mi się, że uważają, że jest nie tam, gdzie normalny człowiek by się go spodziewał.
Witryna TVN Meteo jest nieco mniej optymistyczna. Owszem zachmurzenie duże, ale temperatura 21 stopni - mój termometr podaje 17,5 o godzinie 12. Pod wieczór ma się ocieplić?!
Ciekawie wyglądają prognozy na kolejny weekend 8/9 czerwca. TVN Meteo zgaduje, że będzie tak:
Posprawdzam ich.
The Weather Channel jest bardziej optymistyczny. Na ten weekend też był, co nie najlepiej świadczy o możliwościach prognozowania zaledwie na kilka dni do przodu amerykańskich superkomputerów pogodowych. Ich zdaniem - w prognozie dziesięciodniowej - będzie tak:
.
Zobaczymy, jak to się będzie zmieniało. Bo, że się nie utrzyma, to na 100% jestem pewien.
środa, 29 maja 2013
Sześć stóp pod kołdrą
Wieko trumny
We Francji pierwszy gejowski ślub, w Polsce czarni nadal okradają obywateli z pieniędzy i godności. Kwestia związków partnerskich zmieniła się w chłopca do bicia, w czym prym wiedzie pogrążona w menopauzie Krystyna, a wtóruje jej platformerskie trio: "GOne with the WINd", kaznodzieja z Czarnego Lądu od siedmiu boleści oraz dumny właściciel domeny żal.pl.
Nam pozostaje żyć własnym życiem.
Pocieszeniem może być rozpusta. Jesteśmy w takim dole, że nikt się już nie zainteresuje ile stóp można w nim zobaczyć. Czemu więc nie korzystać.
Większość z nas przez osiem i więcej godzin dziennie nabija PKB, to trzeba to jakoś odreagować. A przecież na rynek wchodzi rocznik 1995, pomijając nadal kwaśne młodsze roczniki.
Pod wiekiem trumny życie wre.
We Francji pierwszy gejowski ślub, w Polsce czarni nadal okradają obywateli z pieniędzy i godności. Kwestia związków partnerskich zmieniła się w chłopca do bicia, w czym prym wiedzie pogrążona w menopauzie Krystyna, a wtóruje jej platformerskie trio: "GOne with the WINd", kaznodzieja z Czarnego Lądu od siedmiu boleści oraz dumny właściciel domeny żal.pl.
Nam pozostaje żyć własnym życiem.
Pocieszeniem może być rozpusta. Jesteśmy w takim dole, że nikt się już nie zainteresuje ile stóp można w nim zobaczyć. Czemu więc nie korzystać.
Większość z nas przez osiem i więcej godzin dziennie nabija PKB, to trzeba to jakoś odreagować. A przecież na rynek wchodzi rocznik 1995, pomijając nadal kwaśne młodsze roczniki.
Pod wiekiem trumny życie wre.
środa, 22 maja 2013
Zostań ze mną
Keep the Lights On
Obsada: Thure Lindhardt, Zachary Booth, Paprika Steen, Julianne Nicholson, Sebastian La Cause, Sarah Hess, Marilyn Neimark
Dramat obyczajowy, USA, rok produkcji: 2012
Dziś na ale kino+ o 00:15, niestety nie doczekam. A film zapowiada się interesująco.
Zdjęcia: Thimios Bakatakis
Muzyka: Arthur Russell
Czas trwania: 105 minut
Montaż: Affonso Gonçalves
Może powtórzą.
Obsada: Thure Lindhardt, Zachary Booth, Paprika Steen, Julianne Nicholson, Sebastian La Cause, Sarah Hess, Marilyn Neimark
Dramat obyczajowy, USA, rok produkcji: 2012
Dziś na ale kino+ o 00:15, niestety nie doczekam. A film zapowiada się interesująco.
Reżyser filmów dokumentalnych Erik Rothman poznaje młodego prawnika, Paula Lucy. Między dwojgiem mężczyzn z wielką mocą wybucha namiętność, a znajomość szybko przeradza się w coś poważniejszego. Paul nie przyznaje się otwarcie do swojej orientacji, a to dopiero początek dramatów, które para przejdzie w trakcie trwającego dekadę związku. Kochankowie znajdą się w miłosnym impasie - uzależnienie Paula od narkotyków pogłębia się, podobnie jak uzależnienie Erika od Paula. Erik poszukuje wsparcia u przyjaciół, między innymi u Karen.Scenariusz: Ira Sachs, Mauricio Zacharias
Zdjęcia: Thimios Bakatakis
Muzyka: Arthur Russell
Czas trwania: 105 minut
Montaż: Affonso Gonçalves
Może powtórzą.
środa, 1 maja 2013
HIV contra nie-HIV
Co nas nie zabije...
Wśród wiadomości ze świata znalazłem notkę o potencjalnym sukcesie duńskich naukowców. Wynaleźli lek całkowicie usuwający wirus HIV z organizmu osoby zarażonej, a do tego tani. Prowadzone są własnie testy na 15 ochotnikach. Sposobu działania leku nie opiszę, bo nie zrozumiałem. Tekst sugerował, że zakończenie walki z pandemią HIV to kwestia miesięcy.
Obecnie stosowane metody leczenia HIV są skuteczne - w każdym razie jeśli nie jest to etap AIDS. Osoba zarażona żyje, przyjmując codziennie jedną, dwie tabletki. Sama choroba nie różni się wiele od innych chorób przewlekłych, jak choćby nadciśnienie, czy cukrzyca. Oczywiście o ile nadciśnienie i cukrzyca są bardzo powszechne i mogą nawet być tematem towarzyskiej rozmowy na korytarzu w pracy, o tyle zakażenie HIV jest stygmatyzujące. Możliwe, że nowy lek to zmieni i HIV stanie się zwykłą przypadłością weneryczną. Nadal oczywiście wstydliwą.
HIV zebrał w świecie współczesnym straszliwe żniwo, jednak chyba nadal nie umywa się do kiły (czyli syfilisu), która dziesiątkowała ludzkość przez wieki. Nie wspominając o takich chorobach, jak grużlica, czarna ospa, czy zwykła grypa.
I wszystko fajnie. Jest szansa na wyeliminowanie jednego z zagrożeń ludzkości. Jednak dokładnie w tym samym tygodniu, gdy znalazłem informacje o testach nowego leku na HIV, znalazły się wiadomości o nowych zagrożeniach: do tego całkowicie egalitarnych. Praktycznie każdy jest obecnie zagrożony śmiercią niezależnie od płci, orientacji seksualnej, o wyznaniu nie wspominając.
Szał stosowania antybiotyków spowodował, że wiele drobnoustrojów uodporniło się na stosowane leki.
Banalna Escherichia coli, czyli E. coli, a po polsku pałeczka okrężnicy - zapewne z racji występowania akurat w tej części ludzkiego organizmu - jest wszędzie. Gdzieś czytałem, że pomijając ludzką dupę, nie jest jej najwięcej w naszym otoczeniu w miejscu powiązanym, czyli na desce klozetowej. Więcej jest jej na desce do krojenia, o zwykłej myjce w zlewie nie wspominając. Szczęśliwie jeśli są to nasze pałeczki okrężnicy, to nie są dla nas groźne. Gorzej jeśli np. w drodze pieszczot analnych przyjmiemy pałeczki cudze, a do tego lekooporne.
Jak jednak doczytałem, najgorszym z możliwych miejsc na zakażenie się jakimś banalnym, ale lekoopornym drobnoustrojem, są szpitale. Artykuł sugerował, że służba zdrowia w ogóle sobie z tym nie radzi i każdy pacjent i odwiedzający może się stać potencjalną ofiarą.
Co za czasy!
Wśród wiadomości ze świata znalazłem notkę o potencjalnym sukcesie duńskich naukowców. Wynaleźli lek całkowicie usuwający wirus HIV z organizmu osoby zarażonej, a do tego tani. Prowadzone są własnie testy na 15 ochotnikach. Sposobu działania leku nie opiszę, bo nie zrozumiałem. Tekst sugerował, że zakończenie walki z pandemią HIV to kwestia miesięcy.
Obecnie stosowane metody leczenia HIV są skuteczne - w każdym razie jeśli nie jest to etap AIDS. Osoba zarażona żyje, przyjmując codziennie jedną, dwie tabletki. Sama choroba nie różni się wiele od innych chorób przewlekłych, jak choćby nadciśnienie, czy cukrzyca. Oczywiście o ile nadciśnienie i cukrzyca są bardzo powszechne i mogą nawet być tematem towarzyskiej rozmowy na korytarzu w pracy, o tyle zakażenie HIV jest stygmatyzujące. Możliwe, że nowy lek to zmieni i HIV stanie się zwykłą przypadłością weneryczną. Nadal oczywiście wstydliwą.
HIV zebrał w świecie współczesnym straszliwe żniwo, jednak chyba nadal nie umywa się do kiły (czyli syfilisu), która dziesiątkowała ludzkość przez wieki. Nie wspominając o takich chorobach, jak grużlica, czarna ospa, czy zwykła grypa.
I wszystko fajnie. Jest szansa na wyeliminowanie jednego z zagrożeń ludzkości. Jednak dokładnie w tym samym tygodniu, gdy znalazłem informacje o testach nowego leku na HIV, znalazły się wiadomości o nowych zagrożeniach: do tego całkowicie egalitarnych. Praktycznie każdy jest obecnie zagrożony śmiercią niezależnie od płci, orientacji seksualnej, o wyznaniu nie wspominając.
Szał stosowania antybiotyków spowodował, że wiele drobnoustrojów uodporniło się na stosowane leki.
Banalna Escherichia coli, czyli E. coli, a po polsku pałeczka okrężnicy - zapewne z racji występowania akurat w tej części ludzkiego organizmu - jest wszędzie. Gdzieś czytałem, że pomijając ludzką dupę, nie jest jej najwięcej w naszym otoczeniu w miejscu powiązanym, czyli na desce klozetowej. Więcej jest jej na desce do krojenia, o zwykłej myjce w zlewie nie wspominając. Szczęśliwie jeśli są to nasze pałeczki okrężnicy, to nie są dla nas groźne. Gorzej jeśli np. w drodze pieszczot analnych przyjmiemy pałeczki cudze, a do tego lekooporne.
Jak jednak doczytałem, najgorszym z możliwych miejsc na zakażenie się jakimś banalnym, ale lekoopornym drobnoustrojem, są szpitale. Artykuł sugerował, że służba zdrowia w ogóle sobie z tym nie radzi i każdy pacjent i odwiedzający może się stać potencjalną ofiarą.
Co za czasy!
poniedziałek, 29 kwietnia 2013
Z deszczu pod rynnę
Gowin vs. Biernacki
Nie czarujmy się, to nie sekciarskie spojrzenie Gowina na związki partnerskie spowodowało jego odejście z ministerialnego stołka. Zresztą zamiana tego ortodoksy na Biernackiego, o nie słabszym prawicowym odchyle, nie daje żadnej nadziei na wzmocnienie liberalnego skrzydła w Polskiej Zjednoczonej Partii Obywatelskiej.
Na pocieszenie wyciągnąłem to zdjęcie z niedawnego łódzkiego Marszu Równości. Cieszy mnie, że marsz przeszedł trasą, którą osobiście promowałem (pasaż Schillera - plac Dąbrowskiego). W tle widać Teatr Wielki w Łodzi, ale po prawej jest ogromne gmaszysko sądu - dziedziny konserwatywnych ministrów.
Sam plac dzięki marszowi nieco wydobył się ze swojej martwoty podkreślanej wodą przelewającą się w słynnej już na cały kraj łódzkiej waginie. Aż trochę szkoda, że na placu nie zbudowało się jakieś tęczowe miasteczko... chociaż na to jedno popołudnie. Miejsce by ożyło.
Niewielu już pamięta, że ten plac niegdyś tętnił życiem, ba, rosły na nim drzewa zastąpione dziś smętnymi mogiłami.
Był czas, że na samym placu działała chętnie odwiedzana piwiarnia.
Nie wspominając o pobliskiej pikiecie - miejscu wielu bujnych romansów, choć umówmy się równie ulotnych, co czas spędzony na ich konsumpcji.
Czy nie należałoby takich miejsc jakoś upamiętnić? Na przykład jakąś tablicą pamiątkową?
Nie czarujmy się, to nie sekciarskie spojrzenie Gowina na związki partnerskie spowodowało jego odejście z ministerialnego stołka. Zresztą zamiana tego ortodoksy na Biernackiego, o nie słabszym prawicowym odchyle, nie daje żadnej nadziei na wzmocnienie liberalnego skrzydła w Polskiej Zjednoczonej Partii Obywatelskiej.
Na pocieszenie wyciągnąłem to zdjęcie z niedawnego łódzkiego Marszu Równości. Cieszy mnie, że marsz przeszedł trasą, którą osobiście promowałem (pasaż Schillera - plac Dąbrowskiego). W tle widać Teatr Wielki w Łodzi, ale po prawej jest ogromne gmaszysko sądu - dziedziny konserwatywnych ministrów.
Sam plac dzięki marszowi nieco wydobył się ze swojej martwoty podkreślanej wodą przelewającą się w słynnej już na cały kraj łódzkiej waginie. Aż trochę szkoda, że na placu nie zbudowało się jakieś tęczowe miasteczko... chociaż na to jedno popołudnie. Miejsce by ożyło.
Teatr Wielki w Łodzi w czasach przedwaginalnych |
Był czas, że na samym placu działała chętnie odwiedzana piwiarnia.
Nie wspominając o pobliskiej pikiecie - miejscu wielu bujnych romansów, choć umówmy się równie ulotnych, co czas spędzony na ich konsumpcji.
Czy nie należałoby takich miejsc jakoś upamiętnić? Na przykład jakąś tablicą pamiątkową?
sobota, 20 kwietnia 2013
Precz z hemofilią!
III Marsz Równości w Łodzi
Liczebnie może niezbyt imponujący. Ponad 100 osób to znowu nie tak dużo. Co zwracało uwagę, to niewielka reprezentacja niechętnych, tych nastawionych narodowo - socjalistycznie. Aż cały marsz stracił na uroku z powodu ich mizernej reprezentacji. Do tego przeciwnicy byli kompletnie nieprzygotowani i wyrażali stanowczy sprzeciw wobec... hemofilii. Ponadto ewidentnie nie tolerowali seksu analnego, co świadczy o niewielkiej znajomości kamasutry o zasadach higieny nie wspominając.
Miasto podobno wydało na ochronę marszu 400 tysięcy złotych. Co było zresztą zarzutem skandujących przeciwników. Można wierzyć, że przyszłych marszów nie będą niepokoili i koszty ochrony ku ich zadowoleniu spadną. Ochrona marszu o tyle zwracała uwagę, że znaleźli się chętni do uczestnictwa spośród mimowolnych obserwatorów.
Marsz zaszczycił poseł Dunin, prezydent miasta Hanna Zdanowska niestety nie została zaszczycona zaproszeniem organizatorów. Szkoda, bo może by skorzystała. Pewno brakło odwagi do zachęcenia.
Ujęło mnie hasło "Trans-parent".
Kolejnym wydarzeniem było spotkanie z posłanką Anną Grodzką i kilkoma akademikami rozważającymi o problemach transpłciowości. Posłanka Grodzka w marszu udziału nie wzięła niestety - szkoda... mogła przełamać wrodzoną nieśmiałość. Blisko trzygodzinną debatę transmitowało Rado Żak. Trochę się obawiam, czy relacja z wydarzenia przykuła uwagę słuchaczy. Prowadzący stękał niemiłosiernie. Paneliści wypowiadali się ze swadą, jednak wątpię, by porwali radiosłuchaczy mimo kilku bonmotów. Liczbę uczestników panelowego spotkania w świetlicy Krytyki Politycznej przy Piotrkowskiej 101 oceniam na jakieś 70 osób.
Dzień zakończyło afterparty w Konditori - szansa na odreagowanie wrażeń całego dnia.
Podsumowując, bez szału, ale z zaznaczeniem obecności. Media niestety słabo odnotowały wydarzenie. Były wprawdzie kamery, ale dziennikarze wydarzenia zignorowali. Najwięcej miała do roboty policja.
Gay pride to był minimalistyczny, ale Łódź to miasto Kobro, więc na szaleństwa nie ma co liczyć.
fot. expressilustrowany.pl |
Miasto podobno wydało na ochronę marszu 400 tysięcy złotych. Co było zresztą zarzutem skandujących przeciwników. Można wierzyć, że przyszłych marszów nie będą niepokoili i koszty ochrony ku ich zadowoleniu spadną. Ochrona marszu o tyle zwracała uwagę, że znaleźli się chętni do uczestnictwa spośród mimowolnych obserwatorów.
Marsz zaszczycił poseł Dunin, prezydent miasta Hanna Zdanowska niestety nie została zaszczycona zaproszeniem organizatorów. Szkoda, bo może by skorzystała. Pewno brakło odwagi do zachęcenia.
Ujęło mnie hasło "Trans-parent".
Kolejnym wydarzeniem było spotkanie z posłanką Anną Grodzką i kilkoma akademikami rozważającymi o problemach transpłciowości. Posłanka Grodzka w marszu udziału nie wzięła niestety - szkoda... mogła przełamać wrodzoną nieśmiałość. Blisko trzygodzinną debatę transmitowało Rado Żak. Trochę się obawiam, czy relacja z wydarzenia przykuła uwagę słuchaczy. Prowadzący stękał niemiłosiernie. Paneliści wypowiadali się ze swadą, jednak wątpię, by porwali radiosłuchaczy mimo kilku bonmotów. Liczbę uczestników panelowego spotkania w świetlicy Krytyki Politycznej przy Piotrkowskiej 101 oceniam na jakieś 70 osób.
Dzień zakończyło afterparty w Konditori - szansa na odreagowanie wrażeń całego dnia.
Podsumowując, bez szału, ale z zaznaczeniem obecności. Media niestety słabo odnotowały wydarzenie. Były wprawdzie kamery, ale dziennikarze wydarzenia zignorowali. Najwięcej miała do roboty policja.
Gay pride to był minimalistyczny, ale Łódź to miasto Kobro, więc na szaleństwa nie ma co liczyć.
piątek, 19 kwietnia 2013
Typ D i typ G
Ochłap
Zespół partyjny PO, który miał wypracować jeden wspólny projekt dla uregulowania związków partnerskich i w ciągu dwóch miesięcy przekazać do Sejmu (czyli do połowy maja) zrodził dwa projekty:
typu D
posła Artura Dunina o "umowie partnerskiej" dającej partnerom możliwość ustalenia wspólnoty majątkowej, dziedziczenia po sobie oraz ustalenia obowiązku alimentacyjnego. O tym, czy nadać sobie nawzajem powyższe uprawnienia, partnerzy decydowaliby zawierając (przed notariuszem) tzw. umowę partnerską. Zawarcie umowy skutkowałoby z kolei automatycznie m.in. prawem dostępu do informacji medycznej o partnerze, prawem do pochówku czy do odmowy zeznań przed sądem.
typu G
posłów a la Godson-Gowin o "wspólnym pożyciu" przewidujący składanie przed notariuszem oświadczeń o wspólnym pożyciu, a w konsekwencji uzyskaniu m.in. prawa do informacji medycznej o partnerze oraz prawa decydowania o pochówku.
Decyzję o wyborze jednego z projektów w maju podejmie Donald Tusk. Będzie to wybór między "D", a "G" - konotacje związane z tymi literami są jak najbardziej uzasadnione. Rewolucji nie będzie.
Zespół partyjny PO, który miał wypracować jeden wspólny projekt dla uregulowania związków partnerskich i w ciągu dwóch miesięcy przekazać do Sejmu (czyli do połowy maja) zrodził dwa projekty:
typu D
posła Artura Dunina o "umowie partnerskiej" dającej partnerom możliwość ustalenia wspólnoty majątkowej, dziedziczenia po sobie oraz ustalenia obowiązku alimentacyjnego. O tym, czy nadać sobie nawzajem powyższe uprawnienia, partnerzy decydowaliby zawierając (przed notariuszem) tzw. umowę partnerską. Zawarcie umowy skutkowałoby z kolei automatycznie m.in. prawem dostępu do informacji medycznej o partnerze, prawem do pochówku czy do odmowy zeznań przed sądem.
typu G
posłów a la Godson-Gowin o "wspólnym pożyciu" przewidujący składanie przed notariuszem oświadczeń o wspólnym pożyciu, a w konsekwencji uzyskaniu m.in. prawa do informacji medycznej o partnerze oraz prawa decydowania o pochówku.
Decyzję o wyborze jednego z projektów w maju podejmie Donald Tusk. Będzie to wybór między "D", a "G" - konotacje związane z tymi literami są jak najbardziej uzasadnione. Rewolucji nie będzie.
czwartek, 18 kwietnia 2013
Słońce... wzejdzie jak zawsze!
Mądrość z antypodów
Nowa Zelandia to taki kraj na polskich antypodach, nawet od Australii odległy o niebagatelne 2 000 kilometrów. Mieszkańców jest tam 4 393 500, a parlament liczy sobie raptem 120 posłów - to mniej niż wszystkich radnych w Warszawie. Ludność to w blisko 70% Europejczycy, pozostali to: Maorysi 7,9% Azjaci 5,7%, inni 4,9%, mieszani 7,8%, nieokreśleni 3,8%.
Kraj jest obecnie chyba najbardziej znany jako teren plenerów do "Władcy pierścieni" Petera Jacksona na podstawie dzieła Tolkiena i trzęsienia ziemi w Christchurch.
Nawet jednak do tych odległych rejonów świata dotarły koncepcje praw człowieka akceptujące inne orientacje seksualne i prawo do wiązania się osób homoseksualnych na równych prawach z osobami heteroseksualnymi.
Hitem Internetu jest wypowiedź jednego z posłów nowozelandzkiego parlamentu przekonującego do nieszkodliwości prawa do małżeństw homoseksualnych. Argumentacja banalna, a może przez to niezwykła.
O czym mówi Maurice Williamson przez 4 minuty?
"Słońce wstanie, jak zawsze; cena kredytu za wasze mieszkania nie pójdą w górę i nie dostaniecie żadnej wysypki!"
"Tym prawem pozwalamy, aby miłość dwójki ludzi została dostrzeżona i zaakceptowana przez prawo w instytucji małżeństwa. I tylko to. Nie wypowiadamy wojny nuklearnej innym krajom, nie rozpraszamy wirusa, który zmiecie nasze rolnictwo na zawsze. Nie widzę więc, co jest w tym złego".
"Ksiądz katolicki mówił mi, że popierając to prawo, popieram 'nienaturalny' akt. To bardzo interesujące, jako że pada z ust osoby, która przysięgała zachować celibat do końca życia. Niektórzy grozili mi też, że będę płonął w ogniach piekielnych przez wieczność. To błąd. Mam dyplom z fizyki. Wziąłem więc swoją wagę, wilgotność ciała itd., założyłem, że ognie piekielne mają temperaturę 5000 stopni, i... okazało się, że spłonąłbym w 2,1 sekundy. To nie do końca jest 'wieczność', prawda?"
"Obiecuję wszystkim, którzy są przeciwko temu prawu: słońce jutro znowu wzejdzie. Wasze raty za kredyty mieszkaniowe nie wzrosną, nie dostaniecie choroby skóry czy wysypki, nie znajdziecie jutro w waszych łóżkach ropuch. Świat... po prostu będzie toczył się dalej. Nie róbcie więc z tego wielkiej sprawy!"
Nowa Zelandia to taki kraj na polskich antypodach, nawet od Australii odległy o niebagatelne 2 000 kilometrów. Mieszkańców jest tam 4 393 500, a parlament liczy sobie raptem 120 posłów - to mniej niż wszystkich radnych w Warszawie. Ludność to w blisko 70% Europejczycy, pozostali to: Maorysi 7,9% Azjaci 5,7%, inni 4,9%, mieszani 7,8%, nieokreśleni 3,8%.
Kraj jest obecnie chyba najbardziej znany jako teren plenerów do "Władcy pierścieni" Petera Jacksona na podstawie dzieła Tolkiena i trzęsienia ziemi w Christchurch.
Nawet jednak do tych odległych rejonów świata dotarły koncepcje praw człowieka akceptujące inne orientacje seksualne i prawo do wiązania się osób homoseksualnych na równych prawach z osobami heteroseksualnymi.
Hitem Internetu jest wypowiedź jednego z posłów nowozelandzkiego parlamentu przekonującego do nieszkodliwości prawa do małżeństw homoseksualnych. Argumentacja banalna, a może przez to niezwykła.
O czym mówi Maurice Williamson przez 4 minuty?
"Słońce wstanie, jak zawsze; cena kredytu za wasze mieszkania nie pójdą w górę i nie dostaniecie żadnej wysypki!"
"Tym prawem pozwalamy, aby miłość dwójki ludzi została dostrzeżona i zaakceptowana przez prawo w instytucji małżeństwa. I tylko to. Nie wypowiadamy wojny nuklearnej innym krajom, nie rozpraszamy wirusa, który zmiecie nasze rolnictwo na zawsze. Nie widzę więc, co jest w tym złego".
"Ksiądz katolicki mówił mi, że popierając to prawo, popieram 'nienaturalny' akt. To bardzo interesujące, jako że pada z ust osoby, która przysięgała zachować celibat do końca życia. Niektórzy grozili mi też, że będę płonął w ogniach piekielnych przez wieczność. To błąd. Mam dyplom z fizyki. Wziąłem więc swoją wagę, wilgotność ciała itd., założyłem, że ognie piekielne mają temperaturę 5000 stopni, i... okazało się, że spłonąłbym w 2,1 sekundy. To nie do końca jest 'wieczność', prawda?"
"Obiecuję wszystkim, którzy są przeciwko temu prawu: słońce jutro znowu wzejdzie. Wasze raty za kredyty mieszkaniowe nie wzrosną, nie dostaniecie choroby skóry czy wysypki, nie znajdziecie jutro w waszych łóżkach ropuch. Świat... po prostu będzie toczył się dalej. Nie róbcie więc z tego wielkiej sprawy!"
wtorek, 16 kwietnia 2013
Czas PO mija
Chaos
Platforma Obywatelska traci społeczne poparcie. W Elblągu w referendum odwołano prezydenta i zdominowaną przez PO radę miasta. W sondażach PiSda dogania, a nawet przegania PO. Tusk nie daje sobie rady we własnej partii. Kolesiostwo tej partii zaczyna ją dobijać. Nie, że w przypadku innej partii byłoby inaczej, schemat w polskich realiach jest zawsze ten sam.
W Łodzi platformersi są święcie przekonani o swoim sukcesie w nadchodzącychych wyborach - chcą rozkopać miasto z wiarą, że ktoś ich za to pokocha w dniu wyborów, Palikotowcy się skompromitowali, a lewica się dzieli. Niby jest klimat do głosowania na PO. Jednak tylko naiwni uwierzą, że kolejne rządy tego ugrupowania coś zmienią. NIC NIE ZMIENIĄ!
Grożą nam rządy PiSdy? Tylko częściowo. PSL - jako partia obrotowa - tradycyjnie będzie dążyć do współobsady państwowych stanowisk z wyborczym zwycięzcą. Tylko, czy im wystarczy? Jeśli naiwniacy zagłosują na PO, to wystarczy, mimo że naiwnych jest już bardzo mało. Jeśli wybór padnie na partie dotąd lekceważone: PJN, SP, Korwin-Mikke, SLD, nieszczęsny Ruch Paligniota, to może się zrobić ciekawie. Sejm będzie rozdrobniony, targi o stanowiska od najwyższych do najniższych (operator ksero w urzędzie gminy) będą łaczyły i dzieliły. Decyzyjność spadnie do zera. Czeka nas chyba czas chaosu.
O związkach partnerskich można zapomnieć na parę lat.
ngopole.pl |
W Łodzi platformersi są święcie przekonani o swoim sukcesie w nadchodzącychych wyborach - chcą rozkopać miasto z wiarą, że ktoś ich za to pokocha w dniu wyborów, Palikotowcy się skompromitowali, a lewica się dzieli. Niby jest klimat do głosowania na PO. Jednak tylko naiwni uwierzą, że kolejne rządy tego ugrupowania coś zmienią. NIC NIE ZMIENIĄ!
Grożą nam rządy PiSdy? Tylko częściowo. PSL - jako partia obrotowa - tradycyjnie będzie dążyć do współobsady państwowych stanowisk z wyborczym zwycięzcą. Tylko, czy im wystarczy? Jeśli naiwniacy zagłosują na PO, to wystarczy, mimo że naiwnych jest już bardzo mało. Jeśli wybór padnie na partie dotąd lekceważone: PJN, SP, Korwin-Mikke, SLD, nieszczęsny Ruch Paligniota, to może się zrobić ciekawie. Sejm będzie rozdrobniony, targi o stanowiska od najwyższych do najniższych (operator ksero w urzędzie gminy) będą łaczyły i dzieliły. Decyzyjność spadnie do zera. Czeka nas chyba czas chaosu.
O związkach partnerskich można zapomnieć na parę lat.
poniedziałek, 15 kwietnia 2013
Anty "S" = homo "F"
"Be" nie równa się "be"?
Instytut Badania Opinii Homo Homini na zlecenie warszawskiej Gminy Wyznaniowej Żydowskiej przeprowadził badania wśród uczniów warszawskich szkół średnich.
Wnioski zatrważające:
- blisko 50% uczniów nie chciałby mieć za sąsiada Żyda,
- ponad 60% nie chciałoby mieć dziewczyny, albo chłopaka narodowości żydowskiej,
- 20% uważa, że pomoc Polaków dla ukrywających się Żydów podczas okupacji była "za duża".
Po prostu rośnie i dorasta pokolenie szmalcowników! Sądziłem, że Łódź jest antysemicka, Warszawę podejrzewałem o większy internacjonalizm, więc ten wynik jest zaskakujący. Czyżby to była młoda kadra PiSdy, wykwit jej kwietniowych marszów i narodowo-socjalistycznej retoryki?
Żydów w Polsce praktycznie nie ma. W całym swoim życiu poznałem kilka osób pochodzenia żydowskiego, ale raczej nie byli Żydami (w sensie osób wyznania mojżeszowego). Skąd więc ta niechęć? Błędy badawcze Homo Homini?
Szkoda, że nie przyłożyli tego badania do stosunku do osób homoseksualnych, transseksualnych, biseksualnych, czy transgenderowych. Niestety Żydzi (ci wierzący) często są wyczuleni na antysemityzm, a związku z homofobią nie widzą - ich religijny, negatywny stosunek do homoseksualności i pozostałych orientacji seksualnych wyklucza wszelkie porównania.
Wychodzi, że antysemityzm jest "be", homofobia jest "cool". Tak jak antykatolicyzm jest "be", a homofobia... "supercool".
Jednak właśnie, gdy antysemityzm w takim kraju jak Polska ma być "be", to homofobia tym bardziej - choćby dlatego, że osób o odmiennej orientacji seksualnej jest więcej - choć nie liczba takich, czy innych reprezentantów jakiejś mniejszości ma tu znaczenie.
A 20 kwietnia III Marsz Równości w Łodzi. Gmina żydowska raczej nie dołączy - pewno się brzydzi.
rebelya.pl |
Wnioski zatrważające:
- blisko 50% uczniów nie chciałby mieć za sąsiada Żyda,
- ponad 60% nie chciałoby mieć dziewczyny, albo chłopaka narodowości żydowskiej,
- 20% uważa, że pomoc Polaków dla ukrywających się Żydów podczas okupacji była "za duża".
Po prostu rośnie i dorasta pokolenie szmalcowników! Sądziłem, że Łódź jest antysemicka, Warszawę podejrzewałem o większy internacjonalizm, więc ten wynik jest zaskakujący. Czyżby to była młoda kadra PiSdy, wykwit jej kwietniowych marszów i narodowo-socjalistycznej retoryki?
Żydów w Polsce praktycznie nie ma. W całym swoim życiu poznałem kilka osób pochodzenia żydowskiego, ale raczej nie byli Żydami (w sensie osób wyznania mojżeszowego). Skąd więc ta niechęć? Błędy badawcze Homo Homini?
Szkoda, że nie przyłożyli tego badania do stosunku do osób homoseksualnych, transseksualnych, biseksualnych, czy transgenderowych. Niestety Żydzi (ci wierzący) często są wyczuleni na antysemityzm, a związku z homofobią nie widzą - ich religijny, negatywny stosunek do homoseksualności i pozostałych orientacji seksualnych wyklucza wszelkie porównania.
Wychodzi, że antysemityzm jest "be", homofobia jest "cool". Tak jak antykatolicyzm jest "be", a homofobia... "supercool".
Jednak właśnie, gdy antysemityzm w takim kraju jak Polska ma być "be", to homofobia tym bardziej - choćby dlatego, że osób o odmiennej orientacji seksualnej jest więcej - choć nie liczba takich, czy innych reprezentantów jakiejś mniejszości ma tu znaczenie.
A 20 kwietnia III Marsz Równości w Łodzi. Gmina żydowska raczej nie dołączy - pewno się brzydzi.
Subskrybuj:
Posty (Atom)